Rozdział 46.

119 16 10
                                    

media: d'Artagnan - Nebelmeer

~~Gabriel~~

Kiedy się ocknąłem znajdowałem się w swojej sypialni w rezydencji Lucifera. Ja... Zabiłem się... Dlaczego więc wciąż żyję?

Na krześle nieopodal łóżka siedzi Belzebub

– Gdzie Lucifer? – pytam. Tylko on będzie w stanie mi wytłumaczyć to co zaszło.

– Myślisz, dzięki komu żyjesz? Oddał swoje życie, by przywrócić twoje – oznajmia, a ja wybucham głośnym szlochem. Tego już za wiele!

Belzebub wybucha głośnym śmiechem.

– Luz, żyje i ma się dobrze. Chyba ma się dobrze, ostatni raz widziałem go w towarzystwie Michaela, a z nimi to różnie bywa – wzrusza ramionami. Posyłam mu pełne mordu spojrzenie.

– Belz, idź dobić Asmodeusa, czy coś – mówi na wejściu Lucifer. Jeszcze nigdy w życiu nie ucieszyłem się na widok brata.

– Mam go dobić emocjonalnie, czy... Fizycznie? – pyta, a Lucifer wywraca oczami. Nie wiele rozumiem. Właściwie to w Otchłani bywałem sporadycznie. Nie interesowałem się polityką... Pewnie wiele mnie ominęło.

– Co się stało? – pytam, kiedy Lucifer zajmuje poprzednie miejsce Belzebuba, który wyszedł z pokoju.

– Michael cię wskrzesił – oznajmia w taki sposób jakby była to najnormalniejsza rzecz na świecie – Później przeprowadził atak na Szatana nim ten zabił Asmodeusa... A teraz chyba piję herbatkę z głową Szatana w sali tronowej i czeka na ciebie.

– Na mnie? – dziwię się.

– Na ciebie, w końcu ty jesteś nowym władcą Otchłani.

– Ja... Nie nadaję się... Sam wiesz, jaki byłem... – spoglądam w bok.

– Miki zadbał o to i chyba naprawił twój umysł – uśmiecha się lekko.

– A co z... Natanaelem? – pytam cicho. Czuję się jakbym przyznawał się do największej winy.

– Żyje, aczkolwiek Miki zmienił mu wspomnienia. Nie pamięta ani ciebie, ani swojego poprzedniego życia. Wszystko jest po staremu – oświadcza. Markotnieję.

Z jednej strony nie powinienem się w ogóle temu dziwić. W końcu skrzywdziłem go. Zasługuje, by mnie nie pamiętać. A ja... Będę musiał trzymać się od niego z daleka. Ja... Wiem, że teraz mógłbym się pojawić w jego życiu, ale... To będzie moja kara.

– Przykro mi, że tak wyszło, Gabryś – mówi Lucifer.

– To już bez znaczenia – wzruszam ramionami – Ostrzegałeś mnie... A teraz będę cierpieć w samotności.

– Nieprawda, nie będziesz cierpieć w samotności. Masz mnie, Mikiego i pozostałych troje książąt, chociaż oni prędzej się zamordują, ale no... Nie jesteś sam – mówi, po czym mnie obejmuje.

~~

Michael wyglądał inaczej niż kiedy widziałem go ostatni raz. Zawsze sprawiał wrażenie, że ten kij, którego połknął uwierał go, a teraz... Nawet uśmiechnął się, kiedy wszedłem do sali tronowej. Lucifer podążał za mną jak wierny piesek.

– Michael – spojrzałem bratu prosto w oczy, a ten tylko mnie objął.

– Przepraszam Gabriel, powinienem być lepszym bratem – mówi, odsuwa się ode mnie na parę centymetrów i spogląda na Lucifera – Powinienem być lepszym bratem dla was obu. Próbowałem... Właściwie to... Nie robiłem nic, sądziłem, że zastępuje wam rodziców, a tymczasem budowałem przepaść pomiędzy nami. Gdyby nie to... – urywa w pół zdania. Wiem, co miał na myśli.

– To nasza wina, Miki. Każdy z nas zawinił, ale fakt, ty najbardziej – rzuca kąśliwie.

– Głupek z ciebie, Luci – mówi Michael.

– Miałeś mnie zabić – przypomina mu.

– Później... Najpierw omówimy sojusz.

– I znowu połknął kija. Weź ty wybierz się na jakieś wakacje, czy coś.

– Nie mogę, sam wiesz jaka spadła na mnie odpowiedzialność. Jestem nowym Bogiem.

– O nie... Jeśli ty masz być identyczny jak poprzedni Bóg to osobiście skrócę cię o łeb – wtrąca się Lucifer.

– Uważam, że Miki, będzie lepszym Bogiem od... Boga. Nie popełni tych samych błędów co on, prawda Miki?

– Ależ oczywiście, że tak – uśmiecha się wrednie w stronę Lucifera – Planuję taką rewolucję, że Lucifer będzie mnie błagać, bym przywrócił go do Nieba.

– Ha, ha ha, zobaczymy. Zresztą ktoś musi pilnować naszego niesfornego braciszka, żeby przypadkiem nie odwaliło mu jak Szatanowi.

~~

Podpisanie sojuszu odbyło się na oczach zaufanych ludziach Michaela i książąt Otchłani. Trudno było zmusić pozostałą trójkę do przyjścia... Lucifer wyjaśnił mi, że pomiędzy Asmodeusem i Mephistophelesem pojawiły się pewne zgrzyty, a Belzebub woli nie pokazywać się publicznie. Tak wiele mnie ominęło.

Oni jeszcze nie wiedzą, ale nie zamierzam pozbawić ich tytułów książąt Otchłani, chcę by je zachowali. Chcę również mianować Mephistophelesa na pretendenta do tronu. Właściwie to... Tylko on jest w stanie mnie zastąpić i być dobrym władcą. Tak naprawdę powinienem mu oddać koronę w tej chwili. Wiem, że nie nadaję się do rządzenia.

Jednak zanim podzielę się z nimi swoimi pomysłami, dam im czas na zażegnanie konfliktów.

Lucifer twierdzi, że raczej to nie możliwe, ale... Teraz nikt nikogo nie będzie szantażował... Nie będą musieli obawiać się o swoich bliskich.

Jednym z powodów, dla których będą potrzebni mi książęta Otchłani to właśnie pilnowanie mnie, czy nie zachowuję się jak Szatan. Jeśli będą mieli, chociaż najmniejsze podejrzenie, powinni naradzić się – oczywiście beze mnie – a Mephisto, jako przyszły król ma zadecydować, co ze mną zrobić. Wierzę, że ich osąd zawsze będzie sprawiedliwy i nie zrobią niczego wbrew mi.

Jednak najpierw niech uporządkują swoje życie.

– No to od teraz nie będę mógł cię zabić Luci – oznajmia Michael.

– A wy ciągle o jednym... Mówił wam ktoś, że zachowujecie się jak małżeństwo z pięćdziesięcioletnim stażem?

– Słyszymy to na każdym kroku – mówią oboje.

– Miki weź go zabierz, co? – spoglądam na brata.

– Nigdy w życiu – mówi Michael – Zresztą, zgadzam się z Luciferem, ktoś musi cię pilnować, a ten – wskazuje ruchem głowy na Lucifera – Ma do tego cierpliwość, której ja nie mam.

– Tak sobie myślę... Że w ramach zaciśnięcia naszego sojuszu powinniśmy wysłać swoich przedstawicieli...

– Jestem za! Proponuję Mephistophelesa – mówi Belzebub.

– Nieee, to nie może być ani Mephisto, ani Asmo, właściwie to myślałem nad tobą Belz – mówię.

– Ja?

– Yhym – kiwam głową – Jednak to dopiero wstępny plan. Jestem królem od ledwo tygodnia.

– I tak jesteś lepszym królem od Szatana – oświadcza Belz.

– Ty nie bądź w ogóle taki mądry – warczy na niego Asmodeus.

– No jak dzieci – wtrąca Lucifer, a ja rozglądam się w poszukiwaniu Mephistophelesa. Chciałbym z nim porozmawiać; wytłumaczyć mu, że zaszło nieporozumienie i że powinien wysłuchać Asmodeusa. Po prostu... Czuję, że tak muszę zrobić. Chociaż nie przebywałem z nimi cały czas, to są mi bliscy. Jesteśmy jedną wielką, popieprzoną, rodzinką.



Archangeli ClamorisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz