Rozdział 11: Burzowe chmury

10 4 0
                                    

Wpatruję się bezmyślnie w zaszyfrowaną wiadomość na tablicy. Nie, moment. Przecież to cyrylica. Ziewam tak, by wykładowca nie zauważył. Wczoraj chyba zbyt długo siedzieliśmy na naszej czteroosobowej imprezie. 

Profesor zaczyna czytać rosyjski tekst. Staram się skupić i słuchać, ale nie cierpię tych zajęć. Są takie nudne. Spoglądam za okno. Na chodniku stoi mała dziewczynka. Na oko ma z osiem lat. Ma na sobie zbyt dużą kurtkę i szerokie spodnie. Jest cała brudna, a płócienna torba zwisa jej z ramienia. Szybkim ruchem odgarnia blond loczek sprzed twarzy. Jedna z czerwonych wstążek zsuwa jej się z włosów i zahacza o steampunkowe okulary spawalnicze. Wygląda na bezdomną. 

Profesor widzi, że jego praca jest syzyfowa i pozwala nam wyjść dziesięć minut wcześniej. Wychodzę na zewnątrz. Chłód poranka otula mnie i przenika przez szarą bluzę. Żałuję, że nie wziąłem kurtki z szatni. 

Dziewczynka stoi koło brzozy i kołysze się na piętach. Jej duże, błękitne oczy śledzą małego ptaszka w gałęziach. Podchodzę do niej powoli. 

- Hej, kim...

Zrywa się do biegu i wbiega na ulicę. Samochód pędzi w jej stronę. Krzyczę, gdy wjeżdża w nią. Biegnę do niej, ale mała jest na drugiej stronie. Przed chwilą widziałem, jak auto ją uderza. Wygląda, jakby chciała, żebym do niej podszedł. Więc idę. 

- Słuchaj, nie możesz tak robić. To niebezpieczne.

Przekrzywia głowę i uśmiecha się słodko. Drapie policzek, po którym przechodzi ledwo widoczna blizna. Gdy się zbliżam znowu biegnie.

- Czekaj! Zgubiłaś się?

Nie daje mi wyboru, więc biegnę za nią, zanim wpadnie przed kolejne auto. Prowadzi mnie pod mostek w parku. Ślizga się po błocie, a jej dziecięce buty trekkingowe brudzą się jeszcze bardziej. Poprawia zsuwającą się kurtkę i spogląda na mnie.

- Mam tam zejść? No dobrze. 

Schodzę do niej i zatrzymuję się przy brzegu rzeki. Dziecko odwraca się ode mnie i spogląda na budynki za parkiem. Kilka wieżowców i ruchliwa ulica. W milczeniu przypatruje się. Podnosi rękę i macha na mnie. Patrzę w tym samym kierunku. Wskazuje jeden z wieżowców i patrzy pytająco.

- Tam mieszkasz?

Kręci energicznie głową z niezadowoloną miną i zaczyna machać rękami. Po chwili rozumiem, co się dzieje. Dziewczynka jest niema. 

- Przepraszam, nie rozumiem cię. 

Jej ręce opadają z rezygnacją. Ciągnie mnie za rękaw i pokazuje na ten sam budynek, co wcześniej. Potem powoli unosi brew. Rozumiem, że o coś pyta, ale nie wiem, o co. Widzi moją minę, więc łapię mnie za ramiona i patrzy prosto w oczy. Ma zbyt chłodne spojrzenie jak na takie małe dziecko.

Wskazuje budynek. potem siebie i mnie. Kładzie dwa palce na wierzchu ręki i porusza nimi, jakby szły. Potem wskazuje znowu mnie i ponawia ruch palcami. 

- Mam tam iść?

Kiwa energicznie głową.

- Słuchaj. Mogę pomóc znaleźć twoich rodziców. Albo zaprowadzić cię gdzieś, gdzie się tobą zaopiekują. Ale nie mogę z tobą chodzić po całym mieście. 

Dziewczynka przewraca oczami. Wskazuje na słońce i zatacza koło ręką, jakby zachodziło. Potem kolejne i jeszcze jedno. Opieram głowę na złączonych dłoniach i udaje, że śpi. Otwiera jedno oko i spogląda na mnie.

- Mam tam iść. Ale nie dzisiaj? Co tam jest?

Zadowolona potwierdza. Układa dwie dłonie w pistolet i przykłada do skroni. Najpierw mi, potem sobie. Ale nie strzela. Drugą ręką odsuwa pistolet i rysuje palcem w powietrzu uśmiech.

- Nie rozumiem. 

Marszczę brwi, a dziewczynka grzebie w swojej torbie. Coś w niej błyszczy, coś grzechocze. W końcu wyjmuje zmiętą kartkę. Ogrania loczek, poprawia wstążkę i wciska mi w dłoń papier. Zanim decyduję się, o co najpierw ją zapytać, zrywa się do biegu i znika mi z oczu. Rozwijam papier i patrzę na zgrabne pismo.

Zbudź się o świcie.

Kraniec UmysłuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz