Chłopak z niebieskimi włosami trzyma kurczowo tackę. Idzie powoli korytarzem; nie rozgląda się na boki, bo wie, że mu nie wolno. Starszawy mężczyzna siedzi przy swoim biurku i pali cygaro. Popiół spada na jego notatki.
- Gwen - mówi, ale nie odwraca się. - Co dla mnie masz?
- Laborant kazał to panu przynieść, doktorze.
Doktor Mattews odwraca się. Jego sztuczne oko błyska w półmroku. Nawet w tym przygaszonym świetle Gwen może dostrzec bliznę przecinającą jego brew, powieki i kawałek policzka. Doktor głaszcze swoją kozią bródkę i poprawia wąs.
Gwen stoi nieruchomo i czeka. Doktor nie zwraca na niego większej uwagi i wraca do swoich pobrudzonych popiołem notatek. Chłopak wykorzystuje okazję i zerka kątem oka na ścianę.
Podłużne, wysokie kadzie przypominają mu film Matrix. Widzi, jak coś w środku się porusza, ale w obecności doktora nie ma tyle odwagi, by przyjrzeć się temu dokładniej. Wytrzymuje oddech i spuszcza wzrok.
- Podejdź, Gwen.
Gwen robi jeden krok. Jest to bardzo powolny i ciężki krok. Czuje, jak jego nogi odmawiają współpracy. Całe jego ciało krzyczy, żeby odwrócił się i uciekał. A on idzie naprzód.
- Uważaj na to, co trzymasz. To bardzo cenny preparat. Dobrze. Co tu widzisz, Gwen?
- Biurko. I pana, doktorze.
Odpowiada bez namysłu, a jego słowa są mechaniczne. Jakby był robotem. Zgrzyt, zgrzyt, tak jest, doktorze.
- Tak. A dalej, Gwen. Rozejrzyj się. Tak, nie rób takiej miny. Wiem, że ci nie wolno, ale też wiem, że bardzo chcesz. Proszę bardzo, Gwen.
Ostrożnie podnosi wzrok, ale doktor siedzi i wpatruje się w niego. Nie zdziela go po twarzy, ani nie wbija pięści w jego brzuch. Ośmielony Gwen zaczyna oglądać pomieszczenie.
W najbliższej kadzi jest ciało. Oczy chłopca - mężczyzny? - są zamknięte. Jego nagie ciało jest przypięte pasami do ścianki wielkiego pojemnika. Obok jest zawieszony ekran, który monitoruje wszystkie jego funkcje życiowe. Gwen wiedział, że wraz z nastaniem świtu podadzą mu kolejne substancje i wypuszczą na zewnątrz.
- To nasz najwytrzymalszy obiekt. Przyszłość naszego eksperymentu. Twoja przyszłość, Gwen. Chciałbyś znowu zobaczyć swoją małą siostrzyczkę? Dziewczynę? Matkę?
- Tak, doktorze - odpowiada cicho.
Mimo to Gwen wiedział, że mają problemy. Ich eksperyment i obiekt wymykają się spod kontroli. Inaczej laborant nie przysłał by go tutaj z tą tacką.
Ścisnął kurczowo zimny metal. Jego ręce drżały, a nie chciałby wypuścić tacy z rąk. Tym bardziej w obecności doktora. Wiedział, jakie mogłyby być konsekwencje. Miał ochotę dotknąć blizny na nosie.
- Dlatego widzisz, jak ważne jest to, co robimy. Jak bardzo poświęcają się ci ludzie dla nas. To dar. Dar dla ludzkości, Gwen.
Gwen milczał. Nie przerywa się doktorowi. Spuścił głowę, bo wiedział, że nie można patrzeć takim wzrokiem na doktora. W środku, aż palił się, żeby coś odwarknąć. Dla dobra ludzkości postanowił milczeć.
- Nasza społeczność jest jak mrowisko. Każda mrówka ma swoje miejsce i zadanie. Każda wie, co robić. Każda przyczynia się do utrzymania społeczności przy życiu. Nawet jeśli jej praca nie wygląda na przydatną. A najważniejsze to znać swoje miejsce. Prawda, Gwen?
Głos doktora wcale nie jest przyjemny. Jest cichy i oślizgły jak wąż. Wije się w głowie Gwen i kąsa raz po raz. Gwen przytakuje i nie podnosi głowy.
- Dobrze. Odłóż tacę i odejdź. Pamiętaj, kim jesteś. A jesteś nikim, Gwen.
Gwen bez słowa odkłada tackę. Wychodzi i zostawia Mattewsa z zapreparowanym mózgiem.
CZYTASZ
Kraniec Umysłu
Science Fiction"Zbudź się o świcie." Taką wiadomość przynosi Corneliusowi mała dziewczynka. Chłopak chętnie uznałby to za żart, ale gdy spogląda w jej oczy widzi coś, o czym już dawno zapomniał. Stara się ignorować zardzewiałego SUVa i dziwnego chłopaka z kawiarni...