Rozdział 15: Świt

5 3 0
                                    

- Kto idzie? 

Desperacko szukam źródła światła, ale w sklepie panuje idealna ciemność. Mój oddech staje się coraz szybszy i głośniejszy. Ktoś w ciemności chrząka. 

- On chyba nam schodzi. Homar będzie zły, jak odwali kitę. 

- Niech odpowie na pytanie. Kto idzie?

Czuję ostrze metalu na mojej szyi. Czyjś oddech na policzku. Mam za mało przestrzeni. Pocę się. Ciemność zaciska się na mnie, kręci mi się w głowie. Mam za mało miejsca. Ciemność mnie dusi. Czuję ucisk w piersi. Niech oni się odsuną. Ciemność. Miejsce. Moje serce. 

Ktoś błyska mi światłem w twarz. Mam ochotę się rozpłakać. Nie widzę twarzy ludzi, którzy stoją przede mną. Świecą mi latarką prosto w twarz. Nie narzekam; lepsze to niż ciemność. Wzdrygam się.

- Kolejny raz nie powtórzę. I tak byłam zbyt cierpliwa. Kto idzie? - ponawia pytanie kobiecy głos. 

- Ja... - Mój głos drży. Kątem oka widzę Dziewczynkę. Udaje, że pisze ręką w powietrzu. - Zbudzony o świcie.

Chyba odpowiedziałem dobrze, bo światło przenosi się z mojej twarzy na sufit jako prowizoryczna lampka. Albo zaraz mnie zaszlachtują. Widzę teraz dwójkę nowych ludzi, a właściwie dzieciaków. Mogą być młodsi ode mnie.

Chłopak jest otyły, ma monobrew, kręcone, rude włosy - zupełnie jak Greg. Wzdrygam się. Właśnie pakuje sobie do ust garść czipsów. Jak on może jeść w tym smrodzie? Dziewczyna ma krótko ostrzyżone, czarne włosy, grzywkę opadającą na lewe oko i ostry makijaż. Są ubrani podobnie jak Stephen i Dziewczynka. Dziewczyna w  skórzaną kamizelkę,a chłopak  materiałową kurtkę. Oboje mają szerokie spodnie i ciężkie obuwie. Dodatkowo wszyscy oprócz mnie są uzbrojeni.

Stephen uśmiecha się szeroko i klepie mnie po plecach. Dziewczynka wygląda, jakby jej ulżyło, mimo że niedawno sama zamachnęła się na mnie nożem. 

- A teraz siadaj. 

Czarnowłosa wskazuje na rozpadający się fotel. Dalej celuje we mnie nożem, więc siadam. Zostawiam panikowanie na później. Fotel zapada się lekko pode mną. Otyły chłopak zapina mi pasy na nadgarstkach. Ma tłuste od czipsów dłonie. Wzdrygam się.

- Hej! Co robicie?

Dziewczyna w tym czasie nakłada gumowe rękawiczki i odkaża mały skalpel. Próbuję się wyrwać, ale nie mogę. Spoglądam w nadziei na Dziewczynkę, ale ona tylko unosi dwa kciuki w górę. Stephen przeczesuje sobie włosy; kilka kosmyków opada mu na czoło. 

- Słuchaj, masz w szyi czip namierzający. Ammo ci go wyciągnie, okay?

- Będzie mi grzebać w szyi? Nie ma mowy!

- Przestań w końcu być takim dzikim świrem i siedź spokojnie. - Dziewczyna nazwana Ammo popycha mnie na oparcie fotela. Smaruje moją szyję tym samym specyfikiem co skalpel. - Masz dwa wyjścia. Albo dasz grzecznie wyciągnąć ten szajs i możesz iść z nami i być bezpieczny. Albo zostaniesz z czipem, ale się rozstaniemy i zostaniesz zupełnie sam na pastwę gangów, zdziczałych zwierząt i ludzi oraz korporacji, która cię naćpała i teraz właśnie cię szuka. To jak?

Kalkuluję moje opcje. Nie wiem, czy mogę im zaufać, ale tak właściwie nie mam innego wyjścia. Nie mam już nikogo. Równie dobrze mogą mnie zaszlachtować. Co za różnica? Coś mi podpowiada, by zaufać Stephenowi. Wiem, że spotkałem go wcześniej. Wiem, że powinienem mu zaufać. Nie pamiętam dlaczego, ale wiem, że go lubię. Z wzajemnością. Stephen puszcza mi oczko, jakby czytał w moich myślach.

- Co z jakimś znieczuleniem? - pytam.

- Staaary, tniemy cię w starym sklepie z paletą zamiast drzwi. Jak myślisz, ćpunie?

- Insekt! - krzyczą jednocześnie Ammo i Stephen. Dziewczynka wściekle macha rękami w kierunku chłopaka. 

- Po prostu nie wierć się. Okay? Potem cię nakarmimy i zaprowadzimy do Homara. 

Stephen i Dziewczynka siadają przy moich bokach. Przełykam nerwowo ślinę. Ammo zbliża skalpel do mojej szyi, a oni oboje łapią mnie za ręce. 

Kraniec UmysłuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz