Ryder siedział w wielkim, bujanym fotelu na nagiej klatce piersiowej, trzymał córeczkę. Kołysał się miarowo, starając się uspać swoją słodką księżniczkę. Mruczał jej kołysankę, o gwiazdce na niebie, wspominając poród, sprzed prawie dwóch miesięcy. Gdy złapał ją w końcu, w swoje dłonie, i nie chciał, nikomu oddać. Pierwsze dni, po jej pojawieniu się, na świecie oddawał ją matce tylko do karmienia. Tuląc ją bezustannie, i przemawiając jak bardzo, ją kocha. Nicole nazwała ją Ella. Po babci, a dziadek Trey, ukradkiem ocierał łzy. Był ciągłym gościem w ich domu, wracając do siebie, tylko po to by spać. Oni zmagali, się ze skargami, na lekarza, składali wyjaśnienia, pisali do izby lekarskiej. Cała rodzina wzięła szpital, pod lupę. Grant z Tess, poświęcali sporo czasu, by zmienić kadrę. Ściągnięcie, młodych zapalonych do pracy, ludzi też trochę zajęło. Wszyscy, czuli wyrzuty sumienia, że nie zapewnili swojemu miastu odpowiedniej opieki. Dawanie pieniędzy, bez kontroli to zły pomysł. Kiedy, ci biedni ludzie, z pola przyczep odkryli, że Kellerowie, wzięli szpital, w obroty, zaczęły napływać skargi. A nasza rodzina, była totalnie wściekła. Odmawianie leczenia, wypisywane drogie leki, było nas wielu, rodzina się rozrosła. Mogliśmy więcej czasu, poświęcić na to co ważne. Śmiało, moglibyśmy żyć bez pracy, ale to nie nasz styl. Matt, jako geniusz finansowy, zarządzał wieloma funduszami, naszej rodziny. Jego najmłodszy syn Marco, miał takie same zdolności. Więc, pracowali wspólnie. Tata zarabiał dobrze, tak samo i mama. Ale dodatkowo, pomagali biedocie. Wielu, z nich prowadziło, kursy maturalne, czy pomagało uczyć się dzieciakom. Miejscowa świetlica, organizowała im czas, komputery, czy dostęp do internetu. Biblioteka, również funkcjonowała. Ryder sam przyjął dwóch, praktykantów. Płacąc, im rozsądne pieniądze. Ale, firma rosła. Musiał poszukać, pracowników, lub ich wyszkolić. Nicole, pracowała nadal. Często, nogą kołysząc kołyską od dziadka Treya, zasypiającą córeczkę, a rękami pracując, nad księgami. Stały się, towarem ekskluzywnym. Bo nie miała, wiele czasu na to. Też zastanawiała się, nad zatrudnieniem, kogoś. Eva, jej trochę pomagała, ale miała sporo nauki. Za chwilę, miała skończyć siedemnaście lat. Rok do matury. Dziadek Trey codziennie wspinał się, po schodach z Nicole i siadał śpiewając prawnuczce, opowiadając jej tysiące historii. Mała na jego widok, machała wesoło nóżkami, gaworząc. Mieli swój własny język, swój świat. I oboje, zapewniali sobie szczęście. Moja żona, uśmiechała się całą twarzą tak bardzo, że czasem bolały ją mięśnie. Dziadek w jej sercu, zajmował królewskie miejsce. Zamówiła, mu wygodną, kanapę na poddasze. Gdzie, drzemał chwilami. Korzystając, z tego, że mała Ella spała. Jedzenie, gotowała wieczorami, i w swojej małej lodówce, trzymała na górze, tam jadali, wspólnie. Mieli malutką toaletę. Mogli spędzać tam sporo czasu, bez konieczności biegania, po schodach. Siadywali na balkonie, by rozmawiać i pracować. Dziadek, zapłacił za trzy dodatkowe księgi, Kellerów. Pomagając Nicole je zrobić. Dzięki niej, jego świat, nie był tak smutny. Ale widzieliśmy, że jego czas nad chodzi. Miał już w sobie tą aurę. Ale jeszcze nie teraz, więc cieszyliśmy się każdym dniem z nim. Tak samo, jak reszta wnuków. Syn Crisa, Thomas był słodkim blondynkiem, o pogodnym usposobieniu. Tłuściutkim, szczęśliwym. On i Ella byli prawie w jednym wieku, dzieliły ich dwa tygodnie.
A jutro, moja żona idzie na badania, i może dowiem się, czy w końcu możemy uprawiać seks. Bo zabija mnie tęsknota, do jej słodkiego ciałka. Unikaliśmy siebie, nawet pod prysznicem. Bo zaspokajanie dłońmi, czy ustami, już nam nie wystarczało. Ella skutecznie odwracała, naszą uwagę od potrzeb, tego typu, ale chwilami bywało trudno. Moja córunia, w końcu zasnęła, słodko posapując. Uwielbiała tulić się do samej skóry, więc zawsze po wejściu do pokoju, ściągałem koszulę, by dać jej to ciepło, którego potrzebowała. Położyłem ją, na boku. Posapała delikatnie, ale nadal spała. Włączyłem elektroniczną nianię, i w końcu, mogłem trochę popracować, albo porozmawiać z żoną. Zawsze o siedemnastej, byłem w domu. Nie zamierzałem, być niedzielnym tatusiem. Pomagałem robić kolację, gotować posiłki na jutro, nosiłem córeczkę, kąpałem ją i usypiałem wieczorem, rozmawiałem z żoną. O związek, trzeba dbać, żadne pieniądze, nie są warte straty rodziny. Nie miałem chorych ambicji, zarobienia milionów. Zwyczajnie, moja praca dawała, mi satysfakcję, niezłe pieniądze, ale umiałem powiedzieć nie, nawet wtedy, gdy próbowano, mnie przekupić. Jak cudownie, będzie móc, porozmawiać o problemach, z moją słodką żoną. Siedziała, w kuchni, pijąc herbatę. Obok czekał parujący, kubek dla mnie, zawsze wiedziała gdy się zbliżałem. Odwróciła się z tym słodkim uśmiechem, z płonącymi oczami, a ja nie mogłem się na nią napatrzeć. Po ciąży, była troszeczkę okrąglejsza. Biodra, były pełniejsze, piersi większe, chociaż brzuszek, nie miał krągłości. Uda nabrały troszeczkę masy. Kobieta, matka, a nadal diabelnie, seksowna, nadal idealna, nadal moja. Cała, aż lśniła szczęściem, a ja nie mogłem się na nią napatrzeć, nigdy nie myślałem, że będę aż tak szczęśliwy. Uniosłem ją w ramionach, sadzając na wyspie kuchennej. Dopadłem jej warg, szepcząc jak bardzo, nie mogę doczekać się, tego, że będziemy mogli się znowu kochać. Głaskałem całe jej ciało, ona nie pozostawała, mi dłużna rozpinając mi koszule i pieszcząc moją szyję i sutki. Drżałem cały. Popchnęła mnie lekko, opadając na stopy. Popychała mnie w kierunku kanapy. Opadłem, a ona całowała mój brzuch, sprawiając, ze jęczałem wijąc się z rozkoszy. Nawet nie wiem, kiedy mnie rozpięła, dopadając do mojego fiuta. Głaskała całując całą, jego długość. Liżąc czubeczek, i zasysając go w usta. Moje jęki i ruchy, były niekontrolowane. Każdy taki raz, był jak dar z nieba. Spełnienie wstrząsnęło, mną do głębi, sapałem drżałem, zastanawiając się, czym na nią zasłużyłem.
- Jesteś taki diabelnie seksowny, panie Keller. Masz ciało, jak młody bóg. - zamigała.
- Pani, Keller sama jesteś boginią, moją boginią, - wysapałem. - Wywracasz mi mózg. Mam zamiar ciebie teraz popieścić żono. A jutro, jeżeli dadzą ci pozwolenie, oddajemy młodą do dziadków, i kochanie dam ci tyle orgazmów, że nie będziesz, mogła chodzić, oboje nie będziemy mogli.
Poprawiłem spodnie, unosząc ją na swoje kolana. Zassałem jej pierś przez bluzkę. Lekko podgryzając. Czysta ekstaza, odbiła się na jej twarzy. Ułożyłem, ją na kanapie, ściągając jej getry i bieliznę. Powitała, mnie naga skóra, bez znajomych czarnych loczków.
- Ktoś, tu dał mi prezent, skarbie, uwielbiam ciebie nagą. - Opadłem, ustami liżąc ją po dolnych wargach. Delikatnie rozszerzyłem, je palcami odkrywając czerwony pączek. Lubiłem to w niej, kolor jej skóry, cudowny migdałowy zapach jej cipeczki. Zassałem łechtaczkę w usta, delikatnie skrobiąc zębami. Wiła się, usiłując uciec od rozkoszy. Przytrzymałem jej brzuch ręką, by biodra zostały na miejscu, na zmianę liżąc i ssąc. Zapach się pogłębiał. Boże jak ja chcę być w niej. Jeszcze kilka godzin. Pracowałem nad nią gorliwie, aż poczułem jej kobiecy wytrysk. Niewiele kobiet, może to osiągnąć. Ale ona tak. Dopadłem do jej ust, całując gorliwie. Jeszcze kilka godzin. Moja mantra. Spędziliśmy trzy godziny, na rozmowach. Potem moja córeczka, zażądała jedzenia. Nakarmiliśmy ją, i sami odpłynęliśmy w sen. W nocy, czekały nas co najmniej dwie, pobudki. Moje dziewczyny, jutro obie jechały, na badania.
O piętnastej dostałem sms.
- Kochanie, czeka nas noc radości. - Szczęśliwy opadłem na siedzenie w biurze. Cris, spojrzał na mnie ze wszechwiedzącym uśmiechem.
- Dyspensa, na seks? - zapytał.
- Owszem bracie, w końcu.
- U nas jeszcze ponad miesiąc. Ciężko to znieść. - wyburczał.
- Ciężko. A teraz, ja muszę zorganizować, super kolację. Mojej kobiecie należy się randka marzeń.
Podniosłem telefon.
- Eva, kochanie weź tą sukienkę, którą kupiliśmy, te zajebiste buty, i naszyjnik. I ładnie zapakuj w te pudło, które wczoraj przyszło. Zawiąż, tą błękitną kokardę. I zanieś, pod drzwi domku. Za chwilę, Nicole będzie w domu. Dzięki siostra.
- Lecę, ty romantyku. - Eva się rozłączyła.
Dzwoniłem do restauracji, do rodziców by zorganizować, opiekę. Tata zaproponował, mi klucze do domku, który był bliziutko. Pięćdziesiąt kilometrów. Mogliśmy zrobić, krótki wypad.
- Matt i Lili byli tam tydzień temu. Więc jest czysto. Mogę jechać rozsypać, tam jakieś płatki róż, i zawieść zaopatrzenie, na piknik. Mile spędzicie czas, tam jest jak w domku, z bajki. Las wielka polana, z masą kwiatów. Kamienny domek, zarośnięty winoroślą, całkiem bajecznie.
- Wiesz co tato, ekstra pomysł. Zabiorę ją na kolację, a wieczorem pojedziemy tam.
- Dorzucę, wam słoik zabezpieczeń - dodał tata złośliwie. - Matt, zużył wszystkie. Dzieciorób.
- Tato, jakoś nie marzy mi się wyobrażać, resztę naszej rodziny, w ich łóżkach, odpuść sobie te gadki. Zorganizuj co trzeba, odwdzięczę się.
CZYTASZ
RYDER : SAGA TAK ZWYCZAJNIE : TOM III.
Romance- Kim jesteś? - Zapytał damski głos, odwróciłem się odruchowo wyrwany ze wspomnień. Nie znałem jej. Kobieta chyba była w wieku babci Elli, chociaż chciała uchodzić za młodszą. Moja babcia z dumą nosiła siwe włosy zawsze elegancko uczesane, makijaż z...