Rozdział 21: Dom

11 3 0
                                    

Bullet skacze na jednej nodze, udając, że gra na gitarze. Potem przykłada czoło do ściany i tłucze pięściami. Odrywa się i niszczy wyimaginowany instrument. Przez ten cały czas śpiewa jakieś metalowe piosenki. 

- Oooo yeah! Śpiewaj ze mną, Cornelius!

- Chyba podziękuję. 

Odsuwam się kawałek, ale on zdąża objąć mnie. Kołysze się i wyje mi w ucho. Dziewczynka staje nam na drodze i macha rękami z niezadowoloną miną. Bierze się pod boki i macha palcem wskazującym. 

- Ciszej, Bullet. Inaczej będę musiał cię trochę popieścić prądem. 

Stephen macha pilotem od Ammo. Wytłumaczył mi już, że jest połączony z urządzeniem na szyi Bulleta i pomaga im wszystkim ogarnąć, żeby nie ześwirował. Znaczy, żeby nie ześwirował bardziej.

Bullet się uspokaja. Wydaje mi się, że tym razem droga jest dłuższa. Z czasem korytarz robi się bardziej mokry. Jestem niemal pewien, że minęliśmy właz pod autem. Mimo to idziemy dalej aż do kolejnej drabinki. Mam wrażenie, że szedłem tym tunelem już milion razy. 

Stephen wspina się i otwiera właz. Przechodzi przez niego, a my czekamy. Tutaj, z dołu, słyszę głuche uderzenia. W końcu Stephen wychyla głowę i pozwala nam wejść.

Puszczam Dziewczynkę przodem. W ten sposób mogę ją asekurować w razie potrzeby. Gdy jestem na górze, uświadamiam sobie, że stoimy w kontenerze na śmieci, który jest na  tyłach domu. Fuj.

Z dziury wyskakuje Bullet. Najpierw zamyka właz, a potem kładzie na niego plastikową klapę w kolorze śmietnika. Wygrzebujemy się na trawnik i czuję dreszcze przechodzące przez całe ciało.

Dom jest kompletnie zniszczony. Jedna ściana jest w gruzach, kolejna wygląda, jakby miała się lada chwila zawalić. Wchodzę do środka, a reszta stoi w milczeniu. Przez dziurę widzę Stephena z pistoletem skierowanym w ziemię. Dotyka ucha i coś mówi. Dziewczynka stoi obok i wpatruje się w niego, jakby czekała na rozkazy. A Bullet... Bullet stoi z karabinem, który wcześniej miał przewieszony przez ramię. Teraz kieruje go w niebo i udaje, że strzela.

- Pio, pio. Patrz, Stephen. Coś tam się rusza.

- To szczur. Stój spokojnie. 

Wchodzę głębiej. Do salonu. Stół i krzesła są połamane, z ulubionego fotela Penny wylatują sprężyny, radio jest rozebrane na części. Obrazy na ziemi, rozbite. W kuchni jest niewiele lepiej. Mój pokój wygląda, jakby przeszła tamtędy fala zniszczenia. Szyby wybite, łóżko w strzępach, biurko zniszczone.

Siadam i opieram się o ścianę. Czuję się, jak wtedy na ulicy. Podnoszę dłonie na wysokość oczu i obserwuję, jak się trzęsą. Przed oczami miga mi twarz siwego mężczyzny z blizną na powiece i sztucznym okiem. Pamiętam go ze snów. Czy z jawy? Które moje życie jest prawdziwe? Czy ja w ogóle jestem prawdziwy? Chowam twarz w dłoniach. 

Nie wiem, ile tu siedzę. Godzinę? Pięć minut? Mam wrażenie, że wypłakałem całą wodę, która była w moim organizmie. To aż siedemdziesiąt procent. 

Gdy zamykam oczy, widzę Lou i Grega. Penny tańczącą w salonie. Ciepłe tosty w kuchni. Mam wrażenie, że czuję zapach kokosu i trawy cytrynowej. 

Wstaję i wychodzę, mijając gruzy. Salon. Ruinę. Mój dom. Nieistniejące miejsce. Pokój mojej siostry. Pokój ducha, który nie żyje. Miejsce, gdzie oglądałem z Lou filmy. Miejsce, gdzie leżałem sam. Szafkę, którą złożyłem z Gregiem. Szafkę, którą złożyłem sam. Wychodzę z domu. Z więzienia. 

Cała trójka stojąca na zewnątrz patrzy się na mnie. Stephen chrząka i podaje mi pistolet. Biorę go i chowam w tylną kieszeń.

- Doktor Mattews powinien być zadowolony z efektu - mówię i kieruję się w stronę wejścia do tunelu.  

Kraniec UmysłuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz