Rozdział 7: Błysk burzy

22 3 10
                                    

Zegar wybija dziewiątą. Wycieram szybko podłogę, zanim Suzie otworzy drzwi. Poprawiam kołnierz cukierkowego polo z naszywką z moim imieniem. Łapię w locie szmatę rzuconą przez Stacy i wycieram stoliki. 

- Ale miałem dzisiaj dziwny sen - mówię i ziewam na wspomnienie łóżka.

- O cukrowej księżniczce w cukrowym zamku? - pyta Suzie, zataczając koło ręką. Cukierkowy design mieni mi się w oczach.

- Nieee. O jakimś niebieskowłosym kolesiu i doktorze Frankensteinie. 

- A, to rzeczywiście dziwny. 

Suzie puszcza balon z gumy i robi minę znudzonego mopsa. Nalewa sobie truskawkowego koktajlu i zostawia go na ladzie. Stacy zmienia napis closed na opened. Chowam sprzęt do sprzątania do kanciapy. 

W St. Hosten o tej godzinie ulice zieją pustkami. Ogólnie zwykle nie są zbyt zaludnione. Suzie opiera się jedną ręką na ladzie. Wskazówki zegara toczą się mozolnie po tarczy. Dziesiąta. Wchodzi kilku studentów, których rozpoznaję z mojej uczelni. Jedenasta. Jakieś małżeństwo zamawia ciasto i kawę. Dwunasta. Wchodzi pani z psem. Trzynasta. Dwie matki z piątką dzieci. Czternasta. Grupa dzieciaków z sąsiedztwa chce lody. Piętnasta. Pusto. Szesnasta, siedemnasta, osiemnasta, dziewiętnasta. Starszy mężczyzna z wnukiem, kobieta z wózkiem, grupka licealistów, wpada Lou z herbatą, wycieczka szkolna.

Zbliża się dwudziesta i koniec mojej zmiany. Zamierzam wyjść wcześniej, bo zrobiło się strasznie pusto, ale w tym momencie szurają główne drzwi. Do środka wchodzi zakapturzona postać.

Chłopak siada przy ladzie i zdejmuje kaptur. Ma niebieskie włosy z czarnymi odrostami. Skórzana kurtka opina się na jego umięśnionych ramionach, z boku wojskowych spodni zwisa mu pokrowiec na broń, a czarne motocyklówki ma rozpięte. 

Uśmiecha się do mnie i opiera o blat. Ma uśmiech zwiastujący kłopoty. W jego oku dostrzegam łobuzerski błysk. Zaczyna bawić się serwetnikiem. 

-  Co podać? - pytam z nadzieją, że uda mi się wyjść do domu o dwudziestej.

- Cornelius - mówi, przeciągając głoski. - Miło cię poznać.

- Znamy się? Kim jesteś?

- Ja? - Podnosi głowę i patrzy na mnie. - Niedługo się zapewne dowiesz.

Z zaplecza wychodzi Suzie i idzie wytrzeć stolik. Nie zwraca najmniejszej uwagi na chłopaka przy ladzie. Patrzę na nią, czekając na odsiecz i bilet do domu. Chłopak nachyla się.

- Ona mnie nie widzi - szepcze. - Jestem tylko w twojej głowie. 

- Co podać? - powtarzam.

Chłopak odrzuca głowę do tyłu i zaczyna się śmiać. Suzie nadal wyciera stolik. Nawet nie odwraca się. Wytężam wzrok, ale nie zauważam żadnych słuchawek w jej uszach. Tylko kolejny balon z gumy. 

- Zabawna ironia. Hasło brzmi: zbudzony o świcie. Zapamiętaj lepiej. Przyda ci się. 

- To nie jest śmieszne. Znamy się? Mam wrażenie, że już się spotkaliśmy.

- Spotkaliśmy.

- Więc się znamy.

- Znamy.

- Ale ja cię nie pamiętam.

- Teraz nie. 

Chłopak wyjmuje z pokrowca nóż. Odsuwam się gwałtownie, ale on zaczyna czyścić sobie paznokcie. Wzdycha i naciąga kaptur na głowę. 

- No. Już spokojnie, Cornelius. Podaj mi, nie wiem. Podaj mi ciastko.

Podchodzę do półki z ciastkami i nakładam pierwsze lepsze na talerzyk. Ręce mi się trzęsą. Cudem nie upuszczam niczego. 

- Zapłacę tamtej dziewczynie. Możesz iść do domu. Spieszy ci się chyba. Naciesz się nim, póki masz czas. Życie jest takie ulotne. C'est la vie, nie? Teraz jesteś tutaj, a jutro... Kto wie?

Nie zostawię dziewczyn samych z chłopakiem uzbrojonym w nóż. Nie ma mowy. Stoję sztywno przy ladzie i chowam trzęsące się ręce w kieszeni. Chłopak nie tyka ciasta. Kładzie papierowy banknot i przesuwa go nożem w moją stronę.

- Za zbudzonych o świcie, Corneliusie. Do zobaczenia.

Czekam, aż wyjdzie i wypuszczam ze świstem wstrzymany oddech. Podchodzę do Suzie.

- Trzeba go gdzieś zgłosić. Facet wygląda na niebezpiecznego typa.

- Kogo? - Balon z gumy pęka tuż przed moją twarzą.

- Tego chłopaka w kurtce, który przed chwilą zamówił ciastko.

- Ale Corney... Nikogo tu nie było od godziny.

Kraniec UmysłuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz