Rozdział 30: Śniadanie

5 2 0
                                    

Siedzę na krześle i się wiercę. Nie jest to dobry pomysł, bo krzesło wygląda, jakby pamiętało Stalina w pieluchach. Nie mogę tego powstrzymać. Taki tik.

Staram się nie patrzeć na Insekta, który niezrażony oblepionymi brudem ścianami wcina sobie lukrecję. Niedobrze mi. Kto był taki stuknięty, żeby wymyślić takie dzieło Szatana jak lukrecja? Jakie piekielne ognie musiał zmieszać, żeby to powstało? Wolałbym zjeść tamtego jelenia na surowo niż ten czorci pomiot.

Obok siedzi Ammo i wpycha w siebie ogórki. Brakuje jeszcze, żeby Stephen zajadał się spleśniałym sernikiem z rodzynkami z lodówki. Co do naszego Jamesa Bonda...

- Przestaniesz się trząść jak fałdy Insekta, gdy się śmieje?

Insekt oczywiście nie może odpowiedzieć, bo ma usta pełne lukrecji.

- Nie trzęsę się - mówię, trzęsąc się.

Stephen tylko wywraca oczami.

- Będziesz coś jadł? - pyta, z namysłem wypowiadając każde słowo. - Schudniesz. Będziesz miał mniej siły. I na nic nam się nie przydasz.

- Nie jestem głodny - odpowiadam, każąc mojemu ciału nie zwracać uwagi na lukrecję. Strasznie to trudne, gdy jej zapach kłuje mnie w nozdrza.

Stephen kręci głową i zadaje to samo pytanie Dziewczynce. Ona pokazuje na swój talerz z czerstwym chlebem i marszczy nos.

- Słuchajcie, do cholery. - Mam wrażenie, że hamuje swoje słownictwo ze względu na Dziewczynkę. - Albo będziecie jeść to, co mamy albo zdechniecie z głodu.

Gwałtowanie wstaje od stołu i wychodzi. Po kilku sekundach zza drzwi nieśmiało wychyla się głowa Momo.

- Motherfucker sucks?

- No, wkurzył się trochę - odpowiada mu Ammo. - Chcesz ogórka?

- Fuck. - Momo krzywi się zniesmaczony. Ammo wzrusza ramionami.

Sięgam po ogórka z jej wyciągniętej dłoni i wgryzam się w niego nieufnie. Smakuje nawet nieźle, biorąc pod uwagę okoliczności. Wolałbym zjeść jakiś ciepły posiłek. Na przykład jajecznicę z grzankami i bekonem przygotowaną przez Penny. Do tego herbata.

Każę sobie przestać o tym rozmyślać, bo mój brzuch zaczyna głośno protestować. Biorę kolejny kęs ogórka i staram się zapomnieć o naleśnikach i tostach. Dziewczynka z ponurą miną zeskakuje z krzesła i zaczyna grzebać w lodówce. Insekt oblizuje palce. Fu, lukrecja.

- Świrze, umiesz polować?

- Yy, niezbyt.

- Świetnie. Pójdziesz ze mną po jedzenie.

- Ale...

- Zbieraj się, Momo. Idziemy po wałówkę. Nie możemy oprzeć całej naszej diety na ogórkach.

Do kuchni sprężystym krokiem wchodzi Stephen. Kładzie mi pod nos wiza. Patrzę pytająco na niego i na pistolet.

- Wlałem Gustlikowi. Nie możesz tak na prawo i lewo rozdawać broni. To jest twoje i tylko twoje. Jest ci potrzebne. Im więcej tym lepiej. - Podnosi pistolet i wciska mi go w dłoń. Ostrożnie wkładam go za pasek. - Od tego zależy, czy przeżyjesz, Świrze. Pilnuj go i nikomu nie oddawaj.

Opada zrezygnowany na krzesło obok Dziewczynki. Ammo zerka na niego z ukosa i kręci głową.

- Idę z Momo i Świrem po jedzenie.

- Corney jest gotowy?

Mam ochotę wtrącić się i krzyknąć, że nie. Siedzę cicho i słucham ich.

- Idzie ze mną, nie sam. - Ammo niecierpliwie macha ręką.

- No tak, ale...

- Z tobą też był, prawda? I prawie was capnęli. Ze mną nic mu nie będzie.

Stephen chyba chcę coś powiedzieć. Tylko wzdycha i patrzy zmęczony na mnie. Dwa samotne kosmyki opadają na jego czoło.

- Chcesz iść, Świrze?

- Chyba nic mi nie będzie - mówię, nie wiedząc czemu. - Z tobą nic mi się nie stało.

- Ano. - Stephen przeczesuje włosy. - Idźcie

Ammo wstaje od stołu i przeciąga się. Ciągnie Momo za rękawa i skina na mnie.

- Dzięki za twoje błogosławieństwo, Stephen Idziemy.

- Uważajcie na siebie.

Stephen mówi tak cicho, że pewnie nikt go nie słyszy.

Kraniec UmysłuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz