- Stirlitz, podaj mi lornetkę.
Cornelius nachylił się i wyciągnął z torby niewielkie zawiniątko. Stephen odebrał je i rozwinął. Przyłożył małą lornetkę do oczu i wystawił język.
- I jak?
- Nie widzę ich. Może zmienili trasę.
Odłożył lornetkę i westchnął ciężko. Otarł kropelki potu z czoła i zaczął bawić się małym pilocikiem.
- A jeśli nie zadziała?
- Daj spokój. Insekt zawsze daje radę.
- A może tym razem nie da?
- Corney, na pewno zadziała. Musimy tylko poczekać, aż przyjadą i wtedy rozsadzimy im autko.
- Myślisz, że on też będzie?
Stephen nie dawał po sobie znać, że wie, o kogo chodzi. W końcu zmarszczył brwi i pokręcił powoli głową. Cornelius spojrzał na drogę, mimo że bez lornetki nie mógł nic dostrzec. Dlatego obaj siedzieli dalej i czekali na umówiony znak.
- W ogóle. Chcesz skoczyć na fryty potem?
- Czemu nie? Obiecaj mi tylko, że bez pleśni.
- Coś tam się znajdzie.
Stephen przeciągnął się niedbale. Usiadł wygodniej. Cornelius jednak wiedział, że to tylko pozory i przyjaciel był spięty oraz gotowy. Musieli tylko zobaczyć ten cholerny sygnał.
- Stirlitz?
- No?
- Gdybyś był kamieniem, to którym?
- Takim w rzeczce. Leżałbym sobie i oglądał ryby i chmury przez taflę wody. A ty?
- Chyba byłbym taką skałą na jakiejś górze. Robiłbym sobie lawiny od czasu do czasu.
Milczeli. Czas uciekał nieubłagalnie, a Cornelius coraz bardziej tracił nadzieję. Może zmienili trasę? Może w ogóle nie wyjechali? Domyślili się? Ktoś ich wsypał?
Jego rozmyślania przerwała krótka seria błysków imitująca kod Morse'a. Stephen poderwał się i przyłożył lornetkę. Cornelius wyciągnął drugą i odbezpieczył karabin. Czekał.
- Powoli. Jedzie. Pamiętasz plan?
- Pamiętam.
- No chodźcie, sukinsyny.
Gdy zbliżyli się do punktu zero, Stephen nacisnął przycisk odpalający ładunek wybuchowy. Mimo to nic się nie stało, a opancerzony korowód jechał dalej.
- Cholera! Stirlitz!
Cornelius zrozumiał i usadowił się wygodnie. Przyłożył karabin do ramienia i wziął głęboki wdech. Strzelił w opony trzech pierwszych pojazdów. Auta gwałtowanie się zatrzymały, a jadące za nimi pojazdy powpadały na siebie.
- Dalej. Działaj!
Po ostrym uderzeniu pilota o drzewo, bomba wybuchła. Cornelius w milczeniu obserwował, jak ogień trawi resztki pojazdów. Zdążył uchylić się przed lecącym odłamkiem i pociągnął Stephena za rękaw.
- Tam jeden biegnie. Bierzemy jeńców?
- Bierz, niech Homar zrobi z nim, co mu się tam podoba. C'est la vie, agenciku.
Cornelius ponownie przyłożył karabin do ramienia i wycelował w biegnącego człowieka. Wziął głęboki oddech i strzelił kilka razy w jego nogę. Mężczyzna upadł. Cornelius odłożył karabin i spojrzał na Stephena.
- Stirlitz?
- No?
- Gdybyś był drzewem to jakim?
- Sekwoją, a ty?
- Dębem. – Stephen stał zamyślony. – Pieprzonym dębem, Stirlitz.
CZYTASZ
Kraniec Umysłu
Science Fiction"Zbudź się o świcie." Taką wiadomość przynosi Corneliusowi mała dziewczynka. Chłopak chętnie uznałby to za żart, ale gdy spogląda w jej oczy widzi coś, o czym już dawno zapomniał. Stara się ignorować zardzewiałego SUVa i dziwnego chłopaka z kawiarni...