Rozdział 11.

243 32 19
                                    

media: Eluveitie - Lvgvs

~~Belzebub~~

Mammon nigdy nie należał do osób punktualnych, dlatego też kiedy zamierzałem się, z nim spotkać, podawałem mu błędną godzinę, przy tym ani razu nie wyprowadzając go z błędu, że przyszedł akurat punktualnie. Obawiałem się, że po prostu w końcu zda sobie sprawę, że go okłamuję i będzie już wiedzieć, że ma godzinę w zapasie. 

   Jednak dziś było inaczej. Mammon spóźniał się kolejną godzinę, co do niego w ogóle nie jest podobne. To znaczy, jest, ale nawet taki dupek jak on ma jakieś zasady i zazwyczaj spóźnia się do godziny. A teraz?

Teoretycznie mogłem go olać i sam niańczyć Gabriela, ale Anioły stały się odrobinę upierdliwe pod tym względem i sam mógłbym nie dać rady.

    Właściwie w ogóle nie święciło mi się robić za niańkę, szczególnie Gabriela, ale polecenie Szatana. Trudno jest się wymigać. Najchętniej to całą misję przydzieliłbym Luciferowi, ale ten raczej nie znałby słowa dyskrecja. Nie w stosunku do swojego brata, a po tym co nasz pretendent do tronu odstawia... Wcale nie dziwiłbym się Luciferowi, że zacząłby interweniować.

Gabriel w końcu odnalazł reinkarnację swojego kochasia, wszyscy powinniśmy być teraz szczęśliwi, ale... Gabriel z gracją pozbywa się konkurencji.

W sumie ja nigdy nie wpadłbym, żeby zaszlachtować dziewczynę mojego, przyszłego niedoszłego, faceta i przy okazji puścić z dymem cały blok.

A czego się spodziewać po ulubieńcu Szatana? Nawet Asmo nie ma takiej wyobraźni!

– No gdzie ten Mammon – burczę pod nosem. Dobra, daje mu pięć minut i olewam Gabriela na rzecz Mammona.

– Belz...ebub – pojawia się przede mną i leci wprost w moje ramiona. Łapię go, ratując go przed upadkiem.

Moje dłonie są pobrudzone jego krwią. Został zaatakowany? Przez anioły?

Niedługo powinni tutaj być, więc lepiej będzie jeśli stąd znikniemy.

~~

Spojrzałem na pogrążonego w gorączce Mammona. Anioły urządziły go tak, że... Raczej rokowania Mammona są słabe, że przeżyje tę noc.

– Belz – odezwał się, właściwie co jakiś czas wracał świadomością do rzeczywistości. I wtedy zazwyczaj zdrabniał moje imię. Podszedłem do przyjaciela i podałem mu szklankę z wodą.

Trudno jest mi myśleć, że... być może nie dożyje ranka. Zrobiłem wszystko, co mogłem, ale teraz wszystko zależy od jego organizmu. I woli.

Znamy się kilka stuleci, raczej nie życzyłbym sobie, by mój najlepszy przyjaciel zmarł.

Pogłaskałem go po włosach i nakazałem spać dalej.

– Belz – spojrzał mi w oczy – Musisz coś wiedzieć – mówi cicho.

Teraz zebrało mu się na zwierzania? Miał kilka stuleci na to!

– Powiesz mi rano – mówię. Może organizm Mammona przezwycięży truciznę, mając postawiony jakiś cel? W końcu... Sprawa wydaje się bardzo ważna, a przynajmniej tak to odczuwam.

– Teraz... Mogę nie mieć tyle czasu – mówi i opuszcza głowę, wbija wzrok w swoje dłonie.

Niepokojący sygnał. I to mi się nie podoba. Bardzo. Powinien teraz walczyć, by przetrwać. A on? Zamierza się poddać?

Archangeli ClamorisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz