12. Anton

7.4K 398 44
                                    

Miałem ochotę wstać i wyjść.
Sasza bawił się ile wlezło. Otaczał się wianuszkiem kobiet, które skakały przy nim jakby był bogiem całego świata. Dla nich był. Miał kasę, wygląd i ten pierdolony wzrok w oku. Odepchnąłem cycatą rudą lalę, która zbyt mocno przyklejała się do mnie. Upiłem łyk drinka. Moskwa w sobotę dudniła życiem.

Sasza usiadł obok mnie uśmiechnięty. Na szyi miał ślad po szmince. Pokręciłem głową.
Miałem wrażenie, że koszula zaczęła mnie uciskać, a krawat zrobił się za ciasny.

– Powinniśmy się zbierać – oznajmiłem. Czułem się jak trzeźwy gówniarz.

– Jak jak na razie nigdzie się nie wybieram, bracie. To ostatnie wyjście do klubu przed chajtnięciem Dimy. To nie może się tak skończyć – Dima spojrzał się na Saszę jakby mu czegoś brakowało. Tylko on był w nastroju do imprezowania.

Wszyscy wiedzieliśmy, że te małżeństwo to tylko papierek.
Nawet panna młoda wiedziała jak to wygląda. W Cosa Nostrze metody zatrzymały się nie w tym wieku. Przyszła żona mojego kuzyna była wychowana idealnie. Wiedziała do kogo się odezwać, kiedy być cicho, a kiedy tylko się uśmiechać.
Była do tego przygotowana.
Te reguły dla mnie były durne. Była jak lalka z porcelany.

– Pieprzysz głupoty Sasza – mój kuzyn tak samo jak ja padał na twarz. Do później godziny siedzieliśmy z Lorenzo i dopinaliśmy wszystko na ostatni guzik.

Wstałem z sofy i wyszedłem z strefy VIP. Moi ludzie podążali za mną. Wyszedłem tylnym wejściem, gdzie czekało na mnie auto. Dima wyjechał już na lotnisko. Musiał jutro wylecieć do Seattle, którym rządził ojciec dziewczyny. Powinienem być tam razem z nim, ale spotkanie było dopiero pojutrze, więc miałem czas. Zająłem miejsce z tyłu samochodu. Ściana oddzielała przód od tyłu dając mi prywatność. Rodion usiadł za kółkiem. Obok niego jeden z moich ludzi.

Wyjąłem telefon z kieszeni. Zapisałem numer Sary. I napisałem krótką wiadomość.
Odkręciłem głowę, gdy drzwi od luksusowego samochodu otworzyły się. Sasza próbował usadowić się na fotelu. Koszule miał na pół odpiętą, a krawata brak. Najwyraźniej musiał zaliczyć panienkę przed wyjściem.

– Ogarnij się, nie mam zamiaru, by pokojówki między sobą plotkowały – moi pracownicy nie mieli prawa wynosić na zawnątrz tego, co zobaczyli w pracy. Płaciłem im dużo, zarabiały więcej niż sprzątaczki szkół czy urzędów. Za to musiały milczeć.

– Aj tam, starzejesz się i pierdolisz jak potłuczony – czknął na koniec.

– Za to ty jesteś wiecznie młody.
Jutro widzę cię przytomnego. Mamy lot do stanu Waszyngton.

– Nie sraj nie sraj, bo się...

– Radzę ci się zamknąć – nie lubiłem słuchać bełkotu pijanych ludzi. Działali mi na nerwy.
Z automatu przypominało mi się dzieciństwo, gdy musiałam użerać się z najebaną matką narkomanką.

Następny dzień

Seattle przywitało nas dobrą pogodą. Na szczęście nie padało, a nad miastem nie było dużo chmur. Na płytę lotniskową zajechał samochód. Wraz z Saszą zająłem miejsce z tyłu. Rodion wpisał adres w nawigację.

– Miejcie oczy dookoła głowy – ostrzegłem. Nie chciałam być wikiwany. Nie lubiłem przegrywać.

Byliśmy na terenie wroga. Wszystko mogło się zdarzyć. Mogliśmy nagle zostać zaatakowani. Wszystko było możliwe.

Po jakimś czasie minęliśmy wieżę Space Needle, z której słynęło to miasto. Chciałem  jak najszybciej załatwić sprawę i mieć spokój. Musiałem zjeść tylko kolację, to Dima musiał zostać tam dłużej, ale z tego co było mi wiadomo jego przyszła żonka miała grzecznie siedzieć w swoim pokoju. Miał poznać ją za dwa tygodnie na przyjęciu zaręczynowym.

Wjechaliśmy w bogatą, strzeżoną dzielnice. Minęliśmy ją i wjechaliśmy w mały lasek. Zdecydowanie znajdowaliśmy się na obrzeżach Seattle. Po jakimś czasie wyłonił się dom z czerwonej cegły, lekko przypominający mały zamek.
Wszędzie były rozsiane drzewa.
Wielka, żelazna brama rozsunęła się. Ludzie po zęby uzbrojeni.

– I że my jesteśmy tacy straszni? – miałem ochotę rąbnąć go w ten pusty łeb.

Kierowcy zaparkowali na betonowym podjeździe. Razem z Saszą wysiedliśmy z samochodu. Dima stanął zaraz obok mnie. Starszy mężczyzna wraz z elegancką kobietą.

– Witamy, miło nam was gościć – gdy mężczyzna podszedł podać rękę Dimie zauważyłem wyraz twarzy Saszy, który mówił dużo.
Miał ochotę wracać.

Ucałowałem rękę kobiety, która próbowała jak najlepiej ukryć przerażenie, ale coś słabo jej to wychodziło.

Zostaliśmy zaproszenu do dużej przestronnej jadalni.

– Mam nadzieję, że popisowa gęś mojej żony panom posmakuje – Sasza ledwo co ukrywał irytację.

– Jesteśmy przeszczęśliwi, że nasza córka zostanie tak dobrze wydana – w życiu nie wydałbym własnej córki dla interesów, ale cóż oni myśleli całkowicie inaczej. Drażniło mnie to.

Po kolacji przeszliśmy do gabinetu. Omówić interesy.
Ślubem zajmą się kobiety ich rodu. Ciotki, przyszła żona Dimy, jej kuzynki i matka. To nas nie interesowało.

– Przepraszam, za moment wrócę – mężczyzna wyszedł, gdy usłyszał alarm. Spojrzałem pytająco na Saszę i Dimę.

– Nie nie wiem – wierzyłem im.

– Tato, przepraszam ja – odwróciliśmy się wszyscy, gdy drzwi niespodziewanie się otworzyły. Stała w nich blondynka w kwiecistej sukience. Jej oczy rozszerzyły się, gdy wzrok padł na nas. Była przerażona. Nie powinno jej tu być. Każdy doskonale to wiedział.

– Przepraszam, ja – jąkała się. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa, a do oczu napłynęły łzy, ale szybko się ich pozbyła, zanim zdążyliśmy dobrze je dojrzeć. Sasza spojrzał na mnie.

Dima wstał. Dołączyłem do niego. Nie wiedząc co miał zamiar zrobić. Miałem nadzieję, że robił mądrze.

– Dima Iwanow – przedstawił się, wziął jej rękę i lekko pocałował. Miałem wrażenie, że dziewczyna zaraz zemdleje.

– Lorena Travato – wyszeptała cicho i szybko zabrała rękę. Wiedziała, że nie powinna widzieć się z nim wcześniej niż na przyjęciu zaręczynowym.

– Uspokój się i nie mów ojcu, że tu byłaś – mój kuzyn najwyraźniej chciał uspokoić swoją przyszłą żonę. Pokiwała głową i wyszła innym wejściem. Zapewne przez bibliotekę.

Sasza gwizdnął, był wkurwić Dimę.

– Nic nie widzieliście – powiedział. Nie odzywałem się, bo to nie była moja żona.

– Nie denerwuj się bąbelku – Sasza igrał ze śmiercią, ale on to lubił. Był popierdolony.

Po kilku minutach ojciec Loreny wrócił. Spojrzał na nas i się uśmiechnął.

– Fałszywy alarm.

---------------------------------------------------
Dziś krótko, ale stwierdziłam, że nie będę na przymus ciągnąć rozdziału. Następny z perpektywy naszej Sary.

Mam nadzieję, że rozdział się podobał, i że poznawanie Dimy i Loreny sprawia wam przyjemność. A Anton dalej nie wie, że Sara nie jest już wolna. 😈





IMADŁO - Szatańska gra [Zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz