#16.#

1.4K 152 32
                                    

Od pogrzebu, minęły trzy miesiące, a my nadal nie zdobyliśmy się na przeprowadzkę do nowego domu. Nasza Ella też, nie ułatwiała nam tej decyzji, boleśnie nam uświadamiając, jak niewiele snu potrzebujemy. Ząbkowanie, to chyba najgorsza rzecz dla malucha. Gdy wyjdziesz z etapu kolek, zaczyna się etap wyżynających się ząbków. A ty jesteś bezsilny. Nosiliśmy ją, na zmianę. Sypiała, biedna godzinę, jednorazowo. Nasze, życie zawiesiliśmy, na kołku. Nicole, nie dawała rady, pracować, ja też. W końcu, poszliśmy do pediatry, zdesperowani, prosząc o jakąkolwiek ulgę. Na szczęście, u mnie zaległości w firmie, nie było. Dysponowałem, dwoma pracownikami, i trzema praktykantami, a dokumenty ogarniał nam Marco. Chłopak był nieprzeciętnie zdolny. Nieodrodny syn swojego ojca, wyrastał na geniusza finansowego jak Matt.

Leki, podziałały i chyba pierwszy raz od miesiąca, mogliśmy przespać pięć godzin na raz. A nasza córeczka, zjadła cokolwiek, bez płaczu. Tata, wpadł do mnie do biura, gdzie Ella spała w kąciku, w przenośnym łóżeczku. Spojrzał na nią z czułym uśmiechem. 

- Powinniście pozwolić, nam trochę pomagać. My chcemy, z nią zbudować więź, nie uda nam się, nie widując jej. A wy powinniście, trochę odpocząć. Ja i Laura nie jesteśmy, aż tak starzy.

- Boże, tato, nie żartuj, macie ledwie po pięćdziesiątce. Młodzi, ludzie z was. Mama, chyba nawet nie ma, magicznej pięćdziesiątki. Sama, jeszcze może rodzić. - odparłem.

- Podziękujemy, za dzieci. Wystarczą nam wnuki. Chcemy, was zaprosić, na obiad dziś. Musimy, porozmawiać. 

- Napiszę Nicole, o której? 

- O dziewiętnastej, może, zostawicie, ją z nami na noc? Nicole i tak już, nie karmi piersią. - Zapytał. Boże noc na seks, noc na sen. Marzenie, od miesiąca nie dotykałem swojej kobiety intymnie, bo oboje byliśmy tak skonani, że chyba nic nas nie interesowało. 

- Nie ma sprawy, przyniesiemy, jej rzeczy na kolację. - Wstałem dolać sobie kawy, w ustach od jej nadmiaru, miałem totalnie cierpki smak. Ale cóż, poradzić, kiedy praca czeka, a twoje oczy, zwyczajnie marzą, tylko o tym by zamknąć się, chociaż na chwilę. Nawet, nie zauważyłem, gdy tata wyszedł. Wpadłem do  łazienki, odkręcając zimną wodę. Ochlapałem twarz, zapuściłem ziołowe krople do oczu. I poszedłem pracować, elektroniczna niania, łączyła się z telefonem. Więc gdyby, moja córeczka, zapłakała usłyszał bym i poczuł wibracje. Kończyłem projekt, nakładając nowy wzór, na bak. Motor, był odnawiany. Jego właściciel, miał go po zmarłym ojcu. Cudowny stary harley. Niewiele ozdób, mu nałożyłem. Stylizowane ciemne litery, z imieniem właściciela, a nad nim lecący sokół. Wszystko, było lekko opalizujące, ale i dyskretne. Cris, spojrzał, na gotowe dzieło. 

- Boże, chłopie, masz wielki talent. Jest ozdoba, ale tak dyskretna, że nie przytłacza linii motoru. - cmokał. - Zrobię, zdjęcia do portfolio, i na stronę. Chociaż, ty mając, ojca fotografa, mógłbyś jemu dawać takie robótki. On jest w tym lepszy, niż ty czy ja.

- Hm. Wiesz co, powiedz mi który, młodziak planuje, z nami zostać - zapytałem.

- Daniel, wkręcił się na max. 

- Dobra, to zapytam, tatę czy może go trochę, przeszkolić, i może wybierze nam aparat. Wtedy, będziemy mieli kogoś zbliżonego memu ojcu. Dziś jemy, kolację z nimi. - Usłyszałem, płacz dobiegający, z niani. Wytarłem dłonie, i wtarłem żel antybakteryjny. I ruszyłem biegiem do mojej dziewczynki. 

- Tatuś, już jest skarbie. Głodna jesteś? Mamy pysznego banana i cudowne krakersy, dla ciebie słoneczko. A babcia Laura, ugotuje ci pyszną zupkę. Za dwie godziny, ich zobaczysz. -Gruchałem, przyrządzając jej jedzenie. Usiadłem, z nią na kolanie, dając łyżeczką tartego banana. Moon właśnie zadzwonił, na komunikatorze. Więc włączyłem, go do naszego zespołu, karmienia. Śmiał się, drań jeden. - Poczekaj, tatusiu za chwilę sam będziesz tak działał, kup sobie chustę do noszenia, nosidełka i inne badziewia. Z chęcią, pośmieję się, z twojej panikującej dupy. - Twarz Furego, pojawiła się w ekranie.

- O mój boże, pokaż mi tą ślicznotkę. - Zaćwierkał.  Jemu to zawsze pasowało, nigdy nie czaił się, że lubi dzieci, wręcz uwielbia. Gdyby był zdrowy, miał by ich tuzin. - Boże kochany, Mała jesteś cudna. No Moon zobacz, jaka jest piękna. Twój syn może kiedyś, się z nią ożeni. - Dodał.

- Więc, syn ha. - zapytałem. - Graty facet.

- Tak i chyba, mnie będą, te durne rady potrzebne. Bo Karen planuje odejść, po porodzie. Znudziłem się jej, zresztą, próbowała macać pół grupy. Zwalając winę, na facetów. Omal, tu armagedon nie wybuchł, dopóki, nie obejrzałem nagrań, jak przerabia jednego z trenerów. Także śmiało, Keller, lista niezbędnych zakupów, mile widziana. Boże, ten dzieciak będzie, miał dziesięciu ojców. Kurwa, przejebane.

- Ej ćwoku, tu jest dama - pouczyłem Moona. Moja córeczka zachichotała.

- Pani wybaczy, panno Keller. Najserdeczniejsze przeprosiny, - Moon pochylił głowę. Uśmiechając się do niej. Moja słodka kokietka zachichotała, znowu. - Facet, masz przeryte. Ona jest słodka, za jakieś szesnaście lat, postawisz zasieki i wykopiesz fosę. I najlepiej aligatory do wody i psy na podwórze.

Rechotaliśmy we dwóch. Biedny facet, samotny ojciec, kurwa. Przejebane, ale tak czułem, że zdzira w matkę się nie zmieni. 

- Lecę, Moon, mamy kolację u rodziców. Zabiorą małą na noc, ząbkuje. Od miesiąca sypiam po dwie godziny, dziennie. Przejebane ....

- A mnie każesz, opanowywać język. Ćwoku. Obaj musimy się nauczyć, jak obrażać rozmówców inaczej . - Wyszczerzył zęby, w wielkim uśmiechu. - Spadaj Kubusiu Puchatku. 

Śmiałem się w drodze do domu. Nicole popatrzyła, na mnie jak na wariata. Gdy opisałem obrazę Moona, sama chichotała, aż spadła z kanapy. Oczywiście, bez dźwięku, ale mimo, wszystko, widok był cudownie zabawny. Miała, już gotową torbę z rzeczami małej. Kolacja minęła w miłej atmosferze, niefrasobliwe tematy. Do czasu.

- Mama i ja chcemy, żebyście się przenieśli. Dom już długo stoi, pusty. Spakujemy rzeczy taty. Podzielimy się, pamiątkami z resztą rodziny. Będzie wam wygodniej. Możemy pomóc odnowić co chcecie. Tacie było by przykro, że stoi pusty. To pierwszy dom Kellerów. Nie może być pusty. 

Zwiesiłem głowę, smutek uderzył mnie. Gdy tam nie wchodziłem, miałem uczucie, że nadal tam jest. Trudno mi było nadal pogodzić, się z tym, że go nie ma.

- Ryder, myślę, że powinieneś przeczytać, dziennik taty. Zrozumiesz, czym był dla niego ten dom. To siedziba, głowy rodu. To, że ci go dał, to bezcenny dar. Teraz, ty nim będziesz. Może nie dla mojego pokolenia. Ale dla reszty. Pomyśl, jakie zaufanie w tobie pokładał. Uważał, że jesteś tego godny. Nie odrzucaj, tego. - Tata podsumował. Nicole, spojrzała mi w oczy.

- Jesteś tego godny kochanie. Bez wahania, twoja rodzina może na ciebie liczyć, już wszyscy, z problemami, do ciebie przychodzą. Oni wiedzą i ty to wiesz. Dziadkowi, było by przykro. - Moja kobieta, chyba sama, nad tym myślała. - A po za tym potrzebujemy, jeszcze jednego pokoju. Kolejny Keller, za kilka miesięcy tu zagości. 

Opadła, mi szczęka. 

- Kiedy ? - Zamigałem, ze łzami w oczach.

- Za siedem miesięcy. - Nie patrząc na to, że są tu moi rodzice, opadłem na kolana tuląc się do jej brzucha. Moje oczy rosiły łzy.

- Cześć maluchu. - Wymamrotałem. - Tu tata. 

Rodzice oszaleli, klaszcząc ze szczęścia. A ja pękałem, ze szczęścia i dumy.

- Na co stawiasz? - zapytała moja żona.

- Na małego Treya. 

RYDER  : SAGA TAK ZWYCZAJNIE : TOM III.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz