# 4 - 2. #

768 60 13
                                    

Moje dni wyglądają właśnie tak przez kilka tygodni wręcz się czołgam do mojego mieszkanka. Ledwie znajduję siły, żeby zrobić pranie czy coś ugotować. Madd wpycha we mnie koktajle białkowe, kwękając mi jak to kładę na szalę zdrowie w imię durnej idei rycerstwa. Dobrze już poznałem tego marudę, pod tym całym zrzędzeniem kryje się cholernie wrażliwy człowiek, który bez wahania odda za każdego z nas życie. Nie umie inaczej swojej troski wyrażać niż sarkazmem i złośliwością. Jest ciężki do przetrawienia chwilami nawet dla mnie. 

Dzisiaj w końcu poczułem się lepiej, zamiast bólu czułem przyjemnie rozgrzane mięśnie. Jestem coraz lepszy w te klocki. Uczą mnie wszystkiego co umieją sami. Od poprawnej walki po szybko obezwładniające przyduszenia czy ataku nożem. Nie zdawałem sobie do tej pory sprawy jak niebezpieczni są moi przyjaciele. Każdy kurwa z nich był mistrzem we własnych dziedzinach. Lux był zajebistym snajperem i niezłym saperem. Neo, Gringe i Blackie walka na noże dla nich to pestka. Blackie i Coal w kilka sekund pozbawią przeciwnika oddechu, są mistrzami cichej śmierci. Fury ma imponujący mózg ale i bez pardonu wytłucze z każdego gówno jeżeli mu ktoś podpadnie, zabije bez zmrużenia okiem broniąc swoich. Slade i Venom to mistrzowie walk mieszanych. Ale mój najlepszy przyjaciel jest tym, którego należy się bać bo on umie to wszystko co oni razem wzięci. Żaden z nich nie stanowi wyzwania dla niego, kiedyś nawet we trzech podchodząc go dla żartu oberwali raz a dobrze. Jego każdy cios jest wyważony i skuteczny, tu nie ma pomyłek, czy wolnych reakcji. Przestało mnie dziwić to, że nazywają go jednoosobową armią.

- Koniec na dzisiaj. - Moon uśmiechnął się do mnie. - Lepiej się już czujesz? Mięśnie przestały dokuczać? - Wyszczerzyłem wszystkie zęby w odpowiedzi, ciesząc się jak cholera, że ten etap minął. - Teraz już będzie łatwiej. - Oznajmił mi siadając w dziwnej pozycji na podłodze. - Jakie masz plany na dzisiejszy wieczór? 

- Mam zamiar wyrysować plan mojego domu. Jutro muszę znaleźć architekta, który mi to zatwierdzi a później czeka mnie ganianie po urzędach. - Moon podciągnął tyłek do góry opierając się na samych rękach.

- Nie wiem po co? Daj to Furemu, on to załatwi online. - Roześmiałem się na słowa Richarda.

- Wolałbym, aby nikt nie odebrał mi pozwoleń. - Odpowiedziałem. Od progu dotarł do mnie rechot Furego.

- No ty chyba żartujesz. Ja miałbym dać się złapać na takich bzdurach? - Pokręcił głową. - Człowieku małej wiary.  Wrzuć mi to na maila, rano będzie gotowe. - Czy on kurwa sypiał? Przyglądam się jemu i jego ciału  zlękniony. Żyjąc w otoczeniu chorego człowieka zauważamy i odbieramy rzeczy inaczej. Brak snu to zło, oznacza zbyt wielki ból aby mógł zasnąć. Z jakiegoś powodu nasze ciała zawsze dawały nam popalić właśnie wtedy gdy potrzebowaliśmy wypoczynku. Brak snu to brak apetytu, oceniam i cały drętwieję. Faktycznie ostatnio znowu schudł. Mam na końcu języka pytanie: jak się czujesz? I przygryzam go zanim to powiem głośno. Jedno co wiedziałem o tym bracie, to fakt, że nienawidził litości. Trzeba napuścić na niego Madda, on jeden przebije się przez to bez skutków ubocznych. 

- Dzięki bracie. - Migam do niego. Fury wybucha śmiechem.

- Prawie poprawie, więcej wyprostuj palce. - Uśmiecham się złośliwie i prostuje dwa środkowe w odpowiedzi. Tym razem to Moon się śmieje.

- Teraz poprawnie. - Fury odszczekuje. Wychodząc zahaczam o kanciapę Madda i proszę go, żeby zerknął na naszego brata. Ten jak zwykle chwilę zgrzyta zębami i marudzi ale i tak leci do kuchni przygotować coś dla Furego. 

Demolka wyzwala. Nic tak nie poprawia nastroju jak rozwalanie ścian. Człowiek spływa potem jest upierdolony jak nieboskie stworzenie i zmęczony jak mops po biegu ale szczęśliwy. Teraz dopiero do mnie dociera jak bardzo mi tego brakowało. Moi przyszywani bracia zaskakują mnie swoją troskliwością. Mają mnie chyba lekko za durnia, wiem doskonale ile zamówiłem materiałów i na pewno to nie była ta ilość. Sterta drewna jest dwa razy większa niż powinna. Zlew kuchenny jest wymieniony na droższy, rury są miedziane  chociaż zamówiłem tańsze plastiki. Takich niespodzianek jest pełno.  Nie dziwi mnie za to ich obecność przy remoncie, wpadają kiedy tylko mogą. Zawsze taszczą ze sobą żarcie i niewielką ilość piwa. Takie są teraz moje wieczory, zajęte jak cholera. Uśmiecham się na świadomość, że dziadek Trey na pewno by to pochwalił. Teraz to do mnie dociera, że o zrobił dokładnie to samo. Remontował dom z myślą o babci Elli. Zanim się zdążę nad tym zastanowić to właśnie wypada z moich ust. Moon uzbrojony w nóż i miarkę stoi nad stołem z ułożonym na nim karton-gipsem.

- Serio? - Ma uniesione brwi i lekki uśmieszek na ustach. - Najwyraźniej szaleństwo jest dziedziczne. - Sarka na mnie. Ja zaczynam rechotać.

- O stary, nawet nie wiesz jak bardzo. - Praca nam szybciej idzie gdy ja gadam a on słucha. Jesteśmy zgranym duetem. Historia początków seniorów rodu płynie z moich ust, nawet nie zauważam, że Madd siedzi w kącie i chłonie to jak gąbka dopóki nie odzywa się.

- No ja pierdolę. - Komentuje. - I serio spotkał ją pod tym domem? - Uśmiecham się na jego zdziwienie. 

- Dziadek zawsze wierzył w los. I tak spotkał ją pod domem, a dokładnie to mój tata w niego wjechał. - Przytakuje mu. Los, może to los dał mi tą dziewczynę. Ta myśl kiełkuje we mnie sprawiając, że jestem dziwnie szczęśliwy. Ona jest moja. Na razie jest młodziutka ale przecież kiedyś dorośnie. Wystarczy się tylko postarać. 

- Cholerni romantycy. Myślą, że szare życie to bajka dla dorosłych. - Madd mruczy zabierając swój tyłek z mojego domu.

- Kto jak kto ale mój dziadek w bajki nie wierzy i wiesz co Madd. - Zatrzymuje się patrząc na mnie zbolałym wzrokiem. - Jego życie nigdy nie było bajką ale było kurwa szczęśliwe pomimo przeciwności.  Miłość to nie jakaś tam bajka, to pierdolone poświęcenie i codzienna walka o to, żeby ją utrzymać taką samą jak na początku. Idź sobie wygoogluj mojego dziadka Madd, a potem się kurwa wypowiadaj. - Odsyłam go. Parska i wychodzi. 

- Znowu ma okres? - Pytam Moona. - Jakaś rocznica czy coś? - Richard wzrusza ramionami, dając znać, że nie ma pojęcia. 

- Chyba się martwi o Furego. No właśnie, wpadnij jutro do niego ma dla ciebie ważne, wrażliwe dane. - Widzę, że coś wie ale nie chce o tym ze mną rozmawiać. 

- O Nicole? - Moon przybiera kamienną maskę, znam ten widok. Czyli się nie pomyliłem. - Dobra. - Mruczę. - Jutro robię wolne od remontu. Może obejrzymy wszyscy jakiś film na tym wypasionym projektorze Furego? - Moon uśmiecha się w odpowiedzi. 

- Chińczyk do tego? - Po co on pyta, ostatnio jestem jak worek bez dna. Tam można wrzucić wszystko i nadal są niedobory. 

- Jasne, byle dużo. Ja nadal rosnę. 

RYDER  : SAGA TAK ZWYCZAJNIE : TOM III.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz