#17/2.#

1.6K 139 19
                                    

Lekarka z uśmiechem, patrzyła na cuda jakie wyprawia, mój chłopczyk w brzuchu swojej mamy. Właśnie zapierał się nogami, próbując wypchnąć plecy w kierunku sondy USG. Był śliczny. Z tego co się zdążyłem zorientować, przypominał mojego tatę. Lekarka, popatrzyła na nas dwoje i na dziecko w brzuchu. I stwierdziła, z pełnym uśmiechem.

- Świetnie, się rozwija. Jest duży i silny i chyba lubi głaskanie. Z cech genetycznych wynoszę, że ma sporo cech rdzennych amerykanów. Będzie miał, lekko skośne oczy, raczej śniadą skórę, ale rysy twarzy będą mieszane. Przystojny chłopak będzie. Jeżeli chcecie, mogę wam pokazać w specjalnym programie pokazać, jego twarz, gdy będzie dorosły. Kupiliśmy taki, żeby zachęcić, młode matki do badań. Nadal Pole przyczep sprawia, nam problemy. Tess wpadła, na pomysł, że takie coś ich zachęci. Zbyt wiele, uszkodzonych płodów, nadal się zdarza. Jestem genetykiem, o specjalności położnika. Zamiast pracy naukowej, wybrałam, pomoc w biednych rejonach. Ale tutaj sporo dzieciaków zbyt długo, ukrywa ciążę. W zeszłym tygodniu, mieliśmy trzy poporodowe pogrzeby - dodała smutno. - Te dziewczynki, ich matki, najmłodsza miała piętnaście lat. Pomoc, niewiele da, jeżeli nie zaczną się zabezpieczać. Błędne koło. - Rozmawiała tak z nami, dlatego, że była w pełni świadoma, że nasza już dość spora rodzina, sponsorowała szpital i jej wypłatę. A w międzyczasie, klikała w programie. I oto naszym oczom, pokazał się przystojny chłopak. Gęsta czupryna, czekoladowych włosów, śniada cera, wysokie kości policzkowe jego mamy, gęste brwi wygięte w łuk. Ładnie wykrojone męskie usta, z pulchnymi wargami. Skośne ciemnobrązowe oczy, długie rzęsy, kwadratowa szczęka. Był cudowny. Gapiłem się, w lekko zmienione oblicze mojego ojca. Nicole płakała. 

- Jest piękny, - zamigała - wygląda jak Eric, tylko trochę zmieniony. Nie ma jego dużych oczu. - Przetłumaczyłem odruchowo. Lekarka się uśmiechnęła, odruchowo spoglądając na zdjęcie. 

- Faktycznie, wygląda jak starszy pan Keller. Chcecie wydruk i film? 

- Oczywiście, że tak. Moi rodzice się popłaczą. Szczerze sam powstrzymuje łzy. Szkoda, że tego programu, nie mieliśmy przy pierwszej ciąży. Wiedzielibyśmy jak będzie wyglądać, nasza córka.

- To nie problem. Masz jej zdjęcie? W kilka chwil, to zrobię, i tak już na dzisiaj kończę. Po lunchu, jadę na badania, do tego miasteczka duchów. Dwadzieścia km stąd. Tam mieszka dziesięć rodzin. Prześlij mi to na bluetooth, i ogarniemy. - Więc, zrobiłem o co prosiła, umierając z ciekawości, jak będzie wyglądała mała Ella. Nasza córeczka dzisiaj zamęczała, dziadków. Na nowo musieli nauczyć się biegać. Bo moja córka tydzień, po pierwszym kroku odkryła, że bieg jest lepszy. I na tych swoich, pulchnych nóżkach robiła setki kilometrów, zamęczając dziadków wujów, i czarując ich przy okazji słodkimi dołeczkami. Klika, klika i w kilka chwil później patrzę na babcię Ellę, tylko ma jasnobrązowe włosy i jasno orzechowe oczy. Kurwa, kupuję krokodyle, kopię fosę i stawiam zasieki. Moje dzieci, są już kurewsko piękne. A gdy dorosną, będą powalające. 

- Stawiam, że Ella będzie dość wysoka. Ponad dobre metr siedemdziesiąt pięć, i raczej krągła, nie gruba, ale kobieca w każdym calu. - Lekarka sumuje. A my oboje gapimy się, na zdjęcia naszych dzieci.

- To przerażające, serio jak oboje są podobni, do naszych krewnych. Ta mała, to czysto babcia Ella. Nawet po siedemdziesiątce, była cudownie piękna. A tak w ogóle, co to jest za program? - Pytam.

- Przerażę cię, ale to program FBI do identyfikacji porwanych dzieci, lub odtwarzania uszkodzonych twarzy, tutaj są tylko podstawowe opcje. Tess negocjowała, z ośrodkiem szkolenia FBI. W zamian, miała tam jakieś wykłady, dotyczące zmian DNA itd. Dyrektor, skądś ją zna.

- Zna, kiedyś gdy był małym dzieckiem, moją babcię uprowadził zboczeniec. Danny miał niewiele lat, ale spisał się jak dorosły policjant, i zapamiętał wiele szczegółów, nawet ugryzł, typa by zdobyć DNA. Dziadek, opłacał wszystkie jego szkoły. Z wdzięczności, za to. A dziś Danny jest dyrektorem, a to był dzieciak z Pola przyczep, nasza rodzina wielu dzieciakom, stamtąd pomogła. I każdy sporo osiągnął. A bez względu, na drogę, ważny jest cel. Jeżeli, ten program podziała, to będzie dobry krok w przyszłość. Jeżeli uratuje, chociaż jedno życie, jego koszty zostaną w ten sposób zwrócone.  - Podsumowałem. Pamiętam datek na pensję, dla tej lekarki. Po akcji z porodem, mieliśmy zebranie rodzinne. Bez słowa, wpłaciłem sto tysięcy.

- To prawda. - Dodała podając nam dłoń. Ja i Nicole wstaliśmy, do wyjścia - Cieszę się, że tu trafiłam. Niewielu ludzi, mając pieniądze wydaje, je jak wy. Nigdy, nie słyszałam, o balach charytatywnych, czy imprezach. Zawsze dyskretnie, i po cichu. A wasze ciuchy są równie, zwyczajne jak moje. Doceniam to.

- Zasada Kellera, brzmi : żyj zwyczajnie. Pieniądze, są potrzebne, ale nie na drogie, życie. Nie są celem, samym w sobie. Służą, by dać je dzieciom, by sprawić sobie, od czasu do czasu wyjazd. A także, by cudze nieszczęście, dyskretnie wspomóc. To rozpoczął człowiek, który swoje, życie zaczął, pod śmietnikiem, wśród szczurów. Był moim ideałem, nadal jest.

Z tymi słowami wyszliśmy, stamtąd. Bo nic więcej, do dodania nie miałem. Nawet, ten sześciotygodniowy wyjazd, nie był dla mnie. Był dla moich pracowników. Byłem, za nich odpowiedzialny. 

Moja żona, rosła z dnia, na dzień. Nie bez problemów, miesiąc później, nogi jej obrzękły tak bardzo, że żadne obuwie nie pasowało. Miała, bezwzględny, nakaz leżenia. A ja wziąłem urlop. Przeniosłem, dobytek, do dużego domu. Kończyłem, malowanie, pokoju syna. Zajmowałem się, biegającą, jak szatan córeczką. Reszta, rodziny wspomagała, nas jak mogła. Laura, nam gotowała. Tata pomagał, przy każdej ścianie. Przy, każdym meblu. Nigdy, nie odpuścił. Tydzień, później zaprosiłem ich na urodziny Nicole, mając dla nich, jednocześnie prezent.  Nicole, leżąc nadal pracowała. Zrobiła przepiękne, albumy, z postarzanym papierem. Gdzie na pierwszej, stronie tkwiły, te obrobione w programie zdjęcia. Ella miała oddzielny, a Travis Eric Keller potocznie zwany już Treyem swój własny. 

Przyjęcie, było w altance, tej samej w której dziadek tańczył z moją babcią. Tydzień zajęło mi odnowienie jej. Wieczorami, gdy dziecko spało. Matt, Grant a nawet mój młodszy braciszek Dylan, codziennie po zmroku, poświęcali godzinę na odnowienie systemu nagłośnienia, czy wyczyszczenie starego drewna. Jasper wpadł w dzień, ze swoimi ludźmi i w ramach prezentu dla Nicole, cała altana zyskała piękny wiśniowy kolor. Jego żona, obsadziła ją nowymi różami.  Uzupełniając brakujące, z czasem wszystko umiera. A ja miałem, wrażenie, że z babcią odeszło większość kwiatów. Może to my nie mieliśmy, do nich ręki. Eva, przyszła z chłopakiem. Typ bad boya, bardzo się afiszował, z tatuażami, swoim wypasionym motorkiem, i z zadzieraniem nosa. Jak dla mnie dzieciak był, raczej chamski. Ale moja siostra, miała prawo, sobie kogoś znaleźć.

Ten, moment, gdy Nicole wręczyła, moim rodzicom albumy, zapadł, mi w sercu na zawsze. Oboje płakali. Patrząc na, wygląd swoich wnuków. Powiedzieli, tylko jedno: są piękni. Moja żona, to skromna osoba. Więc dla niej większą wartość, miało to co ona może dać bliskim, niż to co może otrzymać. Owszem zdmuchnęła, świeczki przyjęła prezenty, z uroczym uśmiechem i rumieńcem. Prosząc wszystkich, by następnym razem, nie przynosili nic. Chociaż, oglądając co dostała stwierdziłem, że każdy prezent był przemyślany, i żaden się nie powtarzał, widać było wzajemne konsultacje. Wszyscy wybrali, nowe narzędzia do jej pracy. Od pasteli, po naszywki, naklejki, czy tony brokatu. Dostała, nowy stolik na łóżko. By łatwiej pracować, tata go osobiście jej zrobił. Miał regulowaną wysokość, i masę zagłębień, na kubki z przyborami. Nowa lampa, oraz zestawy noży i klejów. Plus bony, na zakupy z rzeczami dla hobbystów. Zabawa była przednia, dopóki nie usłyszałem słów chłopaka Evy, który przez telefon nazywał moją, żonę śmierdzącą Indianką. Komuś relacjonował nasze przyjęcie, a ja niosłem Nicole do domu, by odpoczęła. Posadziłem ją, cicho, na stopniu schodów, podchodząc do typa od tyłu, wyrwałem telefon z jego garści. Przyłożyłem, do ucha. Z warczeniem.

- Kim kurwa jesteś? Dlaczego, ta gnida, zdaje ci raport? - Po drugiej stronie, telefonu usłyszałem sapanie. - Odpowiadaj skurwysynu, bo i tak cię namierzę. 

- Jej ojcem. 

- Słucham kurwa? Moja żona, nie ma ojca. - Odszczeknąłem się.

- Wychowywałem ją, więc jestem jej ojcem. - O żesz kurwa. Wychowywał. Skurwysyn. Wyjąłem drugi telefon nagrywając, jego odpowiedzi - Powtórz? kim kurwa? 

- Jej ojcem.

- Ojcem, czyli tym który, ją zgwałcił i podciął jej  gardło skurwielu? Cieszę się, że cię słyszę, wiesz czemu? Bo idę po ciebie. Nie ma kurwa miejsca, gdzie się kurwa, schowasz przede mną. Gdybyś huju siedział w ciemnościach, i nigdy się do nas nie odzywał, żyłbyś. A tak właśnie podpisałeś swój grób. Bo ja cię kurwa znajdę. - Usłyszałem bip i rozmowa zamilkła. Zgarnąłem próbującego mi uciec, typka. Jeden strzał, i leżał. A sam zadzwoniłem do Moona. I machina ruszyła.

RYDER  : SAGA TAK ZWYCZAJNIE : TOM III.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz