Rozdział 27: Nowe imię

7 2 0
                                    

- Corneliusie. - Ammo smaruje rękę Stephena czymś cuchnącym. - Tobie nic się nie stało?

- Nie, chyba nie. Kto to był?

Stephen siedzi, wpatrując się w ścianę. Dziewczynka obok niego trzyma w dłoniach plaster w kwiatki. Łapie Stephena za dłoń zdrowej ręki i opiera głowę o jego ramię. 

- Inni ludzie. Gang. Byliśmy blisko ich terenu. Wątpię, żebyśmy przekroczyli linię. 

- Po cholerę się tam pakowaliście? 

-  Byliśmy u nas!

Ammo zaciska mocniej bandaż. Stephen krzywi się niezadowolony. Dziewczynka wydyma wargę. 

- Zresztą, wszyscy żyjemy.

- Prawie zabili Corneliusa! Stephen, nie możesz tak robić.

- Nie mogę robić czego? Karmić was? Dbać o to, żebyśmy nie zdechli z głodu? To co mam robić?

Ich głosy są coraz bardziej podniesione i zdenerwowane. Dziewczynka wygląda na zasmuconą.

- Możemy jeść warzywa. Niedaleko był ogródek. Sami sobie wyhodujemy jedzenie.

- Na skażonej ziemi? I będziemy jeść skażone warzywa? Przez tamtych sukinkotów wróciłem z niczym! 

- Kula trafiła by tutaj i byś zginął, a ty się martwisz jedzeniem!

- Bo bez jedzenia wszyscy umrzemy. Chcesz zginąć, Ammo?

Patrzy jej głęboko w oczy. Zdaje się to tak bardzo intymne, że odwracam wzrok. Najchętniej zostawiłbym ich samych, ale nie wiem dokąd pójść, więc siedzę dalej.

- Nie - szepcze Ammo. - Nie chcę takiego życia. Chcę wrócić.

- Jak my wszyscy. Ale nie wrócimy. - Stephen wyrywa swoją rękę. - Daj już spokój. 

Podchodzi do zakratowanego okna. W jego wyglądzie jest nuta nostalgii. Tak potężna, że aż sam zaczynam ją odczuwać. Przez głowę przebiega mi niespodziewana myśl. Jaki był Stephen jako dziecko? Taki sam jak dzisiaj? Bardziej ufny i otwarty dla świata? Niewinny? Przez głowę przebłyska mi obraz smutnego chłopca w szpitalnym kitlu.

- To i tak nie ma znaczenia. - Ammo odwraca głowę.

- Wiecie co? Nie jest tak źle. - Postanawiam się w końcu wtrącić. Oboje spoglądają na mnie zaskoczeni.

- Tobie już do końca odbiło?

- Spójrzcie na to w ten sposób. Ostatecznie macie siebie nawzajem. Tworzycie jedną wielką dysfunkcyjną rodzinę. Ja nie mam nawet do kogo wracać, bo moi bliscy nie żyją albo nigdy nie istnieli.

- No cóż... - Stephen drapie się po podbródku. - Jakby tak na to spojrzeć, to ma sens. Mogło być gorzej. 

- Nie mamy nic do jedzenia, ale dalej mamy dach nad głową i... dobra, to głupie. Nawet jak na ciebie, Cornelius - prycha  Ammo. - Zajmijcie się czymś pożytecznym i znajdźcie coś na obiad. 

Stephen wzrusza ramionami i puszcza mi oczko. Uśmiecham się do niego, lekko zmęczony i głodny. Mimo sceptycyzmu Ammo i tak uważam, że jest całkiem nieźle. Tęsknie za kimś, kogo mógłbym przytulic albo pocałować. Za Lou. Za jej zapachem kokosu i trawy cytrynowej, za pięknym uśmiechem, delikatnymi ustami, drobnym ciałem. Uświadamiam sobie, że spycham ją coraz głębiej w odmęty pamięci, a na jej miejsce pojawiają się inni ludzie. Prawdziwi.

- A ty, Corneliusie, nie chciałbyś należeć do tej dysfunkcyjnej rodziny?

Ammo wpatruje się we mnie. Nie ma w sobie nic z Lou. Stephen nie jest ani trochę podobny do Grega. Poszedłbym za nim wszędzie, jeśli tylko by chciał. 

- Chyba chciałbym. Nie mam dokąd iść.

- Nie musisz - Stephen opiera się o ścianę. - Możesz tutaj zostać. Tylko musimy ci wymyślić nowe imię, żebyś nie został rozpoznany przez jajogłowych.

- Możesz zostać Świrem. Świetnie do ciebie pasuje. - Ammo szczerzy zęby.

Kraniec UmysłuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz