Rozdział 43: Pomarlisko

2 2 0
                                    

Przesypiam resztę nocy bez snów. Rano, gdy się budzę, Stephen siedzi na swoim łóżku – ubrany i wpatrzony we mnie. Rzuca mi małe zawiniątko.

- Masz. Zjesz po drodze. Ubieraj się i chodź.

Wstaję i szukam kurtki, którą miałem wczoraj na sobie. Owijam szyję szalem, ale przestaję, gdy Stephen mówi, że będę za bardzo rzucał się w oczy. Naciągam na głowę chociaż uszankę.

Stephen milczy, więc ja też się nie odzywam. W bazie panuje lekki harmider, ale nikt nas nie zatrzymuje ani nie pyta, dokąd idziemy. Każdy jest zajęty swoimi sprawami.

- Chodź, Tadzio. Wezmę cię na spacer.

Stephen głaszcze piesołaka między odstającymi uszami. Tadzio chętnie biegnie za nami. Rozwijam zawiniątko od Stephena i biorę kęs kanapki, która wygląda wyjątkowo świeżo. Ktoś musiał ją zrobić z jedzenia, które ukradliśmy.

Zdaję sobie sprawę, że nie przeszkadza mi odór podziemnych korytarzy. Przyzwyczaiłem się na tyle, że prawie go nie czuję. Kojarzy mi się z VaeVictis. Stephen pogwizduje jakąś znaną mi melodię. Biorę kolejny gryz kanapki i rzucam kawałek Tadziowi.

Gdy wychodzimy, prószy mały śnieżek. Prawie upadam na lodowej kałuży. Stephen odwraca się i patrzy na mnie z dezaprobatą. Wyjście znajduje się w starej leśniczówce w środku lasu. Stephen prowadzi nas ścieżką, prawie niewidoczną przez zaspy, aż do niewielkiej polany.

Zamiast drzew są postawione niewielkie drewniane krzyże. Wyglądają, jakby ktoś je stawiał w pośpiechu. Przekrzywione i nierówne. Niektóre nadgryzione przez leśne zwierzęta, inne obsypane kwiatami.

- Wiem, że twoja pamięć wraca powoli, więc chciałem ci trochę pomóc. – Stephen odzywa się pierwszy raz odkąd wyszliśmy. Podnosi jakiś patyk i rzuca Tadziowi, który chętnie po niego biegnie. Nie jestem pewien na ile to humanitarne i właściwe, ale nie komentuję. – Pamiętasz, to miejsce?

Staram się cokolwiek sobie przypomnieć. Rozmazane obrazy migają mi przed oczami. Nazwa miejsca pozostaje poza moim zasięgiem, co jest strasznie frustrujące, ale wiem, gdzie się teraz znajdujemy.

- To cmentarz. Nie pamiętam nazwy, ale to nasz cmentarz.

Odruchowo używam słowa „nasz", mimo że powoli zaczynam odnosić wrażenie, że przestałem tu pasować. Stephen jednak ma inne zdanie.

- Nazywamy to Pomarliskie. Chodź. Podejdziemy tutaj.

Idę za nim. Prowadzi mnie do jednego z krzyży. Wygląda na stary, ale mimo to bardziej zadbany niż niektóre nagrobki. Lekko starty napis można jeszcze odczytać.

- Tu jest Boogeyman. Pamiętasz go?

Mój umysł podsuwa twarz i ciepłe uczucia. Pamiętam.

- Pamiętasz, jak zginął?

- Zamordowali go.

- Właśnie, Stirlitz. Musisz zrozumieć, co oni nam robią. Czemu my im to robimy. I skąd się bierze ta spirala nienawiści. To nie jest moje widzimisię, żeby strzelać do agentów jak do kaczek. To prosty instynkt przetrwania.

- Stephen?

- Mów.

- Ja... Miałem sen. O tym, co się stało. Przypomniałem sobie wiele rzeczy. I myślę, że było mi lepiej, gdy nie pamiętałem.

- Przykro mi. Chcesz pogadać?

Siadam na zwalonym pniu i opowiadam o wszystkim, co sobie przypomniałem. O wielodniowych torturach przez agentów Mattewsa, o waterboardingu, widełkach heretyków i rażeniu prądem. O tym, jak Mattews zrobił ze mnie królika doświadczalnego i podpiął do Mattews' Reality i o tym, jak w wirtualnej rzeczywistości zapomniałem o prawdziwym świecie.

Stephen stał i słuchał. W pewnym momencie musiałem się podnieść i chodzić w kółko. Gdy skończyłem, nadal milczał. Po prostu podszedł do mnie i objął. Nie pachniał trawą cytrynową i kokosem ani serem i makaronem ani tanią wodą kolońską. Pachniał brudem, potem i stęchlizną, a mimo to wtuliłem się w niego. Ukryłem łzy w jego obojczyku.

- Nic im nie powiedziałem, Stephen – mówię, kiedy odzyskuję panowanie nad głosem. Stephen odsuwa się na wyciągnięcie ręki. – Nic, bo nie pamiętałem wtedy, kim jestem.

- Wiem, Corney. Wiem, że nic, byś nie powiedział nawet, gdybyś pamiętał.

- Pamiętałem tylko ciebie. Dziewczynkę i ciebie, Gwen.

Stephen – Gwen – uśmiecha się smutno. Kładzie mi dłoń na ramieniu.

- Pozwólmy Gwenowi umrzeć. Niech Cornelius też zginie. Niech zostaną Stephen i Stirlitz.

- Niech będzie.

Przypieczętowaliśmy ten pakt naszą krwią. Może dwie małe, czerwone plamki nadal są gdzieś na Pomarlisku.

Kraniec UmysłuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz