- Hej, Świrze – zaczął Stephen.
- Przecież już mówiłem, że nie jestem Świrem – powiedziałem żałośnie. – To jest bardzo nieśmieszny żart.
- Spoko, Stirlitz. – Kącik jego ust powędrował w górę. – Cieszę się, że jesteś z powrotem z nami. Tęskniłem za Stirlitzem.
Poklepał mnie po ramieniu. Poczułem się, jakbym wrócił do domu. To kim byłem kiedyś i kim jestem teraz wreszcie połączyło się w jedną osobę. Czułem się bardziej kompletny.
- Więc wracając do tematu... Skoro amnezja ci mija, Homar pozwolił mi zabrać cię na polowanie.
Gdzieś z dna moich wspomnień wydobył się cichy głosik mówiący, że tym razem nie będziemy polować na jelenie.
- Jesteś gotowy?
- Sam nie wiem. Mam wrażenie, że Cornelius z symulacji jeszcze nie odszedł. A jeśli zawalę?
- To skopię ci dupę.
Uśmiechnąłem się. Za Stephenem mógłbym pójść wszędzie, gdzie tylko by zechciał. Rządził tutaj Homar, ale ja byłem wierny tylko jednemu człowiekowi.
- Nie jestem do tego przekonany, ale skoro chcesz mnie wziąć, to pójdę.
Stephen uśmiechnął się szeroko.
- To jest mój stary, dobry Stirlitz.
- A kto jeszcze idzie?
- Stary skład. Ammo i Momo. No i Insekt ze swojej jamy. Homar kazał nam wziąć Tadzia. Powiedział, że nie zostanie z nim sam w bazie.
- Spoko. Jaki jest plan?
- Dzisiaj o północy ma jechać mały zapas jedzenia. Niewielki konwój, jakieś trzy opancerzone auta, koło siedmiu ludzi. Ja i ty zatrzymujemy ich, a Ammo i Momo zajmują się zapasami. Tadzio grzecznie waruje w krzakach. To tak w wielkim skrócie. Tu masz plan napisany przez Homara. Przeczytaj sobie i przygotuj się. Nie bierzemy jeńców.
Biorę kartkę ze starannym, zawijanym pismem i czytam wszystko kilka razy. Na myśl o świeżym jedzeniu burczy mi w brzuchu. Homar jak zawsze uwzględnił każdy mały detal. Zastanawiam się, co ze sobą zabrać. Nie mam pojęcia, gdzie jest mój karabin. Mam ze sobą tylko visa, którego dostałem od Stephena lata temu.
Nie wiem, co mógłbym ze sobą wziąć, więc idę do pokoju. Na łóżko zastaję niedbale złożony zestaw biało-szarych ubrań. Mały plecak, noktowizor, kominiarkę. Karabin. Przyglądam się mu i czuję obcy ciężar. To nie jest mój stary karabin. Odwracam się. W drzwiach stoi Homar.
- Twój poprzedni jest... hm, zniszczony. Znalazłem ci zastępstwo. Może być? – Jakby czytał mi w myślach.
- Tak. Dzięki. Homar?
- Co się stało?
- Jeśli... jeśli nie dam rady?
- To cię wyrzucimy.
Przechodzi mnie nagły dreszcz. Miałbym zostać sam na tym pustkowiu nie mając dokąd pójść? Na pożarcie łakom albo ludziom Mattewsa. Sam nie wiem, co gorsze.
- Żarcik. Zostaniesz zdegradowany. Z podporucznika do szeregowego.
- Jasne, spoko.
Podporucznik. Kilka stopni niżej niż Stephen. Jakoś nie robi na mnie wrażenia degradacja. Uświadamiam sobie, ile pozostałości mam po symulacji Mattewsa i pobycie w jego Mattews Corporation™. Powoli wracam do siebie, ale mam wrażenie, że jeszcze długa droga przede mną. Co mi zrobili ludzie Mattewsa?
- Postaraj się po prostu nie zawalić... Stirlitz.
- Postaram się, generale.
Niedbale salutuję. Homar uśmiecha się ironicznie. Ruchem głowy wskazuje na moją łopatkę.
- Zobacz tam. Jakbyś zapomniał, gdzie jest twoje miejsce, to po prostu spójrz.
Gdy wychodzi, ściągam bluzę i koszulkę. Odwracam się, żeby móc zobaczyć zarys łopatki. W tej pozycji niewiele widzę, więc pomagam sobie nożem Stephena. W odbiciu majaczy się półksiężyc przebity mieczem, na którym jest napis. VaeVictis. Biada zwyciężonym. Biada.
CZYTASZ
Kraniec Umysłu
Science Fiction"Zbudź się o świcie." Taką wiadomość przynosi Corneliusowi mała dziewczynka. Chłopak chętnie uznałby to za żart, ale gdy spogląda w jej oczy widzi coś, o czym już dawno zapomniał. Stara się ignorować zardzewiałego SUVa i dziwnego chłopaka z kawiarni...