26. Anton

6K 369 75
                                    

Odwiozłem Sarę do domu, a sam postanowiłem w końcu ogarnąć sprawę apartamentu w centrum Warszawy. Nie lubiłem tułać się po hotelach. Sasza zakupił mi apartament w Złotej 44, oczywiście uwzględniając w nim siebie. Widok na Pałac Nauki i Kultury był wprawdzie imponujący, lecz wolałem domy. Nie miałem zamiaru dużo przebywać w Warszawie, dla tego inwestycja w dom nie miała zbytnio sensu. Wreszcie miasto zatopiło się w ciemności, a wszystko oświetlały tylko światła. Zrzuciłem z siebie marynarkę i upiłem łyk mocnej, dobrej whiskey. Rozpiąłem kilka pierwszych guzików od koszuli, by było mi wygodniej. Sasza wyszedł dziś do klubu, zapewne, by sobie ulżyć, nie miałem na to ochoty na żadne zakrapiane imprezy. Postawiłem sprawę jasno, do mojego domu nie ma przyprowadzania dziwek.

Dima wrócił do Petersburga. Miał tam swoje sprawy i swoją narzeczoną w Seattle, a ja utknąłem w Warszawie chroniąc swoją córkę i kobietę, która ją urodziła. Wiązało to się z wieloma sprzeciwami ze strony mojej rodziny. Musiałam jak najprędzej wrócić do Moskwy, by na ulicach nie zaczęły się zamieszki, na które nie mogłem sobie pozwolić. Nieobecność pakhana była traktowana jak zniewaga. W pełni to rozumiałem i się z tym zgadzałem. Dla tego Dima przejął małą część moich obowiązków i jutro zrobi to Sasza, który wróci do Rosji, by dopilnować, by nikt nie przyprawiał mi rogów. Nie było mnie na miejscu, musiałem liczyć na swoich ludzi w stu procentach, ale wolałem mieć wszystko pod kontrolą. Tu, w Warszawie czułem się jakbym do końca nie miał nad wszystkim kontroli i nieco mnie to drażniło.
Rano skontaktowałem się z Dimą. Miał uspokoić moich ludzi, którym emocje rosły. Musiałem jak najszybciej wrócić do Moskwy, nawet na kilka dni. Nie mogłem odpuszczać sobie swojej pracy, bo najwzyczajniej w świecie zajmowałem się czymś zbyt poważnym, by sobie odpuszczać. W każdej chwili ktoś mógł celować do mnie ze snajpierki na dachu jakiegoś budynku.

– Co powiedzili? – zapytałem odbierając telefon od Dimy, który od kilku godzin znajdował się w moim domu i robił porządek.

– Nie byli jakoś szczególnie rozmowni, robili swoje. Masz lojalnych ludzi, ale nie podoba im się z tego co się dowiedziałem, że twój pobyt w Warszawie się przedłuża – spodziewałem się tego. Mnie też nieszczególnie się to podobało.

– Przekaż im, że w następny weekend przylecę na kilka dni.

– Jasne. Coś jeszcze?

– Nie, Sasza będzie jutro popołudniu. Trzeba powoli wracać.

– Dobra to ja wrócę do Petersburga. Muszę ogarnąć jednego człowieka. Podobno dopuścił się do dopuszczenia obcych na mój teren – kiwnąłem głową sam do siebie i się rozłączyłem. Spojrzałem w stronę wieżowców i już wiedziałem co chodziło mi po głowie. Napisałem do Rodiona wiadomość, by za pół godziny był w samochodzie.

– Coś się stało, szefie? – zapytał siedząc za kierownicą, gdy ja wsiadłem do samochodu. Pewnie nie spodziewał się wyjazdu wieczorem. Sam tego nie planowałem, ale nie mógłbym zasnąć, gdybym tego nie zrobił.

– Do szpitala – kiwnął powoli głową i wyjechał z podziemnego garażu. Warszawa duduniła życiem, był sobotni wieczór. Ludzie ustawiali się w kolejki przed klubami, by się zabawić i popaść w wir mocnego alkoholu.

Dość szybko dotarliśmy przed budynek szpitala. Z tego co było mi wiadomo lekarz Liwki właśnie miał dyżur, więc był to odpowiedni moment, by z nim pogadać. Załatwiłem mu tymczasowe mieszkanie, dostawał pieniądze.

– Czekaj na mnie – zaznaczyłem i wyszedłem z samochodu. Wszedłem do szpitala dość sprawnie, nie zwracając większej uwagi na pielęgniarki przypatrujące mi się dość dziwnym wzrokiem.

Windą od razu pojechałem na piętro, w którym leżała moja córka. Byli tam moi ludzie, Iwan i Nikita, ufałem im, dla tego bronili sali mojej córki. Wstali od razu. Liwia była w prywatnej części szpitala.

– Wszystko jest pod kontrolą, szefie – kiwnąłem głową i spojrzałem w szklane drzwi, za którymi leżała moja córka.

– Gdzie jest doktorek? – zapytałem.

– Wrócił do gabinetu, przed chwilą sprawdzał co u pańskiej córki – minąłem pielęgniarkę, która szła do sali Liwii i bez pukania wszedłem do gabinetu. Doktorek jadł kolecję przeglądając coś w szpitalnym komputerze. Natychmiast odłożył jedzenie. Przeniósł wzrok na mnie i zaprosił, bym usiadł, ale ja nie po to tu przyszedłem. Nie miałem czasu na zbędne pogawędki.

– Co z moją córką? – zapytałem stojąc w miejscu.

– Jej stan jest stabilny. Pojutrze będziemy ją wybudzać. Jest decyzja, by pan i pana partnerka byli przy tym.

– Przekażę jej. Przyszedłem Liwię odwiedzić i nie obchodzi mnie, że Sarze mówiłeś coś innego – lekarz westchnął, wstał i podał mi niebieski, prześwitujący fartuch.

– Dobrze, ale proszę bądź ostrożny – spojrzałem na niego. Nie zrobiłbym krzywdy swojej córcę, do cholery jasnej!

– Nie musisz się martwić. Doskonale wiem jak wymierzyć siłę – Iwan i Nikita ruszyli w bok, gdy mnie zauważyli. Zrobili mi miejsce, bym wszedł do sali. Zamknąłem drzwi za sobą.

Salę Liwki oświetlały światła miasta. Leżała spokojnie, maszyny, które podpięte były pod nią sprawiały, że ze złości zacząłem zwijać ręcę w pięści. Choć nie wiedziałem o jej istnieniu przez tyle lat, to gdy pierwszy raz ją zobaczyłem, poczułem chęć chronienia jej choćbym miał przepłacić za to własnym życiem. Chwyciłem krzesło, które stało przy ścianie i usiadłem na nim przy samym łóżku. Wziąłem małą rączkę córki i zacząłem gładzić jej wierzch.

– Zrobię wszystko, byś ty i twoja mama były bezpieczne – wyszeptałem. Choćbym miał przepłacić za to własnym życiem.

Czy to właśnie czuł ojciec czy rodzic, gdy widział swoje dziecko bezradne? Chciał przyjąć jego ból? Nie wiedziałem, bo najzwyczajniej nigdy nie byłem kochany przez ojca albo matke. Mogłem tylko zgadywać lub myśleć, że to właśnie to, że to, teraz czułem była miłość do własnego dziecka. I głupoty, że miłość od pierwszego wejrzenia nie istnieje  ludzie mogli sobie wcisnąć do kosza. Gdy zobaczyłem małą dziewczynkę, rozpromienioną, ktróra była do mnie podobna zapragnąłem dla niej wszystkiego co tylko najlepsze. Jej brązowe włosy były niemal takiego samego koloru co moje. Oczy miała po Sarze, tak samo jak jej usta, dość małe, ale pełne. I chochlik w oczach, które nie gasły. Długie, ciemne rzęsy, dzięki którym wyglądała jak mała modelka. Domyślałem się, że gdy zacznie być nastolatką, nie będę mógł odgonić od domu jej adoratorów.
Nie mam zamiaru wkręcać ją w aranżowane małżeństwa, bo średniowiecze dawno minęło, jeśli nie doczekam się syna, a ona będzie tego chciała zrobie z niej kobietę, której wszyscy będą jeść z garści, bo moja mała Roszpunka na to zasługuje.
Jednak do końca nie wiedziałem, czy chciałbym pozbywać się jej niewinności.

Nachyliłem się i pocałowałem jej czoło i wyszedłem z sali. Ogarniała mnie duma, że miałem tak silną córkę.

– Pilnujecie jej jak oka w głowie –  zwróciłem się do moich ludzi. Kiwnęli głowami. Tak, to jest przyszły ród Iwanow.

Wyszedłem ze szpitala i od razu wsiadłem do samochodu, Rodion już na mnie czekał.

– Nie pytaj – zauważyłem, gdy chciał o coś zapytać. Zaśmiał się.

Chwyciłem telefon i wybrałem numer Sary. Odebrała po trzech sygnałach.

– Halo, coś się stało? – zapytała zmieszana. Oddychała głośno.

– Co robiłaś? – zapytałem z uśmiechem.

– Myślałam – wydusiła. Podniosłem brew.

– O czym?

– O tobie – uśmiechnąłem się zwycięsko.

– Tylko? – dopytywałem ciągnąc ją za język.

– Nie – wydusiła. Domyślałem się co robiła i sprawiło mi to miłe zakończenie tego dnia.

--------------------------------------------------

Dwa pytania!

Pierwsze : To jak kochani to jest miłość od pierwszego wejrzenia? Anton już przepadł? Kocha waszym zdaniem tak jak powinien rodzic?

Drugie : Z chęcią poczytam jak dla Was powinno zakończył się Imadło. Wasze idealne zakończenie to...?

IMADŁO - Szatańska gra [Zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz