4. Anton

8K 488 109
                                    

Po kilku dniach miałem na biurku wszystko co chciałem wiedzieć o małej Liwii. Miałem wszystko. Date urodzenia, wzrost, wagę i testy na ojcostwo.
Była moją córką. Moją, nie pozwolę, by jakiś nędzny Gabriel miał z nią kontakt, jakikolwiek.
Spojrzałem jeszcze raz na zdjęcia. Była bardzo podobna do mnie. Miałem zdjęcie z wyjścia małej z babcią na lody. Zatrzymałem wzrok na zdjęciu Sary, która szła za rękę z tym chłoptasiem. Bardzo dobrze wiedziałem kim jest. Walczył w klatce w podziemiach Vegas. Zadziwiająco dobrze mu szło. Za dnia biznesmen, w nocy bokser w brudnych walkach. Cholernie nie podobało mi się to, że kręcił się koło Sary.

– Zarezerwuj apartament w Marriocie w Warszawie – zadecydowałem. Czym szybciej pozbędę się problemu, tym lepiej.

– Na ile?

– Narazie na tydzień. Dowiedz się jeszcze w jakim hotelu nocuje ten chłoptaś. Załatw samochód.

– Od kiedy?

– Dziś. Za cztery godziny widzę was na lotnisku – pokiwał głową.
Wyszedł z mojego biura. Piokierowałem się do swojego skrzydła.

Przed drzwiami stał mój człowiek, odsunął się na bok, kiwnął głową. Poszedłem od razu do garderoby. Wyciągnęłem dwie walizki i zaczęłam się pakować. Nie ominąłem glocka i amunicji. Po jakimś czasie byłem spakowany i wkurwiony.

Przed domem czekał na mnie samochód z kierowcą. Sasza już na mnie czekał. Kierowca wysiadł i wpakował moje walizki do bagażnika. Wsiadłem do samochodu. Wyciągnęłem fajkę z pokrowca. Poczęstowałem Saszę, który odmówił.

–  Sara cię zabije, jak cię zobaczy – wypowiedział. Prychnąłem.

–  Umarłem już raz, zapomniałeś? – popiół trafił do zapalniczki samochodowej. Dochodziła dwudziesta pierwsza. Miałem zamiar się z kimś jutro spotkać.

***

Nazajutrz, gdy w Warszawie robiło się ciemno, a noc oświetlały światła. Samochód zaparkował w alejce obok hotelu, w którym zatrzymała się ta nędza podróba mężczyzny. Miał tędy bliżej, dla tego auto zaparkowało idealnie. Nie było tu kamer i niepotrzebnego zamieszania. Gdy go zobaczyłem, moje ręcę zwinęły się w pięści. Miałem wielką ochotę rozjebać mu tą mordę. Szedł elegancko ubrany, jakby dopiero co wracał z ważnego spotkania. Naładowałem pistolet. Nie miałem zamiaru za jednym zamachem go zabić. Miał się tylko lekko przestraszyć.

Dopadłem go w jednej chwili. Przyszpiliłem go do zimnej, chropowatej ściany. Wyciągnąłem broń zza paska i przystawiłem ją do jego czoła.

– Radzę ci się od niej odpierdolić, bo inaczej skończysz bez łba. Zastanów się dobrze ci radzę, a ja nie rzucam słów na wiatr – powiedziałem do jego ucha po angielsku.

– Nie boję się ciebie – warknął. Zaśmiałem się. Zrobiłem unik, gdy chciał się uwolnić. Gdy mu się to udało pięścią trafiłem go w nos.

– To tylko ostrzeżenie – warknąłem i wsiadłem do samochodu, który od razu ruszył z piskiem opon. Nie bałem się polskich psów, ale niepotrzebne mi było łażenie po komisariatach.

Wszedłem do windy. Nacisnąłem dobre piętro. Kartą otworzyłem swój apartament. Zdjąłem buty, marynarke włożyłem do szafy, by się nie pogniotła. Miałem widok na Pałac Kultury i Nauki. Jakoś specjalnie mi na tym nie zależało. Miałem mieć godne warunki, tego tylko i wyłącznie oczekiwałem. Przy wejściu miałem mały korytarz ze stolikiem na cztery osoby. Dalej była część sypialniana, a zaraz obok mnie łazienka. Niezbyt obchodziło mnie wnętrze. Przy takiej cenie oczekiwałem konfortu i dobrych warunków. Byłem tu tylko tydzień, to nie był mój dom.

Zrzuciłem z siebie ubrania i wszedłem do dużej łazienki. Zastanowiłem się nad prysznicem, a wanną, wybrałem to pierwsze. Wzięłem szybki prysznic. Nagi, bez dokładnego wycierania ręcznikiem padłem na łóżko w typie king size.

***

Następnego dnia około dziesiątej wsiadłem do samochodu. Musiałem szybko uporać się z problemem, który nieco mi przeszkadzał. Jeśli dalej będzie się panoszyć sprowadzę go do Rosji, z wielką łatwością. Założyłem okulary przeciwsłoneczne i poprawiłem okulary przeciwsłoneczne.

Samochód stał, a kierowca nie ruszał czekał na mój znak. Sasza musiał zlokalizować Sarę. Chwilę później mój telefon zadzwonił, a na wyświetlaczu pojawiło się jego imię. Uśmiechnąłem się pod nosem. Czekałem na ten moment. Nie mogłem się doczekać, gdy ją zobaczę. Za długo czekałem.

– Łazienki Królewskie. Wyślę ci SMS mapę z dokładną lokalizacją. Będę na ciebie czekał przy wejściu – rozłączyłem się. Czekałem tylko na tą wiadomość. Reszta mnie nie obchodziła.

Kierowca wklepał dokładny adres do nawigacji. Byłem przyzwyczajony do korków. Gdyby ktoś chciał poruszać się samochodem w Moskwie musiał być cierpliwy, bez tego ani rusz.

– Rodion, zaparkuj niedaleko. Bądź pod telefonem – kiwnął głową.

– Jasne szefie, gdyby coś się działo jestem gotowy – poprawiłem pistolet w kaburze. Ludzi kręciło się dużo, co nieco psuło moje plany.

Wysiadłem z samochodu. Zacisnąłem mocniej szczękę. Kilka kobiet spojrzało się w moją stronę, ale w tym momencie obchodziła mnie tylko jedna, pyskata i piękna kobieta, która napsuła mi krwi. Sasza podał mi rękę, gdy znalazłem się koło niego. Odczytałem SMS i razem z Saszą zaczęliśmy iść w tamtą stronę. Czułem się jak zabawka na wystawie, gdy kobiety niemal pożerały mnie wzrokiem. W innych okolicznościach nawet, bym z tego skorzystał, ale nie teraz.

Gdy zobaczyłem siedzącą na kocu Sarę uśmiechnąłem się pod nosem. Zmieniła kolor włosów. Obserwowała dziewczynkę, która była naszą córką. Naszą.
Zaszliśmy ją od tyłu. Miałem wrażenie, że ludzi automatycznie zrobiło się mniej, jakby wiedzieli kim jest Anton Iwanow.

Dzień dobry, Saro – dziewczyna ustała na nogi. Miałem wrażenia jakby patrzyła na mnie jak na ducha. Jej twarz zbladła, usta otworzyły się, by coś powiedzieć, ale po chwili je zamknęła.

– Ty żyjesz – wyszeptała cicho. Miałem wrażenie, że zemdleje i miałem rację. Złapałem ją w dobrym momenciem.

--------------------------------------------------

Ulala co to się dzieje! 😈
Właśnie pewne kobietki zadecydowały, że mamy fandom Antona. "Diabełki Antona". Kto jest w nim!
Ja pierwsza!

IMADŁO - Szatańska gra [Zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz