Rozdział 37: Stara tożsamość

11 2 0
                                    

  - Stirlitz, podaj mi lornetkę.

Cornelius nachylił się i wyciągnął z torby niewielkie zawiniątko. Stephen odebrał je i rozwinął. Przyłożył małą lornetkę do oczu i wystawił język.

- I jak?

- Nie widzę ich. Może zmienili trasę.

Odłożył lornetkę i westchnął ciężko. Otarł kropelki potu z czoła i zaczął bawić się małym pilocikiem.

- A jeśli nie zadziała?

- Daj spokój. Insekt zawsze daje radę.

- A może tym razem nie da?

- Corney, na pewno zadziała. Musimy tylko poczekać, aż przyjadą i wtedy rozsadzimy im autko.

- Myślisz, że on też będzie?

Stephen nie dawał po sobie znać, że wie, o kogo chodzi. W końcu zmarszczył brwi i pokręcił powoli głową. Cornelius spojrzał na drogę, mimo że bez lornetki nie mógł nic dostrzec. Dlatego obaj siedzieli dalej i czekali na umówiony znak.

- W ogóle. Chcesz skoczyć na fryty potem?

- Czemu nie? Obiecaj mi tylko, że bez pleśni.

- Coś tam się znajdzie.

Stephen przeciągnął się niedbale. Usiadł wygodniej. Cornelius jednak wiedział, że to tylko pozory i przyjaciel był spięty oraz gotowy. Musieli tylko zobaczyć ten cholerny sygnał.

- Stirlitz?

- No?

- Gdybyś był kamieniem, to którym?

- Takim w rzeczce. Leżałbym sobie i oglądał ryby i chmury przez taflę wody. A ty?

- Chyba byłbym taką skałą na jakiejś górze. Robiłbym sobie lawiny od czasu do czasu.

Milczeli. Czas uciekał nieubłagalnie, a Cornelius coraz bardziej tracił nadzieję. Może zmienili trasę? Może w ogóle nie wyjechali? Domyślili się? Ktoś ich wsypał?

Jego rozmyślania przerwała krótka seria błysków imitująca kod Morse'a. Stephen poderwał się i przyłożył lornetkę. Cornelius wyciągnął drugą i odbezpieczył karabin. Czekał.

- Powoli. Jedzie. Pamiętasz plan?

- Pamiętam.

- No chodźcie, sukinsyny.

Gdy zbliżyli się do punktu zero, Stephen nacisnął przycisk odpalający ładunek wybuchowy. Mimo to nic się nie stało, a opancerzony korowód jechał dalej.

- Cholera! Stirlitz!

Cornelius zrozumiał i usadowił się wygodnie. Przyłożył karabin do ramienia i wziął głęboki wdech. Strzelił w opony trzech pierwszych pojazdów. Auta gwałtowanie się zatrzymały, a jadące za nimi pojazdy powpadały na siebie.

- Dalej. Działaj!

Po ostrym uderzeniu pilota o drzewo, bomba wybuchła. Cornelius w milczeniu obserwował, jak ogień trawi resztki pojazdów. Zdążył uchylić się przed lecącym odłamkiem i pociągnął Stephena za rękaw.

- Tam jeden biegnie. Bierzemy jeńców?

- Bierz, niech Homar zrobi z nim, co mu się tam podoba. C'est la vie, agenciku.

Cornelius ponownie przyłożył karabin do ramienia i wycelował w biegnącego człowieka. Wziął głęboki oddech i strzelił kilka razy w jego nogę. Mężczyzna upadł. Cornelius odłożył karabin i spojrzał na Stephena.

- Stirlitz?

- No?

- Gdybyś był drzewem to jakim?

- Sekwoją, a ty?

- Dębem. – Stephen stał zamyślony. – Pieprzonym dębem, Stirlitz.

Kraniec UmysłuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz