7. Anton

8.6K 508 173
                                    

Oparłem się wygodnie na fotelu. Miałem wielką ochotę spuścić się ze smyczy, jaką był krawat. Dodawały elegancji, ale gdy chodziłem w nich niemal codziennie, miałem ich dość. W asyście Saszy i jednego zaufanego ochroniarza wyszedłem z Marriota. Sasza uśmiechnął się do blondynki z nogami do nieba, która siedziała na recepcji. Przeleciał ją wczoraj. Blondynka oblała się rumieńcem i rzuciła nam dobrego dnia. Nie różniła się niczym szczególnym od napchanych, silikonowych laleczek. Wielkie usta, która za pewne dobrze obciągały i za duże piersi, które niemal wylewały jej się z dekoltu. Przestały kręcić mnie takie laski, dla tego burdel, który teraz był pod opieką Saszy opustoszał. Nie mogłem zajmować się tyloma inwestycjami jednocześnie, więc chwilowo dałem mu poczuć na barkach odpowiedzialność czegoś. Dobrze wie, że jak spieprzy sprawę jak Sergiej nie będę miał litości. Raz dałem ponieść się emocjom i nie wyszedłem na tym dobrze, wylądowałem z raną postrzałową w szpitalu.

– Zastanawiałem się po co chcesz się spotkać z Rafałem – spojrzał się na mnie, usiadł obok mnie w samochodzie.

– Przez stare, dobre czasy. Ma do mnie interes – chwyciłem dwie szklanki. Nalałem whiskey. Jedną podałem Saszy.

– Zapewne jest z żoną – rzucił. Był z Małgorzatą ponad piętnaście lat. Byli dobrym małżeństwem.

– Jedziemy jeszcze po Sarę Maszewską – podałem kierowcy adres, który wklepał w nawigację.

– Nie odpuścisz sobie jej – rzucił cicho, patrząc na samochód, który stał idealnie z nami na światłach. Od kilku dni, gdy dowiedział się, że mam dziecko nawijał mi o niej bez przerwy. Jakbyśmy nie mieli innych tematów do rozmów. Zaczynało mnie to wkurwiać.

– Skończ – warknąłem.

– Zatrzymaj się – rzuciłem. Wyjąłem kartę i podałem ją Saszy. Popatrzył na mnie jak na idiotę, co mnie zirytowało. Rozejrzał się. Jednak gdy, natrafił na sklep z zabawkami zbladł na twarzy.

– Żartujesz?

– Nie, idziesz po zabawkę dla mojej córki – uśmiechnąłem się.
Nie wiedziałem co lubią małe dzieci. Dla tego rzuciłem Sasze na głęboką wodę.

– Wyobrażasz sobie mnie w sklepie z zabawkami?

Chwyciłem swoją kartę i wysiadłem z samochodu. Zrobiłem wielki błąd dając dom publiczny pod opiekę Saszy, który bał się wejść do sklepu z zabawkami. Starsza kobieta, która siedziała przy kasię uśmiechnęła się do mnie. Zazwyczaj nikt do mnie się nie uśmiechał, co było przyjemnym doświadczeniem. Ta kobiecina nie miała pojęcia kogo miała w swoim sklepie. Zdecydowanie było tu dla mnie za kolorowo. Chwyciłem brązowego misia, który miał do szyi przywiązaną  różową kokardę. Nie chciałam się nad tym rozczulać. Sklep z zabawkami to nie było moje miejsce.

Podeszłem do kasy.

– Dla córki? – zapytała. Uniosłem brwi. Władała dobrą angielszczyzną.

– Tak – rzuciłem. Wyjmowałem już kartę z kieszeni, gdy zaprzeczyła ręką.

– Niech pan wybaczy, ale wygląda pan na zagubionego nową sytuacją. Niech pan weźmie misia za darmo. Mam nadzieję, że panu się ułoży – uśmiechnęła się kolejny raz, uwydatniając zmarszczki.

– Dziękuje – odparłem. Nie lubiłem, gdy ktoś próbował mnie rozgryźć. Kobieta odwróciła się, chwyciłem zabawkę, a z portfela wyjąłem pięćset złoty, zostawiłem pieniądze na ladzie i wyszedłem.

Wsiadłem do samochodu. Droga minęła szybko, dość szybko jak na stolicę. Kierowca zaparkował przed bramą. Sasza wyszedł ze mną. Potem miał się przesiąść do drugiego samochodu i dołączyć do nas w restauracjj.

IMADŁO - Szatańska gra [Zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz