Rozdział 17.

178 26 24
                                    

media: d'Artagnan - Feste Feiern

~~Mephistopheles~~

Asmodeus chyba wciąż nie potrafił przywyknąć do mojej obecności w jego rezydencji. To nie tak, że wpraszam się tam mimo niechęci gospodarza. Jestem tutaj, bo Leviathan tego chciał, a Asmodeus nie chciał mu robić przykrości. To tyle.

   W dodatku mu chyba to na rękę, że ma kogoś, kto zajmuje się Leviathanem i nie jest to służba. Widać, że zadania, które powierza mu Szatan, są bardzo trudne. Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby twarz Asmodeusa była pokiereszowana do tego stopnia, że zostały mu blizny.

   Jego złe samopoczucie sprawiało, że coraz częściej i chętniej sięgał po alkohol. W sensie... Nie wiem, co Asmodeus robi tak na co dzień, bo w końcu nie interesowałem się jego życiem, ale kiedy spędzaliśmy czas na kolejnym przyjęciu, organizowanym przez Szatana nie sięgał często po kieliszek. Raczej... Nie próbował zniżyć się do poziomu Belzebuba.

   Bałem mu się zwrócić uwagę, żeby tyle nie pił, ponieważ bałem się jak może zachowywać się. To nie Belzebub, który kiedy wypije za dużo, jest tylko niemiłosiernie głośny. Mowa tutaj o Asmodeusu, już trzeźwy przeraża, a co dopiero pijany? Jednak nie zauważyłem, żeby kiedykolwiek zachowywał się agresywnie. A nawet gdyby tak było... Leviathan najpewniej czułby obawę w przebywaniu z pijącym opiekunem. A przecież jak gdyby nic tutaj jest.

Kiedy Asmodeus otworzył trzecią butelkę, skapitulowałem i uznałem, że muszę odezwać się.

– Levi, pobawisz się chwilkę sam? – proszę go, a ten kiwa energicznie głową. Podchodzę do Asmodeusa i mierzę go spojrzeniem.

– Nie za dużo pijesz? To twoja trzecia butelka – zauważam.

– Nie twój interes! – krzyknął i spojrzał na mnie. Momentalnie odechciało mi się sprowadzać na dobrą stronę Asmodeusa i wróciłem do Leviathana.

Oczywiście nic nie mogło trwać wiecznie i do salonu wszedł Belzebub, spodziewałem się, że pojawi się z Mammonem, którego właściwie ciąga wszędzie.

– W sumie z takim ryjem to też nie pojawiałbym się nigdzie – komentuje Belzebub, a Asmodeus każę mu tylko zamknąć mordę. Cóż... Typowe.

Łatwo szło się domyślić, że z czterech, a właściwie już z pięciu, książąt Otchłani to Asmodeus nosi najwięcej blizn. I w przeciwieństwie do innych, on nie wstydzi się ich pokazywać.

– Która cię teraz zechcę, co Asmo? – rechocze Belzebub. W przeciwieństwie do Asmodeusa ja nauczyłem się ignorować zaczepki Belzebuba. Asmo zawsze reaguje złością, co chyba nawet nakręca Belzebuba do dalszego ciągnięcia tej farsy.

– Spierdalaj do swojego kochasia, Belz – warczy czarnowłosy demon.

Uznałem, że to już pora na wtrącenie się nim zaczną okładać się po mordach.

– Uspokójcie się – mówię i ruchem głowy wskazuję na Leviathana bawiącego się klockami na podłodze.

– Ale Mephisto, ja tylko komplementuję urodę naszego przyjaciela. Sam przyznaj, że wygląda paskudnie.

– Morda, Belz – Asmo wstaje i chwieje się. W jego czarnych oczach płonie furia i wiem, że jeśli nie wkroczę teraz, będzie tylko źle.

– Asmodeus! – syknąłem, chcąc przywrócić go do porządku. Myślałem, że zależy mu na dobru Leviathana i nie będzie psuć tego wykreowanego wizerunku specjalnie dla chłopca.

Podszedłem do Asmodeusa, by zapobiec rozlewu krwi, ale demon chyba źle odczytał moje intencje, bo chwycił butelkę z whisky i rozbił mi ją na głowie. Właściwie to... Był ułamek sekundy. Zorientowałem się, jak coś, zaczęło skapywać mi po skroni.

Leviathan krzyczał, chyba nie widział go w takim stanie.

– Asmodeus! Czy ty do reszty straciłeś rozum?! – krzyknął Belzebub i nachylił się nad chłopcem. Ja natomiast stałem jak sparaliżowany, nie wiedząc co mam zrobić.

Asmodeus przyglądał się mi, po czym coś mruknął i opuścił pomieszczenie.

Zaniepokojona służba wtargnęła, próbując zrozumieć, na podstawie bałaganu, co zaszło.

~~

Dostałem świeże ubrania oraz zostałem opatrzony. Właściwie to nic wielkiego mi się nie stało. Drobne rozcięcie na skroni.

Główny lokaj przepraszał mnie za zachowanie swojego pana.

Wiedziałem, że prędzej czy później może się to stać. I cieszę się, że padło na mnie aniżeli na Leviathana.

Asmodeus nigdy by sobie tego nie wybaczył, a tak... Na pewno nie będzie czuć wyrzutów sumienia.

– Odwiedzisz mnie jutro? – pyta Levi, kiedy zamierzam się z nim pożegnać.

– Nie wiem – mówię – Raczej nie jestem tutaj miłym gościem, dlatego przestanę tutaj przychodzić – oświadczam. Raczej moja obecność również drażni Asmodeusa. Wolałbym go nie denerwować za bardzo. Może przystopuje z piciem?

– Nie zabraniam ci tutaj przychodzić – słyszę za sobą głos gospodarza. Odwracam głowę, Asmodeus stoi oparty o framugę drzwi i nam się przygląda. Po chwili rusza w kierunku Leviathana i klęka przed nim.

Chłopiec od razu rzuca mu się w ramiona. Jakby zapomniał, że kilka godzin wcześniej był agresywny.

– Przepraszam cię – mówi i to brzmi bardzo szczerze. Asmodeus nawet kiedy przepraszał zachowywał się, jak kawał skurwysyna, ale teraz... W jego głosie słychać nutkę ciepła. Przypatruję się tej dwójce z niemałym zachwytem. Więź, którą zbudowali... Jest naprawdę piękna.

Asmodeus wstał i spojrzał na mnie, a kiedy podszedł do mnie, wstrzymałem oddech.

– A co z tobą? – odgarnął moje włosy ze skroni i dotknął zranionego miejsca – Boli? – zapytał cicho.

Nie potrafiłem wydusić z siebie żadnego słowa, w końcu... Asmodeus nigdy nie okazywał troski. A na pewno nie o mnie. Dlatego to dziwne...

Słyszeć takie słowa padające z jego ust, w dodatku w stronę kogoś innego, kto nie jest Leviathanem.

– Zostań dziś na noc – mówi.

– Nie chcę sprawiać kłopotu – oświadczam. Właściwie to, nie podoba mi się to.

– Zraniłem cię, więc muszę jakoś naprawić to co zrobiłem.

– Zwykłe przepraszam, też dałoby radę – podsuwam mu pomysł.

– Nie daj się prosić, Leviathan się cieszy – spoglądam na chłopca, który faktycznie cieszy się na myśl, że zostanę na noc.

– Niech będzie – mówię w końcu – Ale robię to dla Leviathana – zaznaczam.

– Wiem – wzrusza ramionami – Młody paniczyku, czas najwyższy spać.

– Nie, chcę zostać!

– Spać – mówi chłodno.

– Ale...

– Nie ma żadnego, ale, do łóżka i spać – chociaż przez chwilę wydawał się zły, że Leviathan nie zamierza, go słuchać, tak  teraz spoglądał na niego rozczulonym wzrokiem. Po krótkiej wymianie zdań Leviathan w końcu poddał się.

– Chodź, pokażę ci twój pokój, a później... Co powiesz na szklankę whisky? – proponuje, a ja spoglądam na niego spod byka.

– Tylko się droczę – śmieje się. Odprowadza mnie do wolnej sypialni.

– Dobrej nocy, Mephistopheles – uśmiecha się delikatnie i dotyka mojej dłoni.


Teoretycznie rozdział Silverthorn chciała wstawić po północy, coby w sobotę przypadły dwa rozdziały, tak jak obiecała na discordzie, że jak jutro będzie mieć wolne to tak zrobi. Jednak Silverthorn nie chcę się tyle czekać, więc dodaje dziś, a dziś właściwie nie zamierzała dodawać rozdziału. 

Archangeli ClamorisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz