2. Anton

10.8K 474 144
                                    

Wpatrywałem się w swoją ofiarę. Jego zamglone oczy nerwowo rozglądały się po wnętrzu piwnicy. Uśmiechnąłem się przebiegle. Jego życie dobiegało ku końcowi. Czasem łapałem się na tym, że miałem jakieś popierdolone myśli. Chociaż nie, miałem je cały czas. Przy dobrych wiatrach nawet w nocy.

- Powiedziałem ci dziesięć lat temu, że nie warto ruszać tego co jest moje. Mimo to, zrobiłeś to. Dla takich sukinsynów jak ty nie ma ratunku - wkurwienie niemal rozsadzało mnie od środka.

- Jesteś jakiś pojebany - krzyczał. Cóż na świecie muszą być i pojebani ludzie.

- Niektórzy nazywają mnie psychopatą. To chyba komplement- podniosłem jedną brew i zaśmiałem się cicho. Jego morda już dawno zaczęła mi działać na nerwy.

- Ta twoja nędzna kobieta nie była nic warta - postanowiłem się pobawić w samowolkę nie pytając czy woli żyć jeszcze chwilę bez palca czy bez ucha. Chwyciłem kombinerki i wyrwałem mu jednego paznokcia. Po czym mocno uderzyłem pięścią w szczękę.

- Dobrze powiedziałeś "moja". A tego co moje się nie rusza - mocnym ruchem złamałem mu nos.

Usiadłem na krzesło. Minęły prawie cztery lata. Dałem jej spokój, jednocześnie osuwając się w cień, bo interesy tego potrzebowały. Jednak za dużo już stałem w cieniu. Wszyscy myślą, że nie żyję. Bycie martwym miało swoje plusy. Mogłem robić wszystko, a durni przedstawiciele innych rodzin myśleli, że leżę dwa metry pod piachem. Przeżyłem postrzał cudem. Miałem kurewskie szczęście. Upozorowanie własnej śmierci było łatwizną. Rządziłem wszystkim, tylko Sasza reprezentował Bratvę robiąc wszystko, tak jak mu rozkazałem.

Gdy na niego patrzyłem miałem ochotę zajebać mu jeszcze raz, ale powstrzymałem się. Dałem mu za dużo czasu na wolności. Teraz był czas na zemstę, czas na długą, powolną śmierć. Zasługiwał na to.

Podniosłem się z krzesła i dałem znać moim ludziom, by polali go wrzątkiem. Wyszedłem z piwnicy. Pokierowałem się do swojego gabinetu i zamknąłem się w nim dając upust emocji. Sięgnąłem po szklankę i nalałem sobie whiskey. Usiadłem za biurkiem. Od dwóch dni padało. Jakby pogoda idealnie dopasowała się do mojego humoru. Gdy usłyszałem pukanie do drzwi gabinetu odburknąłem ciche proszę.

Przeniosłem wzrok na Saszę, który godzinę temu wrócił z Polski. Chuj wie czego tam szukał.

- Czego chcesz?

- Cóż za miłe powitanie! Też za tobą tęskniłem - udał przesadnie zadowolonego. Optymista, jakby mu ktoś nasrał do kieszeni.

- Streszczaj się, bo nie mam czasu - usiadł na krześle i się po prostu na mnie gapił, jak ciele na malowane wrota. Zmarszczyłem brwi.

- Nie zgadniesz kogo spotkałem w sklepie - prychnąłem. Jakby mnie to obchodziło.

- Nie wiem i mnie to nie obchodzi. Powiedz, że chciałeś po prostu mnie zobaczyć i tyle w temacie - kiwnąłem ręką na dwa duże, czarne Dobermany, które od razu znalazły się przy mnie.

- Nie pieprz głupot stary. Widziałem Sarę - zacisnąłem mocniej szczękę.

- I co? Mam się rzucić i płakać, błagać o jej lokalizacje? Ona już mnie nie interesuje. Myśli, że nie żyje. Tyle w temacie.

- Dragon, Diana spokojnie - uspokoiłem psy, które zaczęły warczeć na Saszę, którego zresztą lubiły, ale nie nawidziły osób, które podnosiły na mnie głos.

- Pomyślałem sobie, że może zapytasz co u niej słychać.

- Myślenie nie jest twoją mocną stroną - upiłem łyk bursztynowego płynu. Poczułem znajome pieczenie w przełyku.

- Powiem ci prosto z mostu. Była z dzieckiem. Na oko czteroletnim - uniosłem brew. Z jednej strony byłem ciekaw kim jest ojciec. Z drugiej byłem wściekły, że nie byłem nim. Z trzeciej było mi to obojętne.

- Wpadłeś na taki pomysły, że to może nie jej dzieciak?

- Była zapatrzona w nią, więc oczywiste było, że to jej dziecko. Gdy mnie zobaczyła miała ochotę uciekać - zaśmiałem się.

- Gdybym nie był tym kim jestem sam bym spierdalał. A tak na serio przecież może mieć dziecko. Co mnie to obchodzi. Nie mam jej już w moim życiu - spojrzał się na mnie jak na idiotę.

- Od kiedy ty się poddajesz?

- Ja sie nie poddałem tylko dałem jej odejść i sam odsunąłem się na bok, bo interesy tego potrzebowały, a przy okazji wybijałem i dalej wybijam bandziorów, którzy na nią polują. Z łaski swojej przestań mi prawić morały.

- To jest twoje dziecko, czy ty tego nie rozumiesz? Wygląda jak twoja mała kopia - prychnąłem.

- A ja od dziś jestem Matką Teresą z Kalkuty. Przestań pieprzyć głupoty. Nie widziałem jej cztery lata. Myślisz, że od tamtej pory nie znalazła sobie jakiegoś faceta?
Ty nawet nie masz dowodów.

- Jaki ty jesteś uparty. Zupełnie jak twój ojciec.

- Daj mi dowody, że to moje dziecko, to wtedy pogadamy.

Wstał z krzesła. Popatrzył na mnie przez moment.

- Jeszcze będziesz mi dziękował – wybuchłem szczerym śmiechem.

Dopiłem whiskey do końca. Chwyciłem telefon, portfel i klucze. Zamknąłem gabinet i pokierowałem się do garażu. Mój wybór padł na Rolls-Royce. Wyjechałem z garażu. Zatrzymałem się przy bramie. Jeden z moich ludzi podeszedł do mnie, gdy zauważył otwartą szybę.

– Tak, szefie?

– Wzmóżcie ochronę. Oczy dookoła głowy. Gdy mnie nie będzie tu wszystko ma być idealnie – skinął głową.

Wyjechałem z posesji. Zadzwoniłem do Saszy, który powinien być już na lotnisku.

– Jesteś już na miejscu?

– Tak, samolot i załoga gotowy?

– Wszystko jest gotowe. Kierunek Dubaj. Piękne kobiety, bogactwo, złoto i my i alkohol.

– Kto ci powiedział, że my tam będziemy bawić się w klubach?

– Sam tak zadecydowałem.

– Przypomnieć ci plan?

– Mam go wyrytego na pamięć – skręciłem w lewo.

– Zabukowałeś hotel?

Atlantis The Palm Dubai może być? – wiedziałem, że ten idiota w tym momencie się uśmiecha.

– Powiedzmy, że mi pasuje.

------------------------------------------------
Żyje i ma się dobrze. 😎
Wreszcie wrócił do żywych. Kto się cieszy, a kto nie za bardzo?
A i kochane rozdziałów raczej w sobotę i niedzielę nie będzie, bo jadę na weselę i nie będę miała kiedy napisać.

IMADŁO - Szatańska gra [Zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz