Rozdział 36.

113 19 16
                                    

media: Avantasia - Mystery Of A Blood Red Rose

~~Asmodeus~~

Gładziłem po włosach śpiącego Leviathana na moich kolanach. Na moim ramieniu drzemał Mephistopheles. Nie wiem jak długo tak siedzę, ale wystarczająco długo, by przestać czuć swoje kończyny. Właściwie to mogłem ich zbudzić, ale nie miałem zbytnio serca, by to zrobić. W sumie to takie... Miłe uczucie. Nawet jeśli zostało zainicjowane moimi kłamstwami. Jednak mówi się trudno, to nie wielka cena za bezpieczeństwo Leviego?

Gorzej, kiedy prawda wyjdzie na jaw i chłopiec nie będzie chciał mnie znać. Z drugiej strony... Czy ja jestem miłym typem, który ma nieskalane serduszko? Nie zawaham się przed niczym, a raczej tak było... Kiedyś. Teraz... Sam nie wiem, może... Wahałbym się, gdybym miał kogoś zabić na oczach Leviego. W końcu to dziecko, niewinne dziecko.

    Do salonu wszedł Seraphin, więc z ulgą przyjąłem jego pomoc. Służący ostrożnie wziął ode mnie Leviathana, który spał jak zamordowany. Gdyby nie unosząca się klatka piersiowa, naprawdę uznałbym, że jest trupem.

Jemu zdecydowanie należy się szczęśliwe życie. Właściwie... Czy na pewno życie, jakie mu ofiarowałem było dla niego najlepsze? Może powinienem go wtedy wyrzucić z posiadłości. Może... Na pewno byłoby mu trudno, ale to sprytny chłopak, prędzej czy później znalazłby sposób na przetrwanie. Może stałby się kimś pokroju Mammona? Zabójcą?

Może pewnego dnia dostałby zlecenie na mnie, które przyjąłby z uśmiechem na twarzy? Raczej nie dorównałby mi w walce, więc to on by poniósł klęskę, ale... Może byłoby mu lepiej. Nie byłby obciążony klątwą, mógłby wieść życie, o jakim mógł marzyć chłopiec, nim bestie zniszczyły jego dom.

    Spojrzałem kątem oka na Mephisto, ta złośliwa część kazała mi wstać i pozwolić upaść mu na sofę, ale znowu odezwała się ta lepsza część mnie i... Po prostu zaniosłem go do swojej sypialni, bo była najbliżej, a Mephisto do najlżejszych nie należy. A może tylko wmawiam to sobie?

Fiołkowooki demon nawet nie otworzył oczów, kiedy niosłem go, ani kiedy mało delikatnie położyłem go na łóżku.

Uznałem, że to czas najwyższy na złożenie wizyty Szatanowi i zdania mu relacji z przebiegu misji. Ostatnim razem wydawał się ucieszony tym, że Mephisto uwierzył mi, że mogę darzyć go jakimkolwiek uczuciem.

Właściwie to nie mam żadnych tropów, bo albo doskonale się ukrywa, albo to po prostu wyssana z palca bajka, a Szatan próbuje nas zniszczyć od środka. Zasiewa pomiędzy książętami ziarno niezgody. Tylko w jakim celu? Przecież to my... Obiecaliśmy chronić siebie nawzajem i chronić Szatana. W takim wypadku... Szatan nie będzie mieć z nas pożytku. A może właśnie o to chodzi? Może uznał, że już sprawuje władzę absolutną i nie potrzebuje nas. Jesteśmy jego reprezentantami, lud szanuje nas i pokłada w nas jakieś nadzieje. Może obawia się, że jeśli nas zlikwiduje to... Wzburzy tym swój lud?

~~

Obudziłem się z krzykiem. Nienawidziłem tych snów, w których nawiedzały mnie martwe ciała moich bliskich... przyjaciół. Trzeba przyznać, że te głąby, czyli pozostali książęta są moimi przyjaciółmi. Leviego traktuję jak własnego syna. O ile trupy Belza, czy Lucifera nie robią na mnie wrażenia, tak trup Leviathana próbujący mnie zabić... Nieważne.

– Nie bój się – usłyszałem cichy głos Leviathana. Nie powiem, że nie zawiało grozą, kiedy dosłownie wybudziłem się ze snu, gdzie ten mały szkodnik próbował mnie udusić i krzycząc coś o tym, że jestem skurwysynem. Dobra, nie mówił tego tak dosłownie, ale przekaz ten sam.

– Skąd pomysł, że się boję, hę? – pytam. Próbuję nawet nie wnikać co robi w mojej sypialni. Mephistophelesa bym zrozumiał, chociaż nie... Nie zrozumiałbym, gdyby tak wbił mi się do pokoju, gdybym spał.

– I co tak właściwie robisz w mojej sypialni? – mój ostry głos przestał działać na Leviathana, być może dlatego, że zdążył się do tego przyzwyczaić. Pamiętam, że kiedyś, gdy unosiłem swój głos, spoglądał na mnie jak spłoszona sarenka, będąc blisko wybuchnięcia płaczem. Czasami może nawet nie rozumiał, dlaczego się na niego złoszczę. Sam nie wiedziałem. Kiedyś bywały takie dni, kiedy sama jego obecność mnie irytowała. Zastanawiałem się, co ja takiego zrobiłem, że przygarnąłem go.

– Śpij już – mówi spokojnie, po czym sam się kładzie obok mnie. Zamierzałem go wykopać za drzwi, ale... Nie mogłem. W dodatku, skoro tutaj jest, to może i jego też nawiedził jakiś koszmar?

Położyłem się obok i momentalnie zasnąłem.

Rano obudził mnie Serpahin, który nie miał dobrych wieści.

– Leviathana nie ma w posiadłości – mówi.

– JAK TO NIE MA?! – odrzuciłem kołdrę na bok, wyskakując z łóżka jak oparzony – JAK DO TEGO DOSZŁO?!

– Nie mam pojęcia, byłem zajęty swoimi obowiązkami, ale widziałem go bawiącego się w ogrodzie. Kiedy śniadanie zostało przygotowane poszedłem go zawołać, ale nie było go w ogrodzie, więc poszedłem do jego pokoju, gdzie też go nie było. Ostatecznie przeszukałem całą rezydencję nim poinformowałem pana – Seraphin opuszcza głowę.

– Jak dorwę smarkacza, to łeb mu urwę przy samej dupie – warczę, a kiedy słyszę jakieś śmiechy z holu, wyprzedzam Seraphina i biegnę tam, domyślając się, że przeklęta zguba wcale nie jest już taką zgubą.

– Levi jak ja cię zaraz... – umilkłem, kiedy zobaczyłem chłopca w towarzystwie Szatana. Spojrzałem posępnie na Szatana. Nie podobało mi się to, bardzo mi się nie podobało.

Swój wzrok zwróciłem na Leviathana doszukując się jakichkolwiek oznak, że Szatan wyprał mu mózg.

– Uroczy malec – powiedział Szatan i poklepał go po głowie.

– Levi, chodź tutaj do mnie – mówię, staram się opanować drżenie głosu. Szatan stoi niebezpiecznie blisko chłopca. Jeden ruch i może złamać mu kark.

– Hę? Po co? – pyta.

– Bez dyskusji, chodź tutaj – mówię nie spuszczając oka z Szatana. Leviathan podszedł do mnie, a ja zasłoniłem go własnym ciałem. Nawet nie interesowało mnie, że witanie monarchy w stroju do spania nie jest oznaką dobrego wychowania.

– Asmo, co ty robisz? – pyta chłopiec nie wiedząc, dlaczego zachowuję się tak, a nie inaczej.

Szatan próbuje mi grozić, nie zrobił nic Leviemu, ale to groźba, którą zamierza w niedalekiej przyszłości spełnić.

Seraphin wziął Leviathana i zabrał go stąd, służący wyczuł napiętą atmosferę pomiędzy nami i postanowił odpowiednio zareagować. Dziękowałem mu za to, że potrafi dojść do takich wniosków sam.

– Co to ma znaczyć? – syknąłem w stronę Szatana.

– To tylko motywacja, nie wściekaj się... Asmo – zaśmiał się, po czym znikł z mojej rezydencji.


Teoretycznie rozdział powinien być wczoraj, ale no wczorajszy dzień wyssał z Silverthorn całą energię. Dobra, kolejne dni również będą to robić, więc przez majówkę rozdziały jeszcze będą, później no... Jak sytuacja się unormuje postaram się wrócić do poprzedniego modelu dodawania rozdziałów. 

Archangeli ClamorisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz