Kiedyś, w końcu nadchodzi zmierzch, wszystkiego. I taki zmierzch miało, życie moich rodziców. Ona odeszła, z powodu choroby, on z wyboru. Bo wiedział, że bez niej nie da rady żyć. Pochowałem ich w jednym grobie, w jednej trumnie, nie mogłem mu tego odebrać. Odmówiłem dopuszczenia obcych, na teren cmentarza. Zasługiwali, żeby być tylko z tymi dla których byli bezcenni. Miałem dość tych plotek, o samobójstwie mojego ojca. Miałem dość, zła jakie wypluwało to miasteczko na nas, w zamian za dobro jakie dawaliśmy. Oni byli silni, mama i tata, zawsze tolerancyjni, zawsze pełni współczucia. Ja miałem twardszy tyłek. Owszem, zamierzałem kontynuować dzieło mojej rodziny, opieki nad przyczepami, nad biedotą. Ale nie zamierzałem, głaskać reszty, po tyłkach. Prawie całą noc spędziłem tam, na cmentarzu, mówiąc do nich. Rano siedziałem oparty, o drzewo i zaskoczył mnie widok jednego z tych dzieci, z kawą w ręku. Nawet nie wiedziałem, jak miał na imię. Chudy, wysoki nastolatek. Obdarte ciuchy, ale przynajmniej czysty.Miał długie włosy, przenikliwe zielone oczy, takie odymione prawie czarne. Niezwykłe. Usiadł, obok mnie, podając mi kawę. Popatrzyłem, zdziwiony na niego.
- Mam na imię Ashton, nie znasz mnie, twój tata dał mi stypendium, żebym mógł się uczyć. Chciałem tu wczoraj być, ale zamknąłeś cmentarz. Rozumiem, słyszałem tych wstrętnych, plotkujących ludzi. Ja chciałem, mu podziękować. Ale mogę, to zrobić, każdego dnia.
- Mówił, mi o tobie, lubił cię, mówił, że ty zapracowujesz sobie tyłek, żeby odpracować tą kasę. - odpowiedziałem mu spokojnie.
- To już, ostatni rok.
- Uczysz się z moją córką? - spytałem zdziwiony. - Nigdy nie widziałem ciebie, na żadnej imprezie urodzinowej, u niej. - Pokiwał smutno głową.
- Przyjaźnię się, z nią. Nie chciałem jej i siebie zawstydzić, brakiem prezentu, czy swoimi ciuchami. Kasę, ze stypendium oddaję babci. Ona, jest strasznie stara. Ma osiemdziesiąt lat. Nie może pracować. Ja powinienem, iść do pracy i jej pomóc. Ale chciałem, chociaż szkołę średnią skończyć. Kiedyś, odłożę kasę i pójdę na studia. Ludzie, dokuczają Elli, że przyjaźni się z takim menelem jak ja. W świecie, liczą się pozory. - powiedział spokojnie.
- Ona się chyba, nie wstydzi. Lepiej, ją wychowałem. - Uśmiechnął się.
- Nie, ona nie. Jest wspaniała. Dba o mnie, zawsze przynosi, mi drugie śniadanie. Kiedyś, nie chciałem, go brać, ale twoja mama, na mnie nakrzyczała. Że ranię, jej uczucia.
Obydwaj smutno spojrzeliśmy na grób.
- Kim chcesz być ? - zapytałem ciekawy.
- Inżynierem, mechaniki. Uwielbiam silniki. Mam dobrą średnią, najwyższą w klasie. Ale nie mam zaplecza, by iść na studia, nawet ze stypendium, czy z dodatkowymi pożyczkami, ciężko by mi było sobie poradzić. A po za tym babcia. Nie mam, innej rodziny. Nie zostawię jej, żeby umarła sama. Szkoła, kończy się za miesiąc, pójdę do pracy. Nie chciałem, ci przeszkadzać, chciałem im podziękować. Bo, byli niesamowici. Dali mi przykład jakim człowiekiem chcę być.
- Babcia choruje?- zapytałem.
- W sumie nie, ale zwyczajnie, jest słaba i stara. - Odpowiedział wstając. Podał mi rękę. - Pójdę już.
- Przyjdź, do mojego biura, po południu. Mam dla ciebie propozycję.
- Ja, nie chcę... - zaczął się bronić.
- Przyjdź, my Kellerowie, widzimy w ludziach, dobre rzeczy. Oni, w tobie to widzieli. Nie pozwól, aby twoja duma, zabrała ci to. Widzę cię, o piętnastej. A babcię, poproś, żeby o szesnastej trzydzieści, czekała przed jadłodajnią. Ktoś po nią przyjedzie. - Pokiwał głową. Zgarbiony odszedł w ciszy. Ten dzieciak na barkach niósł, rozsądek i smutek. Moi rodzice, go cenili, bo pracował, jak wariat odrabiając, to co inni by wzięli, za darmo. Mam zamiar, dać mu nowe życie, lepsze niż oni.
Wróciłem, do domu, porozmawiałem z dzieciakami, z żoną, spokojny i wyciszony. To nie tak, że przestałem rozpaczać, czy tęsknić. Wyciszyła mnie, potrzeba misji. Dokończenia, ich dzieła. Dbania, o tych o których warto. Dzisiaj, zakład nie pracował. Zostałem w domu, tuląc co chwilę rodzinę, i pozwalając im płakać. Ta strata, była bolesna. Po południu, usiadłem z Travisem, Ellą i Nicole, żeby pomówić o Ashtonie. Wszystko, co mieli do powiedzenia, to że to dobry chłopak. Nawet Trey, szanował go za spokój i pracę. Zapytałem, czy mają problem z tym, żebyśmy dali im mieszkanie w powozowni. Chciałem zatrudnić chłopaka, a jego babci ułatwić, ostanie lata jej życia. Nie mieli, z tym problemu. Inna sprawa, która mnie dręczyła, to planowany wyjazd, Elli. Strach, nękał moje serce. Gdyby ten jeden rok dłużej, jej brat mógłby jechać z nią. I pewnie Brandon. Historia z Evą, naznaczyła naszą rodzinę, baliśmy się spuścić dzieci z oczu. Ella, nie pamiętała tego wszystkiego, nie pamiętała dawnej Evy. Czy stresu z procesu, czy zniszczeń. Bałem się, rozmawiać, z dzieciakami, o tym. Zadzwoniłem do Snow, pytając delikatnie, czy miała coś przeciwko uświadomieniu ich, dlaczego nie chcielibyśmy wypuścić ich samych z domu. Bałem się, że będzie płakać, że zaboli ją to. Ale o dziwo, napotkałem spokój. Poprosiła, cytuję, żeby wysłać małolatów do niej na grilla. Zamierzała sama, bez Moona i reszty pogadać szczerze z nimi. A ja miałem, inne sprawy do załatwienia. Najpierw, gagatek Crisa. Praca, pomagała. Dzieciak stał się zupełnie inny. Co jeszcze pomogło. Ta maleńka dziewczynka. Gdy Domii ją zobaczyła, pokochała bezwarunkowo. I tak zyskał siostrę. Siostrę którą trzeba było się opiekować. Która z powodu zespołu odstawienia, rzewnie płakała. Wszyscy, na zmianę ją nosili. I on też. Wiele się nauczył, w ciągu ostatniego półrocza. Był, innym dzieciakiem. I zastałem go w warsztacie, czyszczącego motor.
- Tom, ciotka Snow czeka, na ciebie i resztę, będziecie mieli grilla. - Popatrzył na mnie przekrwionymi, oczami. Płakał.
- Jakoś, nie mam ochoty na imprezy, wybacz wujku. - Powiedział cicho.
- To nie impreza. To raczej super ważna rozmowa. I bez ciebie się nie może odbyć. Ta sprawa dotyczy, mojej siostry.
- Wiem o Evie, tata mi opowiadał. Bał się, ze gdy będę balował, może mi odpieprzyć, i że zrobię jakieś gówno. - Powiedział - Nigdy, bym nikogo tak nie skrzywdził. - Odwrócił się do mnie plecami, zaciskając pięści.
- Ja to wiem, twoje zachowanie, to raczej efekt nudy, zbytniej troski rodziców i niczego więcej. Dusili cię jak bluszcz. Nie jesteś, złym dzieciakiem. Tylko, ograniczała cię własna smycz, tak się na niej szarpałeś, że pogubiłeś granice. Teraz, jesteś już inny, z czasem gdy dorośniesz, będziesz tak samo dobry, jak cała reszta, w tobie nie ma zła, co najwyżej zagubienie. Musisz zwyczajnie, zebrać doświadczenia, jak ja. Na mnie wielu, by położyło kreskę. Ale nigdy mój tata i dziadek. I chyba, mi się udało. Więc ja będę twoim kołem ratunkowym. Ze mną możesz gadać, bez problemu. A jak trzeba, strzelę cię w pysk. - Pokiwał głową, wytarł dłonie w szmatę.
- Pójdę, na ten grill. Nie chcę cioci sprawiać przykrości. Ona i tak, już dość w życiu przeszła.
- Idź, ja mam spotkanie, jeżeli się uda od jutra będziemy mieć nowego pracownika.
- Znam go? - Zapytał.
- Znasz Ashtona?
- Tak, dobry facet. Ma ciężko, ale pomaga w korkach wielu dzieciakom z biedoty. Jego babcia jest strasznie stara. Oni tam nawet, pralki nie mają, ni ciepłej wody. On wszystko pierze ręcznie. Dba, o wszystko co ma.
- Ok, zamierzam dać mu nowy start. Im obojgu. Poproś, wujka Neo, żeby spod jadłodajni, odebrał starszą panią, ma osiemdziesiąt lat. Będzie czekać o 16.30. Będę mu wisieć piwo.
- Spoko wujku. Powodzenia z Ashem.
- Tom, w moim życiu, od dawna nie ma przypadków. Ja zawsze mam plan.
CZYTASZ
RYDER : SAGA TAK ZWYCZAJNIE : TOM III.
Romance- Kim jesteś? - Zapytał damski głos, odwróciłem się odruchowo wyrwany ze wspomnień. Nie znałem jej. Kobieta chyba była w wieku babci Elli, chociaż chciała uchodzić za młodszą. Moja babcia z dumą nosiła siwe włosy zawsze elegancko uczesane, makijaż z...