Kończę szorować wannę, gdy nade mną pojawia się Penny. Przygląda się uważnie, podpierając ręce o boki i szuka smug, na które mogłaby zacząć narzekać.
- A tu? - marudzi. - I tu. I jeszcze tam.
- Siam - mruczę pod nosem.
- Hę?
- Wychodzę za chwilę.
Wzdycha i siada na krańcu wanny. Wpatruje się chwilę mydelniczkę z namalowanymi błazenkami.
- Z Gregiem i Louisie?
- Tak. Do SweetLand.
- Czyli mam nie czekać z kolacją?
- Mhm.
Cmoka i kręci głową. Odkąd nasi rodzice umarli, strasznie się o mnie martwi. Stała się zbyt opiekuńcza. Staram się to cierpliwie znosić, bo wiem, że jest jej ciężko. Została sama ze wszystkim na głowie. Rachunkami, domem i mną. Pomagam jej, jak mogę, ale trudno byłoby mi pracować na pełen etat i jednocześnie studiować. Pracuję weekendami i sam opłacam sobie uczelnię, wspomagając się stypendium.
- Szkoda - wzdycha. - Miałam zrobić makaron z serem, ale chyba skończę z lodami na kanapie.
- Płacząc do kolejnej beznadziejnej komedii?
- Wcale nie. - Szturcha mnie w bok. Siadam koło niej. - No już. Idź. Poradzę sobie.
- Na pewno?
- Jak zawsze. - Przytula mnie do siebie i mierzwi mi włosy. Kocham cię, głuptasie.
- Ja ciebie też. Do zobaczenia.
Krzyczy jeszcze za mną, żebym wziął parasol. Zakładam czarny płaszcz przeciwdeszczowy i uszankę. Gdy wychodzę, moje glany lądują w kałuży. Jestem jeszcze w zasięgu słuchu Penny, więc mielę przekleństwo w ustach. Truchtam na przystanek. Muszę w końcu odłożyć pieniądze na auto.
Wsiadam do autobusu. Udaje mi się znaleźć puste miejsce, więc siadam i opieram głowę o szybę. Wciskam słuchawki do uszu, w których huczy Bring Me the Horizon. Dwie krople zaczynają sunąć w dół. Obstawiam, że ta lewa będzie szybsza. Wpatruję się w nie, kibicując mojej i prawie przegapiam przystanek. Wysiadam, nie dowiadując się, która wygrała.
Pod daszkiem SweetLand stoją Lou i Greg. Macham im i przebiegam przez ulicę. Auto przejeżdża przed moim nosem. Zatrzymuję się, ale w pędzie potykam o własne nogi i upadam na tyłek. Słyszę zduszony krzyk Lou. Po chwili przy mnie pojawia się Greg.
- Uważaj, gówniarzu - krzyczy w moim kierunku otyły mężczyzna z auta i groźnie wymachuje zaciśniętą pięścią.
- Dupek - mruczy Greg i pokazuje język odjeżdżającemu autu.
Pomaga mi wstać i bierze pod rękę.
- Przejdę sam. Nic mi nie jest.
- Nie przejdziesz. Widziałem przed chwilą. Kupię ci szelki i będę cię prowadził na smyczy dla dzieci.
- Smycz. Dla dzieci. - Marszczę brwi i zdmuchuję kosmyk sprzed moich oczu.
- Ano. Matka mi takie zakładała, jak byłem mały.
Lou rzuca mi się na szyję. Potem robi krok do tyłu i ogląda z każdej strony. Gdy upewnia się, że nic mi nie jest ponownie zarzuca ręce na szyję i szybko cmoka mnie w policzek.
Wchodzimy do środka i zajmujemy nasz ulubiony stolik przy oknie. Pogodny wystrój poprawia mi nieco humor. Ludzie siedzą przy pastelowych stolikach i tworzą wesoły gwar. Kelnerka lawiruje w labiryncie krzeseł i zatrzymuje się przy nas.
- To co zawsze, dzieciaki? Hej, Corney. Jak tam?
- Ano. Spoko, Suzie. A u ciebie?
- Jaaakoś leci. Szef się trochę wkurza. Ale to nic nowego. Będziesz w weekend?
- Jak co tydzień.
Po chwili Suzanne przynosi nam trzy shake'i. Łapię słomkę w usta i w zamyśleniu biorę łyk. Czekolada rozlewa się delikatnie na moim języku. Łapię uśmiech Suzie przy ladzie i unoszę kciuk w górę w jej kierunku.
CZYTASZ
Kraniec Umysłu
Science Fiction"Zbudź się o świcie." Taką wiadomość przynosi Corneliusowi mała dziewczynka. Chłopak chętnie uznałby to za żart, ale gdy spogląda w jej oczy widzi coś, o czym już dawno zapomniał. Stara się ignorować zardzewiałego SUVa i dziwnego chłopaka z kawiarni...