27. Deszcz

130 14 17
                                    

Tara pov:
Zbiegłam na dół, do moich rodziców.
Wujka Dereka już nie było, zostali oni.
- Wy też to słyszeliście.- Powiedziałam.
- Tara, nie panikuj. Derek i Stiles zaraz przyjadą z policją, zajmiemy się nimi.
- Ale to są łowcy!!- Krzyknęłam.
- Ra..- Szepnął tata Theo.
- Boje się o was, oni są niebezpieczni. Zadzwonię do dziewczyn, pomożemy wam!!
- O nie, nie nie. Nie idziesz z nami ani ty, ani Allison i Kylie. Raz cię postrzelili, o mało nie umarłaś. Zapłacą za to.- Warknął papa.
Odburknęłam coś pod nosem.
- Tara, mówię poważnie. A teraz idź do pokoju, zanim coś ci sie stanie!- Powiedział zdenerwowany papa.
Zrezygnowana poszłam do pokoju.
Usłyszałam łowców ostrzelających nasz dom, warknięcie taty i jak wybiegli z domu.
Byłam już bliska płaczu. Zapewne Allison teraz relaksuje się po randce, a Kylie jest gdzieś na imprezie.
Łowcy strzelali do każdych domów w których były istoty nadprzyrodzone. Zaczęli od naszego.
Nie słyszałam już żadnego bicia serca. Zaczęłam płakać z bezsilności.
Przecież mogłabym im pomóc....

Usłyszałam syreny i wyczułam silny zapach moich rodziców, wujka Dereka i wujka Stiles'a.
Wreszcie.
Dostałam wiadomość.
- Tara! Nic Ci nie jest?- Tak brzmiał sms od Allison.
- Na szczęście, nie. Rodzice poszli walczyć z łowcami, gdzie ty jesteś?- Odpisałam.
- Posterunek policji, jest ze mną Kylie i Henry.
Teraz zauważyłam nieodebrane połączenia.
Było ich dużo. Najwięcej od Henrego.
- Zaraz będe.- Odpisałam. Wiem, że to nie jest zbyt mądre by wychodzić z domu, gdy kilkadziesiąt łowców chce zabić twoją rodzinę, ale nie chce być sama.
Wyszłam oknem, ignorując dalsze wiadomości, deszcz moczył moje ciuchy.

Henry pov:
- I co odpisała?- Spytałem.
- Zaraz będe. Nie no chyba ją powaliło.- Rzekła Allison.
Nie zostawię jej tak, jeszcze ją zabiją.
Zaczęłem do niej wydzwaniać. Poczta głosowa.
- Idę do niej.- Powiedziałem, Kylie nerwowo złapała moją ręke.
- Chyba sobie żartujesz. Oni strzelają, by zabić.- Warknęła.
Zignorowałem moją młodszą siostrę i wybiegłem z posterunku. Poczułem krople deszczu, na swoim ciele.
Na drogach było pełno samochodów z uzbrojonymi łowcami w środku. Zauważyłem koło domu Tary, kilkanaście łowców i walczących z nimi jej rodziców. Boże.
Dlaczego oni znowu wrócili do Beacon Hills?

Używając swojej wilczej szybkości, pobiegłem do okna Tary. Żadnego bicia serca.
No co za dziewczyna, ona na prawdę wyszła.
Zacząłem wywąchiwać jej woń.
Poczułem ją w lesie. Pobiegłem za zapachem.

Po kilku minutach, byłem w lesie.
Zauważyłem skuloną dziewczynę przy drzewie.
Boże, co jej się stało?!
- Tara!- Zawołałem, wilkołak podniósł głowę.
- H-Henry? Co ty tu robisz!?- Warknęła.
Całą twarz miała mokrą od łez i deszczu.
Złapałem ją za ramię, by wstanęła z ziemi i
się o mnie oparła.
- Czy nic Ci nie jest?- Spytałem, z troską w głosie.
- Nie..ale moi rodzice..Ja chcę im pomóc! Proszę, jakoś...- Mówiła Tara.
- Hej, hej, shhh, spokojnie. Twoi rodzice dadzą radę. Chodź ze mną w bezpieczne miejsce.- Powiedziałem, chwycąc dłoń brunetki.
Usłyszałem bicie serca.
Nie było ono moje, ani Tary. Łowca.
Szybko schowałem się z Tarą za drzewem.
Było juz ciemno, nic nie zauważy.
Teraz zobaczyłem, że z Tarą byliśmy przytuleni. Łowca załadował karabin i strzelił w drzewo.
Przez deszcz nie mogłem wszystkiego usłyszeć.
- Poszedł sobie.- Szepnęła Tara, odsuwając się ode mnie. Wytarła poliki, złapała moje ramię i ciągnęła mnie za sobą.
- Dzisiejszy dzień miał być lepszy..- Rzekła Tara. Czułem jak po moim poliku, spływa łza.

Tara pov:
Szłam załamana z Henrym u boku, na posterunek.
Dlaczego to zawsze muszą być łowcy!
Czułam jak gniew we mnie buzuje, pazury mi już wyszły. Usłyszałam ryk taty Theo. Nie!
Zaczęłam biegnąć w ich stronę, silne ramiona mnie zatrzymały.
- Nie! Puść mnie!- Warknęłam na Henrego.
- Tara, dadzą radę! Idziesz na pewną śmierć!..- Mówił chłopak.
- Nie!
Henry dalej mnie trzymał, próbując uspokoić.
Moje oczy się świeciły, pazury i kły wyszły.
Nie mogę pozwolić, by moim rodzicom coś się stało!
- Henry..- Rzekłam przez zęby.
- Spokojnie, uspokój się.- Szepnął łagodnie kojotołak. Leżeliśmy aktualnie na mokrej trawie. Schowałam już kły i pazury.
Wstałam i pobiegłam przed siebie.
Henry chciał pobiec za mną, ale zrezygnował.

Byłam już przy drzwiach posterunku.
Kylie mnie zauważyła i wybiegła, by mnie przytulić. Zauważyłam Henrego, który wolno szedł do drzwi. Wyglądał na...smutnego.
- Tara!- Krzyknęła Allison, prawie mnie dusząc przytulasem.
Smutno się uśmiechnęłam i usiadłam z nimi na krzesłach.
Henry usiadł daleko od nas, rozmawiając z kimś przez telefon. Podsłuchałam rozmowę.
- Henry, Stiles i Derek robią wszystko by ich wypłoszyć z Beacon Hills. Theo dostał kulkę z fioletowego mordownika, ale już się uzdrawia.- Zamarłam. Moje i Henrego oczy się spotkały, wiedział już, że słyszałam.
Łzy leciały mi z oczu.

///////////////////

Heeeejjjjj!
Ogólnie dokańczałam ten rozdział na matmie, więc ciiiii.
Jak wam się podoba? Jak myślicie co się dalej stanie?
Buziaki, Nela!<3
*747 słów*

Tara Raeken-Dunbar // Wilkołak czy człowiek?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz