Tartaglia x Lumine (reader)

575 41 16
                                    

Tym razem może Ci się w końcu uda. Byłaś już niemal na ostatniej prostej by spotkać się znów z bratem, wiedziałaś, że nie będzie łatwo, a nawet obawiałaś się, że po raz kolejny Ciebie odrzuci, nie wysłucha. Ale jeśli ma zamiar wciąż uciekać, to dokąd? Poza Teyvat? Czułaś jak klimat się ochładza z każdym kolejnym krokiem, zbliżałaś się do królowej mrozu, Snezhnayi. Jakby się zastanowić, nie widziałaś już od dłuższego czasu żadnej znajomej twarzy. Nawet Dainsleif zniknął z twojej drogi dawno temu, gdzieś na terenie Natlanu. Czasami zastanawiałaś się jak sobie radzi, albo gdzie teraz właściwie przebywa, w końcu byłaś wręcz przekonana, że ma jakieś powiązanie z Tobą i Aetherem, ale nadal... nadal nie potrafiłaś się dowiedzieć jakie. W zasadzie nigdy go o to nie spytałaś, ale on nie należał do mówiących wszystko ludzi, więc zapewne nawet by nie odpowiedział.

- Między Snezhnayą, a Fontaine znajduje się dużo różnych stref klimatycznych, nie będzie tak łatwo się przedostać. - Oznajmiła Twoja towarzyszka, tak, Paimon była przy Tobie cały ten czas, razem wpadałyście w kolejne tarapaty i razem z nich się wyplątywałyście. Pomimo nazywania jej przez cały czas awaryjnym jedzeniem, nigdy nie odstąpiła Ciebie nawet na krok.

- To nie ma znaczenia. Jeśli tylko Aether tam jest... to żadne niebezpieczeństwo mnie nie powstrzyma. - Pierwszy raz od dawna można było dostrzec emocje na twojej twarzy, takie które płynęły z twojego serca. - Muszę go znów zobaczyć, za wszelką cenę. - Zmarszczyłaś lekko brwi i zacisnęłaś lekko zęby z podirytowania.

- Cóż za determinacja, godne podziwu. Jednak tu kończy się Twoja przygoda podróżniczko. - Ten słodki a zarazem budzący obrazę głos, poczułaś jak dostajesz gęsiej skórki. Stanęłaś w miejscu nieruchomo i wpatrywałaś się przed siebie, wiedziałaś doskonale co Ciebie czeka. Paimon już kręciła nerwowo głową. - Nie zamierzasz na mnie spojrzeć? - Szydzący śmiech. - W Natlanie jeszcze przymykałam oko na to jak wtykasz nos w nieswoje sprawy, ale teraz... zagrażasz naszym planom, wiedz jedno podróżniczko, mamy różne cele i ty nie powinnaś wtykać nosa nigdy w sprawy Fatui.

- Znowu się spotykamy. - Słodki śmiech, na który momentalnie zaparło Ci dech w piersi. Odwróciłaś się momentalnie na pięcie w jego stronę z lekko rozwartą buzią ze zdziwienia. Rude kosmyki powiewające na wietrze, i on siedzący na jednej z gałęzi zmrożonego drzewa. Ten sam uśmiech, który zapamiętałaś podczas waszego pierwszego spotkania. A na ziemi, przy drzewie stała ona, Signora, kobieta która budziła w tobie niemałą odrazę.

Miałaś się już odezwać, ale Paimon weszła Ci w słowo.

- Czego znów od nas chcecie Fatui? - Była równie oburzona co ty.

- Dziwne, że pomimo bycia zwykłą maskotką w pantalonach wciąż próbujesz udawać groźną. - Kobieta szydziła sobie z was, było to dla niej aż zbyt normalne, w końcu to też jakiś sposób walki.

- Śledziliście nas całą drogę tutaj? - Próbowałaś zachować naturalny ton głosu.

- To coś złego? - Zaśmiała się Signora. - Niestety, ale nie możemy pozwolić wam dalej przejść. Tartaglio, pozbądź się ich. - Spojrzała na niego groźnie. Nie spodziewałaś się, że między Fatui również panuje swego rodzaju hierarchia.

- Nie taka była umowa Signoro. - Warknął zirytowany. Jaka znowu umowa? O co tak właściwie chodziło?

- Nawet mi nie mów, że brałeś ją na serio. Wystraszyć podróżniczkę? Chciałeś zwyczajnie nastraszyć dziewczynę, która walczyła ze smokiem, z Bogiem wody, a nawet z Archonem Sumeru. Naprawdę Tartaglio, uważałeś, że mam zamiar puścić ją wolno? Jest nieobliczalna.

- Chciałaś mnie wykorzystać. - Powiedział beznamiętnym głosem, a jego wzrok jakby stał się pusty.

- Nic osobistego mój drogi. Nadal to zrobisz i mam co do tego pewność. W końcu... nic ciebie nie łączy z tą dziewczyną. - Zaśmiała się szydząco. - Mam nadzieję, że myślisz racjonalnie rudasku. Jeśli teraz odwrócisz się przeciwko Fatui to zdecydowanie zginiesz, jeśli dołączysz do tej dziewczyny, żeby mnie zaatakować, to uwierz, sam powinieneś to wiedzieć, nie jesteście w stanie mnie pokonać.

Jego wzrok się łamał, a ledwie widoczna zmarszczka pojawiła się na jego czole, zacisnął zęby z nerwów i stresu.

- Wciąż się wahasz? To dziwne. Nie zależy Ci na Snezhnayi? Teraz możesz powstrzymać ją przed wkroczeniem tam, a ja... - Delikatnie stukana palcem o własny polik w geście zastanowienia. - Jak myślisz mój drogi, czy z moją obecną siłą jestem w stanie zniszczyć twój ukochany kraj w zaledwie godzinę? A może wolałbyś się przekonać? Ciekawi mnie mina Twojej rodziny, gdy tuż przed śmiercią dowiedzą się, że ich syn był jednym z Harbringerów oraz, że to wszystko jego wina. - Wybuchła śmiechem, a Childe momentalnie zamarł, wyczuwałaś doskonale, gdybyście teraz byli sami... zapewne zobaczyłabyś łzy w jego oczach, ale nigdy nie płakał w obecności innych. Chociaż pamiętałaś jego łzy, kiedyś ich doświadczyłaś, gdy tylko znaleźliście się sami, to było tak dawno temu.

- Tonia. Anthon. T-e-u-c-e-r. - Wymieniła kolejno imiona każdego z jego rodzeństwa, a gdy usłyszał ostatnie z ich momentalnie przemienił się. Był znacznie wyższy niż, gdy ostatnim razem walczyliście, a aura jaka się nad nim unosiła była jakby mocniej odczuwalna. Wiedziałaś doskonale jak bardzo musiał teraz cierpieć. - Doskonale. W takim razie Tartaglio, zobaczymy się w Snezhnayi, nie nadal. - Chciałaś zatrzymać tą kobietę, ruszyłaś w bieg, ale drogę zagrodził Ci jeden z ataków rudowłosego, tej który sprawiał, że nawet woda stawała się nieracjonalnie ostra.

Signora znów Ci umknęła, ale miałaś teraz ważniejsze sprawy na głowie. Co tak właściwie do tego doprowadziło, że tak długo się nie widzieliście, że znów musieliście walczyć na śmierć i życie, a może tym razem było to poważniejsze niż ostatnio? Teraz, gdy rzeczywiście miał w sobie chęć mordu. Dobyłaś swojego krótkiego miecza, któremu towarzyszyła błękitna poświata. Nie chciałaś z nim walczyć, nie kolejny raz, nie teraz gdy znów mieliście szanse ujrzenia siebie. Nie mogłaś jednocześnie odpuścić, bo najbardziej w świecie zależało Ci na bracie. Nawet jeśli oznaczało to zniszczenie wszystkiego cennego, co znajdzie się na twojej drodze. Wymijałaś jego ataki i próbowałaś się tym samym do niego zbliżyć. Zdecydowanie przez ostatnie lata stał się silniejszy, a jednocześnie było to widać już po jego ciele, jak się zmienił, jak dorósł. Nie potrafiłaś zniszczyć tego dystansu, a on jak w transie  wciąż rzucał w Ciebie coraz to nowsze ataki, niektórych jak dotąd nawet nie znałaś, więc wcale nie było to już tak łatwe jak wasze dość częste potyczki w Liyue, nie było tej monotonii.

- Wybacz Lumine. To koniec. - Widziałaś doskonale mimo dzielącego was dystansu samotną łzę, która spłynęła po jego poliku. Zapierało to praktycznie dech w piersi, widok jego zmotywowanego do walki, a jednocześnie jakby wykorzystanego. Postanowiłaś postawić wszystko na jedną kartę. Sumeru nauczyło Cię jednego, że nawet rośliny mogą być niewyobrażalnie niebezpieczne, to tam nauczyłaś się szybkiego przemieszczania, i właśnie w tej chwili wykorzystałaś tą technikę, szybko znalazłaś się obok rudowłosego zarzucając wcześniej miecz za plecy. Chwyciłaś delikatnie  jego głowę wpadając mu w ramiona. Widziałaś jak jego łuk upada obok, nawet nie spodziewałaś się tego jak bardzo wyczuwalna była jego siła w tej chwili.

- Nie chcę z Tobą walczyć Childe, nie po tym co przeszliśmy. Nie po tym całym czasie, który spędziliśmy razem. - Wszystkie wspomnienia z Liyue uderzyły Ciebie momentalnie w głowę. - Obawiasz się Signory, jednak nie tylko ona zyskała na sile przez ten cały czas. - Twoja dłoń zawędrowała na jego polik, starłaś delikatnie tą łzę i spojrzałaś mu w oczy.

Poczułaś mocniejszy uścisk na swoim ciele, wiedziałaś, że zaczął się łamać.

- Ona zniszczy wszystko co jest dla mnie cenne, ona... odbierze mi wszystko jeśli się sprzeciwię. -Jego głos się łamał.

- Dołącz do mnie. Razem podbijemy cały świat. Martwisz się o rodzinę, chyba to nas tak bardzo łączy, chcę już go zobaczyć, chcę znaleźć mojego brata bliźniaka. Ale nawet jeśli przekroczę granicę Snezhnayi, to jest to niepewne, że go znajdę. - Posmutniałaś jakby momentalnie, poczułaś mocny uścisk jego ramion, przybliżył ciebie do swojego ciała, czułaś to bijące ciepło oraz to jak jego klatka się unosi by później opaść, jego rytm serca, w który się wsłuchiwałaś.

- Mogę pójść z Tobą na kraniec świata jeśli tylko pomożesz mi ich ochronić. - Spojrzał na ciebie dość smutno i wracając do swojej normalnej formy i lądując z wolna na ziemi oparł brodę o Twoją głowę.

- Dla Ciebie zrobię wszystko, na razie wystarczy mi kraina lodu, choć kraniec świata również brzmi jak plan. - Delikatnie gładziłaś jego polik dłonią i obdarowałaś go najcieplejszym uśmiechem jakim tylko potrafiłaś.


Anime - One shot'sOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz