51. Sara, Anton

4.7K 276 38
                                    

Tydzień później

Gdy siedziałam w samolocie do Moskwy nie mogłam powstrzymać drżenia rąk. Stresowałam się. Liwia siedziała dalej i przeglądała książkę. Na szczęście nie było przeciwwskazań, by leciała. Powoli wszystko wracało do normy. Wyniki było coraz lepsze, jednak z lekami jeszcze nie będziemy się rozstawać. Codzienne rehabilitacje pomagały, zresztą ja też ćwiczyłam z nią, gdy tylko mogłam.

– Stresujesz się – powiedział Anton jakby sam do siebie, siadając przy mnie z laptopem w ręce. Zawiesił wzrok na Liwce, która uśmiechnięta zaczęła rysować coś w zeszycie.

– A ty się nie stresujesz? – zapytałam.

– Nie – on nawet gdyby się stresował, to by mi tego nie powiedział. To pomogłoby mi, ale nie chciałam naciskać. Przytuliłam się do niego bardziej. Przy nim czułam się bezpieczna i chciałam chociaż spróbować.

Spojrzał na mnie i się uśmiechnął.

– Mógłbyś chociaż skłamać – powiedziałam.

– Oj, aniele nie myśl w końcu tyle – może miał rację. Aczkolwiek byłam mamą pod sercem nosiłam małego człowieka i chyba nie potrafiłam być aż tak wyluzowana jak dawniej.

– Nie potrafię tak – zamarudziłam. Anton nachylił się i pocałował mnie w nos. Czasem potrafił być słodki.

Trochę przerażała mnie myśl, że wracam po tylu latach do Moskwy.
Najważniejsze, że miałam ich, a reszta nie była ważna. Dom był tam gdzie była moja rodzina.

– Zaraz lądujemy, chodź – powiedziałam do Liwii, która przyszła do nas i usiadła obok Antona, który zapiął ją pasami.

– Tata pójdzie z tobą jutro do twojej szkoły? Co ty na to? – powiedział Anton. Mogliśmy sobie pozwolić, by Liwia chodziła do przedszkola, szkoły z angielskim systemem nauczania i na taki też się zdecydowaliśmy.

– Dobrze – powiedziała. Ja jutro miałam pierwszą wizytę  u psychologa. Choć czułam się lepiej psychicznie wiedziałam, że powinnam porozmawiać z kimś, kto zna się na rzeczy. Dzięki temu będzie lepiej mi i mojej rodzinie.

Wszystko poszło z lądowaniem tak jak powinno z czego byłam cholernie zadowolona. Anton wziął Liwię na ręcę. Było znacznie zimniej niż w Polsce.

– Dzień dobry, Panie Iwanow. Miło witać pana na pańskiej ziemii – jakiś mężczyzna od razu przybiegł do Antona. Byłam wdzięczna, że poprosił, by pistolety były schowane. Nie chciałam takiego widoku dla swojej córki.

– Witaj, Roman. Masz rację trochę mnie tu nie było. Poznaj, to moja narzeczona Sara – nie skomentowałam jego słów. Uśmiechnęłam się tylko delikatnie. Nie kojarzyłam go.

– Miło mi poznać – powiedział i ucałował wierzch mojej dłoni.

– To wasza córka? – dopytał. Spojrzał na Liwię.

– Podobna do pana – uśmiechnął się. Był znacznie starszy od Antona, ale wyglądał na przyjaznego.

– Dobra Roman, idź zobacz czy cię w łazience nie ma – powstrzymywałam śmiech, gdy Sasza zjawił się obok nas. Traktowałam go jak starszego brata.

Anton chwycił mnie w talii, a Liwia w międzyczasie przybiła piątkę ze swoim wujkiem. Zdziwiłam się, gdy zaprowadził nas do samochodu bez kierowcy. Wychodziło na to, że miał zamiar kierować, ale było to miłe zaskoczenie, bo naprawdę mnie to cieszyło. Anton starał się dać nam jak najbardziej normalne życie. Byłam mu za to wdzięczna. Zapiął Liwię w foteliku, otworzył mi drzwi, a sam zajął miejsce przed kierownicą. Spojrzałam na niego porozumiewawczym wzrokiem. Wiedział o co mi chodziło i puścił mi oczko, bym zaczęła temat.

IMADŁO - Szatańska gra [Zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz