Rozdział 44: Boogeyman

5 2 0
                                    

Homar stał w drzwiach z kubkiem niezbyt świeżej kawy. W salonie na kanapie siedział wysoki, ciemnoskóry chłopak i mała dziewczynka w brudnej sukience.

- Jak będę duża, to zostanę twoją żoną – zachichotała, zaplatając chłopakowi warkoczyka.

- Jak będziesz większa niż ja, to przyjmę te oświadczyny.

- Ale jak to? – Wydęła małe wargi. – Nigdy nie urosnę taka duża.

- Ammo, jestem za stary dla ciebie. Znowu się ubrudziłaś. Pójdę poszukać dla ciebie jakichś nowych ubrań po obiedzie.

- Mogę iść z tobą? Prooooszę...

- Nie. Ktoś musi pilnować Homara i Bulleta.

Bullet drgnął na dźwięk swojego imienia. Nie przerwał wpatrywania się w ścianę. Homar westchnął i przeczesał włosy. Miał wrażenie, że było z nim tylko gorzej.

- Boogeyman – zawołał. – Weźmiesz jeszcze nową dawkę leków?

- Jasne, szefie.

- Nie mów do mnie, szefie. Do cholery.

- Nie ma sprawy, szefie. Kiedy wrócą Stephen i Stirlitz?

Siedzący na ziemi Bullet sapnął wściekle.

- Spokojnie, Bullet. Nie wiem. Powinni być wieczorem.

- Przyniosę im coś słodkiego. Nic im nie mów. – Boogeyman puścił oczko.

*

Boogeyman wziął swój Pm 89 i wyszedł z bazy. Miasto jak zawsze było ciche i pokryte śniegiem. Opuszczone Jamestown – tak je teraz nazywali – ziało pustką.

Zadrżał z zimna. Otulił się mocniej puchową kurtką. Mimo że nikogo nie było i nie powinno być, Boogeyman przemykał bocznymi uliczkami i sobie znanymi skrótami. Jak zawsze powtarzał dzieciakom nigdy nie można być zbyt ostrożnym.

Myślał o tym, co musi przynieść. Jakieś ładne ubranie dla Ammo. Może znajdzie spodnie, które będą w końcu na nią pasować. Jakąś ciepłą kurtkę, bo ostatnio skarżyła się, że jej zimno i bluzkę. Opatrunki, które skończyły się wczoraj i lekarstwa dla Bulleta.

Próbowali już tylu rzeczy, ale Boogeyman nie był w stanie go uleczyć. Bullet potrzebował prawdziwego lekarza i psychiatry. Boogeyman nie mógł tego mu dać, ale starał. Jednak z każdym dniem widział, jak chłopak coraz bardziej odpływa w swój świat.

Przechodził koło sklepu spożywczego – a raczej jego pozostałości – i postanowił wejść poszukać słodyczy dla dzieciaków.

Wnętrze sklepu było ciemne i śmierdziało stęchlizną. Boogeyman zakrył nos i wszedł do środka. Położył pistolet na ladzie i pogwizdując, zaczął przeszukiwać nietknięte przez szczury jedzenie.

Zajęty, nie zauważył szczupłej postaci, wchodzącej frontowymi drzwiami. Chwilę później tę nieuwagę przypłacił życiem. Poczuł ostrze na swojej szyi, ale było za późno, by sięgnąć po pistolet. Nie był w stanie krzyknąć, dusząc się własną krwią. Postać wyryła na blacie numer 12 na blacie. Zniknęła równie bezszelestnie jak się pojawiła.

*

Homar przysypał dół na Pomarlisku. Wbił w ziemię krzyż zrobiony z dwóch znalezionych na prędce deseczek. Mała Ammo łkała cicho, ściskając w dłoniach pistolet maszynowy PM 89. Stephen i Stirlitz stali nieco z boku z opuszczonymi głowami.

- To moja wina? Szedł po ubranie dla mnie?

Nikt jej nie odpowiedział. Stali w milczeniu, które przerwał Homar.

- Będziesz musiała zostać naszym medykiem. Chyba nauczył cię na tyle, żebyś sobie poradziła.

Potem wszyscy zaczęli odchodzić, aż został sam Homar. Słońce zaczynało zachodzić. Usiadł na ziemi i pierwszy raz zapłakał.

- Zostawiłeś mnie samego – powiedział w stronę krzywego krzyża. – Zostawiłeś mnie z bandą dzieciaków. Cholera jasna, Boogeyman. Ja mam tylko piętnaście lat. Zawsze powtarzałeś, że mamy być ostrożni. Jak to się stało?

Świeży grób milczał. Homar płakał coraz mocniej. Dał sobie chwilę, żeby pozbyć się wszystkich emocji. Wiedział, że zaraz będzie musiał wrócić do reszty i zachować spokój. Zostać ich liderem. Przeprowadzić śledztwo w sprawie śmierci ich przyjaciela. Więc płakał tak mocno, jak tylko potrafił.

- Kurwa, Boogeyman. Tęsknię za tobą. Nie zostawiaj mnie... Wróć do nas. Cholera, psia mać. Pomszczę cię. Zakończę pokój z Numerem 12. Nie zostawię tego tak. Obiecuję ci. 

Kraniec UmysłuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz