18. Anton

6.7K 397 31
                                    

Spojrzałem się w oczy mężczyźnie, który przez ostatnie dziewięć lat ukrywał się jak szczur. Sara na szczęście się mnie posłuchała i wyszła posłusznie z kawiarnii. Mężczyzna usiadł na jej miejscu. Ręką pokazał swoim ludziom, by wyszli z budynku. Zacisnąłem szczękę. Zwykły tchórz i szczur, których się eliminuje. Uczył mnie tego od małego, a sam był zdrajcą.

– Dobra kryjówka – mruknąłem. Szukałem go przez dziewięć jebanych lat. Wściąknął w ziemię jak deszcz. Był jak duch.
Nawet ja nie mogłem go znaleźć.
Choć miałem wpływy. Ojciec znał organizacje jak nikt inny. Funkcjonował w świecie przestępczym od lat. Jakby to wyssał z mlekiem matki.

– Już prawie mnie miałeś – myślałem, że ktoś go zabił, planowałem odwet. Jakimkolwiek ojcem był to chciałem być honorowy. Dopiero na końcu języka miałem to, że może być zdrajcą. Był nim, podświadomie to wiedziałem. Wszystkie małe gangi chciały mi dostarczyć jego ciało, po to, by mieć u mnie jakiekolwiek wpływy. Nawet sam Lorenzo  Travato dziewięć lat temu wysłał swój oddział na poszukiwania mojego ojca. Nikt go nie znalazł choć szukali go wszyscy z półświatka. Najwięksi zabójcy, najwięksi skurwysyni tego świata.

– Doszły mnie słuchy, że mój syn wreszcie doczekał się potomka – zagrzytałem zębami. Skąd on to do chuja mógł wiedzieć?!

– Nie powiem ci nic, co mógłbyś wykorzystać przeciwko mnie – warknąłem. Przez dziewięć lat oprócz tego, że dostał więcej zmarszczek jego włosy nieco bardziej pokryła siwizna.
Choć chciałem go zabić, nie mogłam dać po sobie poznać, że rzeczywiście mam dziecko. On dokładnie nie wiedział czy to prawda. Ja, wybuchając dałbym mu potwierdzenie.

– I tak się dowiem.

Miałem ochotę zajebać mu w jego przebrzydłą mordę.

– Co tu robisz? – wysyczałem. W tej chwili nie myślałem o sobie, a o Sarze. Miałem cholerną nadzieję, że ludzie mojego ojca jej nie śledzą.

– Przyjechałem w odwiedziny – wybuchłem śmiechem, nie szczerym i nerwowym.

Kelnerka przyszła i uśmiechnęła się nerwowo. Zdecydowanie nikt nie spodziewał się takiego obrotu sprawy.

– Espresso – kelnerka postawiła przede mną kawę. Podziękowałem cicho. Po kryjomu nacisnąłem na zegarku, który miałem na ręcę guzik. Był w niego specjalnie wbudowany, na zamówienie. Sasza już dostał wiadomość SMS, że natychmiast potrzebuję jego wsparcia.

Czułem rosnący we mnie gniew, wzburzenie. Nie potrzebowałem go w moim życiu. Nie miałem ojca ani matki przyzwyczaiłem się. Ojciec był mi obojętny. Gdy widział jak matka mnie niszczyła, nie zareagował. Tyran.

– To jedź tam skąd przyjechałeś. Jesteś zdrajcą i dobrze o tym wiesz. Mógłbym ci w tej chwili napakować do łba cały magazynek ołowiu.

– Nie zrobisz tego, bo nie jesteś na swoim terenie – ojciec nie był głupi. Dobrze wiedział, że niepotrzebowałem zbędnych kłopotów.

– Jeszcze się zdziwisz – uśmiechnąłem się przebiegle. Gdy myślałem o swoim dzieciństwie. Miałem przed oczami koszmar. Prwadziwą musztrę i kontrolę nad każdy aspektem mojego życia. Byłem wyszkolony na idealnego zastępce mojego ojca, to jedyne, co mu się udało. Zostałem wprowadzony do rodziny w wieku dwunastu lat. Pierwszy raz zabiłem, a w wieku jedenastu lat, pierwszy raz widziałem śmierć. Nie miałem czasu na dziecięcą naiwność. W moim życiu nie było świętego Mikołaja, wróżki zębuszki czy pieprzonego zajączka. Byłem wychowywany pod stalową ręką ojca. Gdy pierwszy raz poczułem mocny strzał na policzku obiecałem sobie, że gdy będzie dane mi mieć kiedyś dzieci, nigdy nie będę takim ojcem dla swoich.
Nie wybaczyłbym sobie, gdybyn uderzył Liwkę. Zacznijmy od tego, że nigdy bym tego nie zrobił, bo w przeciwieństwie do swojego ojca miałem jakieś zasady. Trzeba być prawdziwym chujem, by uderzyć własne dziecko, cokolwiek by zrobiło. Choć nie znam się na wychowaniu dziecka to zrobię wszystko, by mnie nawet nie korciło, by go uderzyć, bo wychowam go z zasadami, jeśli będę mieć syna.

– Wychowałem cię dobrze, na prawdziwego przywódcę, ale wiesz co mi się zaczyna nie podobać? – uniosłem brew. To wszystko nie szło w dobrym kierunku.

– Zapewne wszystko – mruknąłem.

– To, że oddałem ci władzę, nawet, jeśli jesteś moim synem – mogłem domyślić się, że mężczyzna, który przede mną siedział był uzależniony od władzy, był tak zafiksowany na jej punkcie, że zdradził rodzinę. Odkąd pamiętam powtarzał mi, że rodzina jest najważniejszą wartością w naszym życiu. A on ją złamał. Tylko po to, by osiągnąć upragniony cel. Był zdrajcą.

– Dobrze wiesz, że już nie należysz do rodziny co wiąże się z tym, że w każdej chwili, nawet teraz mogę cię zabić – wysyczałem. Mogłem zmieść go z powierzchni Ziemii.

Do kawiarni wpadł Sasza z Rodionem i Dimą. Moi ludzie omotali moje ojca nienawistym spojrzeniem. Zasługiwał tylko i wyłącznie na śmierć.

– Zjaw się na moim terenie, a więcej nikt oprócz mnie czy moich ludzi cię nie zobaczy, ojcze – wysyczałem ostatnie słowo z jadem.

Wszyscy klienci lokalu patrzyli się na nas z przerażeniem na twarzy. Na szczęście ludzie oprócz podniesionego tonu głosu zdawali się nie rozumieć zupełnie nic z naszych zdań.

– Do widzenia – kiwnął głową w moją stronę. Domyślałem się, że to nie koniec.

Wyszedłem z lokalu. Czułem niemal oddech swoich ludzi na własnym karku. Wsiedliśmy do samochodu i kierowca ruszył z piskiem opon. Musiałem jak najszybciej znaleźć Sarę. Nasza córka była bezpieczna. Miała całodobową ochronę. Przeniosłem wzrok na Saszę, gdy ten odebrał telefon. Przeklnął siarczyście pod nosem.

– Mamy problem. Sara pojechała do restauracji Gosi. Wszystko byłoby, bo dziewczyna dobrze zrobiła jadąc do nich, ale gdy szła do samochodu ten wybuchł. Ktoś musiał podłożyć bombę – w mojej krwi zaczęła narastać furia.

Rodion przypiśpieszył z automatu. Dima, który siedział na fotelu pasażera pomasował się po skroniach.

– Jedź Rodion, jedź. Do kurwy nędzy! – wybuchłem. Ojciec najprawdopodobniej grał ze mną w kotka i myszkę. Nie daruję mu tego. Dorwę go i własnoręcznie wypatroszę.

Kierowca zaparkował na tyłach. Najwyraźniej Sara z Gosią były w środku. Żona Rafała znała ten świat i dobrze wiedziała jak postępować. Byłem jej cholernie wdzięczny, że się nią zajęła.

– Wyślij za czarną furgonetką chłopaków – poleciłem Saszy. Miałem nadzieję, że jeszcze złapią mojego lub chociaż dowiedzą się co knuje. Sasza kiwnął głową i wykonał szybki telefon, gdy ja oceniałem dzieło, które zrobił mój ojciec. Auto nie nadawało się zupełnie do niczego.

Wszedłem do restauracji szybkim krokiem. Sara siedziała z Gosią i Rafałem w gabinecie. Roztrzęsiona piła herbatę. Zacisnąłem ręcę, gdy zauważyłem w jej oczach ból. Miałem ochotę coś rozjebać. Wyładować na czymś emocje. Patrzyła się na mnie z niemym pytaniem. Rafał wstał z krzesła złapał swoją żoną za rękę i zostawili nas samych. Usiadłem obok Sary. Była jednym, wielkim kłębkiem nerwów.

– Czemu? Czemu twoje interesy muszą się odbić na moim życiu? – wyszeptała cicho. Ona z Liwią były moją jedyną słabością. Ten kto zorganizował atak na Sarę musiał to doskonale wiedzieć.

– Nie pozwolę, by coś Wam się stało.

– Nie, ja już po prostu mam dość. Wróciłeś i moje życie zaczęło przypominać jakiś film akcji z głównym bohaterem, któremu wydaje się, że jest niezniczalny.
To tak nie działa. Ja teraz mam za dużo do stracenia, by bawić się w te twoje gierki. Mam chorą córkę – ból i żal w jej oczach sprawiał mi większą krzywdę niż to, co mówiła. Z oczu wyczytać można było niemal wszystko.

– Nie chcę, byś przychodził do mnie i do Liwki. Nie narażaj jej na niebezpieczeństwo. Wróć jak to wszystko się skończy.
----------------------------------------------

Co myślicie o tym wszystkim i o decyzji Sary?

Miłego weekendu życzę! :-D

IMADŁO - Szatańska gra [Zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz