Rozdział 27.

139 22 17
                                    

media: d'Artagnan - Feuer & Flamme

~~Asmodeus~~

Przyglądałem się swojemu odbiciu w lustrze. Bandaż na twarzy zasłaniał całą lewą stronę. Powoli zacząłem go ściągać nie zważając, że rana jest wciąż świeża. Nie sądziłem, że Szatan postanowi być tak okrutny... Nic nie widzę na lewe oko i raczej nic się nie zmieni.

Powoli zacznę być bezużyteczny i Szatan będzie miał powód, by zastąpić mnie kimś innym. I za co to wszystko? Za brak potwierdzenia jakiegoś chorego wymysłu Szatana? Jednak wiem, że to było ostatnie ostrzeżenie i następnym razem za moją bierność nie zapłacę ja sam, a Leviathan.

Na umywalkę spada parę kropli mojej krwi, więc ponownie zakładam bandaż, a krew spłukuję wodą.

To bezsensu.

Powinienem zrezygnować z pozycji księcia, póki miałem jakiś szacunek samego Szatana. Teraz tylko niepotrzebnie narażę się na jego gniew.

– ASMO! ASMO! – usłyszałem jak Levi mnie woła, więc wziąłem głęboki oddech i ruszyłem do chłopca. Nie chcę go martwić.

– Co chciałeś Levi? – pytam i klękam przed chłopcem. Trudno jest mi się przyzwyczaić do oglądania wszystkiego jednym okiem.

– Nic – odpowiada, a ja uśmiecham się tylko w odpowiedzi.

– Głodny? – kiwa głową. Biorę go na ręce i zanoszę do kuchni, w normalnych okolicznościach zleciłbym służbie wykonanie posiłku, ale... Z uszkodzonym okiem nie nadaję się do niczego. Nie widzę już tyle samo, co przedtem. W walce szybko bym poległ, bo zawsze skupiałem się na przeciwniku, potrafiłem dostrzec jego ruch, a teraz? Raczej nie dałbym rady.

W końcu nawet Belzebub dał radę mnie pokonać, co już o czymś świadczy.

– Boli cię? – dotyka rączką opatrunku na twarzy.

– Nie – kłamię, czasami szczypie jak cholera, ale Levi nie musi wszystkiego wiedzieć, prawda? Chłopiec obejmuje mnie tylko mocniej.

~~

W dzień festiwalu stresowałem się. Nie dlatego, że muszę wyjść do innych, a przez Mephisto. Zaprosiłem go, bo... Właściwie to nie miałem konkretnej przyczyny, ale im dłużej myślałem, to doszedłem do wniosku, że mogę wykorzystać ten dzień na zdobycie jakiegoś zaufania ze strony Mephisto?

Przeklinam siebie w myślach, przecież to nie może być takie trudne! Szepnę mu parę słodkich słówek i będę mieć go w garści. Potwierdzi, bądź nie, przypuszczenia, które zarzucił mu Szatan i jeśli okażą się, trafne zabiję go, a jeśli nie... Szatan niech robi sobie, co będzie chciał z nim. Wykonam powierzoną misję i może... Będę mógł odjeść, nie narażając się Szatanowi.

To brzmi jak plan Belzebuba, bo tylko on mógłby wpaść na tak nierealnie zjebany plan.

~~Mephistopheles~~

Dotarłem w umówione miejsce równo z czasem, Asmodeus całą uwagę poświęcił Leviathanowi, więc nawet mnie nie dostrzegł.

– Cześć wam – mówię, a Asmo drga, odwraca głowę, po czym uśmiecha się ciepło. Levi przytula się do mnie w geście powitania.

– I ty masz kiedyś być przerażającym demonem? – kpi Asmo z Leviathana.

– Będę!

– Jasne, bo na razie jesteś tak samo groźny jak szczeniaczek – mówi, a brązowowłosy chłopiec odsuwa się ode mnie i zaczyna rozmyślać.

– Lubię szczeniaczki – krzyczy radośnie. Parskam śmiechem. Przeurocze z niego dziecko. I dziwić się, że Asmo w końcu zmiękł?

Asmo głaszcze go po włoskach, ale ten szybko znajduje nowy obiekt zainteresowania.

– Wujek Belzebub! – wydziera się i leci w stronę Belzebuba, który czekał na niego z rozłożonymi ramionami. Nie byli daleko, więc słyszeliśmy całą ich rozmowę i jak to dziecko rozmawiające z dorosłym – o niczym ciekawym nie mówili.

– To ja porywam mojego ukochanego Bąbelka, co ty na to? – Belz zwraca się do Leviego, który energicznie kiwa głową.

– Belz, a mógłbyś tak z łaski swojej nie kraść mi dziecka? – odzywa się Asmo.

– Muszę, to silniejsze ode mnie. Oddam ci go, przecież.

Asmodeus tylko wzdycha głośno i kręci głową. Trochę niepodobne do niego zachowanie. Powinien raczej zacząć kłótnie z Belzebubem, a nie tak łatwo odpuszczać.

– Przejdziemy się? – proponuje, a ja zgadzam się, bo co innego mielibyśmy robić?

~~

Asmodeus był milczący – co właściwie nie powinno mnie dziwić. W końcu nie był tą osobą, która mówiła wszystko, co ślina przyniosła mu na język.

Stanęliśmy sobie na niewielkim wzniesieniu, skąd mogliśmy obserwować cały festiwal. Raczej nie byłem jego fanem, więc nie pojawiałem się tutaj zbyt często.

– Może powinniśmy poszukać Belzebuba? – proponuję.

– Znając Leviathana to go męczy więc niech go męczy dalej aż sam przyprowadzi go i zwieje nim, ktokolwiek, się zorientuje – parska rozbawiony, po czym siada na trawie. Po chwili dołączyłem do niego i teraz siedzieliśmy w ramię w ramię na trawie. Nie wiem, o czym mógłbym rozmawiać z Asmo. Właściwie to... Pierwszy raz, kiedy spędzamy wspólnie czas. Mogę nawet pokusić się o stwierdzenie, że jest całkiem miło.

– Twoje oko... – zaczynam jakikolwiek temat, by nie siedzieć ciągle w ciszy.

– Tak jak mówił Beleth, nie widzę na nie, czasami szczypie jak cholera, ale da się przeżyć – przerywa mi Asmo – Serio miewałem gorsze rany.

– A mimo wszystko... Jesteś jakiś nieswój. Wiesz, że strata oka nie zmieni tego, jakim wojownikiem jesteś?

– Belzebub ze mną wygrał – przypomina mi.

– Owszem, ale ty nawet nie starałeś się. Zauważyłem, że zacząłeś zachowywać się jak totalny nowicjusz w walce. A przecież twoje umiejętności zawsze były imponujące. Raczej ich nie zapomniałeś, prawda? – pytam. Asmo zachowuje się, tak jakby brak jednego oka był końcem świata. A nawet ślepiec dałby radę walczyć na równi z innymi. I widziałem nawet takich ludzi. Skoro oni dawali radę, to czemu Asmodeus miałby nie dać rady?

– Może i masz rację. Może i podkopałem swoje ego – wzrusza ramionami, a między nami znów zapadła cisza.

Wpatrywałem się w bawiących się demonów, jest tak spokojnie. Prawie nikt nie przejmuje się tym, że Bestie mogą zaatakować w każdej chwili.

Tak naprawdę objąłem pozycję księcia Otchłani, by coś z tym zrobić. Jednak wiele nie mogę zdziałać na własną rękę. A Szatan nie pali się do pomocy swoim poddanym. Przynajmniej tak to wygląda w teorii, bo w praktyce, większość swoich działań podpisuje jako wola Szatana.

– Fiołki – odzywa się Asmo.

– Co? – pytam wyrwany ze swoich rozmyślań.

– Twoje oczy... Przypominają fiołki – mówi cicho.

– Dzię...kuje? – nie wiem, co mam powiedzieć. Zaskoczył mnie. Jednak Asmo wziął sobie za cel myślenie za nas dwóch i przyciągnął mnie do pocałunku. Bardzo delikatnego pocałunku. Ułożyłem dłonie na jego twarzy, złapałem skrawek bandaża i pociągnąłem go, odsłaniając jego zranione oko.

– Podobasz mi się Mephistopheles – powiedział, odsuwając się ode mnie.


W mojej głowie ten rozdział był bardziej romantyczny i ogólnie lepszy 

Archangeli ClamorisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz