Rozdział 40: Dwa wilki

2 2 0
                                    

- Przepraszam – powtarzam po raz chyba setny.

Stephen milczy. Siedzimy na tyle jeepa. Stephen nie odezwał się do mnie ani razu. Obok kołysze się zakrwawiony Tadzio. Na szczęście jakimś cudem wszyscy są cali. Stephen oberwał lekko, ale Ammo mówi, że to nic poważnego.

Siedzący między nami Tadzio dalej jest cały we krwi. Metaliczny zapach drażni mnie w nozdrza. Staram się nie zwracać na to uwagi.

Moje myśli wędrują do mężczyzny, który teraz leży zakopany gdzieś w lesie. O jego dzieciach. Kiedyś bym się nie zawahał. Strzeliłbym bez namysłu; wykonał rozkaz. Co się ze mną stało? Moje niezdecydowanie prawie kosztowało mojego przyjaciela życie. Gdyby ranny mężczyzna nie chybił, gdyby nie Tadzio, gdyby Stephen się nie uchylił...

Kątem oka spoglądam na niego, ale jego twarz wyraża absolutne nic. Zaciśnięte szczęki i zimne oczy. Nienawidzi mnie teraz? Może jest tylko wściekły. Może w bazie mu przejdzie. Może jutro. Może wcale. Może.

Nikt się nie odzywa. Nawet Tadzio, który wylizuje swoje futro. Ponownie zbiera mi się na wymioty, ale mam już pusty żołądek. Biorę głęboki wdech przez usta i staram się zająć myśli czymś innym.

Rozumiem powagę sytuacji. Rozumiem konieczność przetrwania. I to, że muszę chronić przyjaciół. Powoli znowu przyzwyczajam się do brutalnych zasad tego świata. Do tego, że to już nie jest domek, gdzie Penny robi pyszne zapiekanki makaronowe, ani SweetLand, gdzie spotykałem się z przyjaciółmi. Do tego, że tamten świat nigdy nie istniał. Zawsze było tylko ten, Czarny albo biały i nic pomiędzy. Tęcza też przestała istnieć.

Ściskam mocniej chłodny karabin snajperski. Zastanawiam się, co zrobił mi Mattews. Czemu tak bardzo się zmieniłem? Kim tak naprawdę teraz jestem? Corneliusem, Świrem, Stirlitzem, Nellym, Corney. Każda z tych postaci tworzy mnie, ale żadna nie wydaje się znajoma. Żadna nie jest już mną. Jestem zlepkiem cudzych oczekiwań i kreacją stworzoną przez Mattewsa, Homara, Stephena. Wymyśloną postacią. Nie jestem nawet protagonistą mojego własnego życia.

Momo chrząka i odwraca się do nas. Przez chwilę łapiemy kontakt wzrokowy, ale on szybko odwraca spojrzenie. Czy mam w życiu kogokolwiek, dla kogo nie byłbym ciężarem? Zawiodłem wszystkich po kolei. Stephena, którego nie uratowałem, Ammo i Momo, których nie wsparłem, Homara, Dziewczynkę. Matkę i ojca. Siostrę. Byli tutaj ze mną z przyzwyczajenia. Z poczucia obowiązku.

- Nie powiem nic Homarowi – mówi cicho Stephen tak, że słyszę to tylko ja i Tadzio. Auto się zatrzymuje. – Ale następnym razem... Następnego razu może nie być, jeśli dalej tak będzie. Musisz się wziąć w garść.

Wysiada z auta i kieruje się szybkim krokiem w stronę wejścia do tunelu. Ammo parkuje w miejscu, gdzie stoi inne auto; w ukrytej alejce, o której wiemy tylko my. Pomagam jej wypakować jedzenie i zanieść do kuchni. W bazie panuje totalna cisza.

Na kanapie siedzi Insekt. Mam wrażenie, że jego wzrok przewierca się przeze mnie. Spuszczam głowę i mijam go, gdy zatrzymuje mnie dłonią. Chrząka.

- To nie twoja wina. – Nie patrzy mi w oczy. – Czasem... Każdy z nas to przechodził. A ciebie długo nie było. Nie wiem, co on ci zrobił, ale przywykniesz do tego.

- Dzięki – mówię. Chcę coś jeszcze dodać, ale głos grzęźnie mi w gardle.

Insekt odchodzi, a ja wracam do swojego pokoju. Stephen siedzi na swoim łóżku i zdejmuje opatrunek założony przez Ammo. Rana jest płytka i nie krwawi mocno. Rzucam kominiarkę na szafkę.

- Wiesz co? – mówi Stephen, czyszcząc ranę. – Byłem dla ciebie za ostry. To trochę za szybko. Powinienem dać ci więcej czasu. Wiem, jaki jest Mattews.I do czego jest zdolny.

- Przepraszam.

Stephen macha ręką.

- Dam ci więcej czasu. Corney. Ale to nie może trwać w nieskończoność. Przykro mi, ale wszyscy chcemy przeżyć, pokonać tych sukinsynów od Mattewsa. Wiesz, kim był tamten gość? Facetem od łapania dzieci z ulicy. Odpowiedzialnym za to, że Bullet jest jaki jest. Za wszystkie dzieci z trudnych rodzin i ich śmierć, szaleństwo albo to, czym stał się Tadzio.

Siadam ciężko na łóżku. Oczywiście, że nie wiedziałem. W planie Homara nie pojawiło się jego nazwisko. Nagle czuję się strasznie zmęczony. Zrzucam z siebie kombinezon, odkładam karabin gdzieś w kąt i kładę się do łóżka. Nakrywam głowę kołdrą i zamykam oczy. Może poszczęści mi się i się nie obudzę?

- Dobranoc, Cornelius – szepcze Stephen.

- Dobranoc – rzucam w pustkę. 

Kraniec UmysłuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz