Rozdział 12: Pierwszy piorun

15 3 1
                                    

Skoro już jestem w parku, to korzystam z okazji i idę na spacer. Lou i Greg powinni teraz siedzieć na zajęciach, więc nie dzwonię do nich. Wyciągam się na ławce i ziewam. Obserwuje wiewiórkę przebiegającą po drzewie. Właściwie to za dziesięć minut zaczynają się kolejne zajęcia, ale stwierdzam, że nic się nie stanie jeśli je opuszczę.

Wsłuchuję się w ptasią symfonię. Mam wrażenie, że zmięty papier ciąży mi w kieszeni. Nie wiem czemu jeszcze go nie wyrzuciłem. Ta sprawa sprawia, że myśli chaotycznie tłuką się w mojej głowie, tworząc morze niepasujących do siebie odłamków szkła. 

Spoglądam w stronę budynku, który wskazała dziewczynka. Mrużę niepewnie oczy, przyglądając się ruinom, które tam teraz stoją. Nie było tam tego. Jestem pewien, że nie było. Wstaję gwałtownie, upuszczając papier i idę w tę stronę. 

Przechodzę przez mostek. Ludzie potrącają mnie łokciami i torbami, ale nic nie czuję. Równie dobrze mógłby uderzyć we mnie teraz wiatr - przyniosłoby to ten sam efekt. Spoglądam na twarze mijanych osób, ale wydają się puste jak twarze manekinów. Mam wrażenie, że wszyscy ci ludzie to tak naprawdę jedna i ta sama osoba w innych przebraniach.

Przechodzę koło wózka z hot-dogami, ale nie czuję ich zapachu. Samochody nie wydają z siebie żadnego dźwięku. Chcę zaczepić stojącego na chodniku mężczyznę, ale moja ręka omija jego ramię. Próbuję jeszcze raz i uświadamiam sobie, że to nie kwestia nietrafienia, ale moja dłoń dosłownie przenika przez jego ciało. Mężczyzna znika. 

Rozglądam się wokół i czuję, jak moje serce szaleńczo łomocze w piersi. Ulica, którą nasz burmistrz kazał wyremontować kilka miesięcy temu, teraz jest kompletnie zniszczona i cała porośnięta trawą i chwastami. Witryna sklepu po mojej prawej jest rozbita w drobny mak, jakby ktoś się do niego włamał, a towar z półek zniknął.

Chcę zadzwonić do Penny, ale nie wyczuwam w kieszeni telefonu. Zaczynam obklepywać wszystkie kieszenie, bo jestem pewien, że zabrałem go ze sobą. Oczywiście, że jestem pewien, bo jeszcze niedawno z niego korzystałem. Jednak w tej chwili nigdzie go nie ma. 

- Przepraszam pana, czy mogę pożyczyć telefon - pytam, przechodzącego obok mężczyznę.

Kompletnie ignoruje mnie i moje pytanie. Próbuję kolejny raz z inną osobą. I kolejny, kolejny, kolejny, ale za każdym razem jest tak samo. Siadam na krawężniku; nie martwię się o pędzące samochody, bo ulica jest pusta. Na poboczu stoi kilka zardzewiałych, zdemolowanych aut. 

Chowam twarz w dłoniach, bojąc się spojrzeć na otaczający mnie teraz świat. Zaczynam ciężko oddychać; mam wrażenie, że powietrze grzęźnie mi w gardle. Przypomina mi to o Andrew - moim koledze z podstawówki - który był astmatykiem. 

Chcę wrócić do domu. Do Penny. Wypić koktajl z Lou i Gregiem. Jednak nie ruszam się z miejsca, bo boję się tego, co zobaczę. Tego, co mogłoby tam teraz być. Więc po prostu siedzę na krawężniku i zaczynam się lekko kołysać.

Nie, pewnie jestem zmęczony. Tak jak wtedy w SweetLand. Biorę głęboki wdech. Przesadzam. Podnoszę głowę, ale teraz jest tylko gorzej. Gwałtownie wstaję i zaczynam biec w stronę budynku wskazanego przez dziewczynkę. Robię to, co każe mi instynkt.

- Hej, stój! - słyszę znajomy głos.

Odwracam się i widzę zakapturzoną postać. Mam ochotę płakać z ulgi. Otwieram usta, żeby coś powiedzieć, ale chłopak unosi pistolet i wtedy ogarnia mnie ciemność. 

Kraniec UmysłuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz