Część 4

3K 191 18
                                    


Montanha POV

Świat mi trochę wirował przed oczami, jednostajny szum wody docierał do moich uszu, ale ja nawet nie rejestrowałem tego dźwięku. Wziąłem kolejny duży łyk whiskey. Czułem na języku i w gardle jak mnie piecze. Dobrze, wolałem czuć pieczenie niż tą jebaną pustkę w sercu. Od kilku dni nawet nie wytrzeźwiałem, wpierw siedziałem całymi dniami w barze, ale barmani w końcu mieli mnie dość i wywalili mnie ze swojego lokalu. Zaopatrzyłem się w duże ilości alkoholu i tak sobie z nim siedziałem nad wodospadem.

Wpatrywałem się w spadającą wodę. Była hipnotyzująca. Miałem wrażenie, że woła mnie do siebie słodką obietnicą uwolnienia od bólu, który czułem. Z tych myśli wyrwały mnie wibracje mojego telefonu. Oho, znowu ktoś dzwoni sprawdzić, czy żyję. Albo Pisi, że jednak będzie rozprawa i będzie się ubiegał o karę śmierci dla mnie. Zignorowałem telefon, ale uparcie znowu zaczął trząść się w mojej kieszeni. Po którymś razie wyjąłem go i rzuciłem za siebie w krzaki, nie patrząc kto dzwoni. W końcu przestał dzwonić, za to usłyszałem dzwonek smsa, a zaraz za nim drugi. Telefon uspokoił się na jakiś czas, po czym znowu zaczął wibrować.

- Kurwa, dajcie mi święty spokój! - Wykrzyczałem w kierunku wodospadu.

Ktoś kto dzwonił najwyraźniej usłyszał, bo telefon zamilkł. Dobrze, niech mi dadzą w spokoju raczyć się alkoholem i tak nic mi innego nie zostało...


Erwin POV

Na całe szczęście lub nie Montanhy nie było w żadnym ze szpitali. Oznaczało to, że albo żył i miał się dobrze, albo jeszcze nie zaleźli jego ciała. Oby to pierwsze, proszę...

Spotkałem się z Carbo pod Burger Shotem. Był tam też Dia i San. Wiedzieli już o całej sytuacji i przyłączyli się do naszej misji ratunkowej. W końcu oni też mieli dobre relacje z Grzesiem i chcieli go znaleźć.

- Gdzie on może być? - Zapytałem mając nadzieję, że wpadną na jakiś pomysł.

- Znając go może gdzieś pije, w końcu nie stroni od alkoholu - rzucił San.

- Czyli co, przeszukujemy wszystkie bary w mieście? - Carbo spytał niepewnie.

- To by zajęło całe wieki. - Dia był sceptyczny.

- Przecież on może być wszędzie - rzucił Carbo. - W życiu go nie znajdziemy.

- Dobra, trzeba zajrzeć do najbardziej znanych barów. Dia, weź helkę i lataj poza miastem. Może siedzi gdzieś w lesie, albo na górze Chilliad. San, idź pod aparty i popytaj ludzi, może ktoś go gdzieś widział, jacyś taksówkarze, rolnicy, albo inni. Carbo, chodź pojeździmy po barach i popytamy.

Był to jakiś plan, przynajmniej nie staliśmy w miejscu. Chłopaki spojrzeli na mnie i przytaknęli. Rozjechaliśmy się w swoje strony.


Przez kilka godzin szukaliśmy, ale bezskutecznie. San nic się nie dowiedział, Dia niczego nie znalazł, a my z Carbo wiedzieliśmy tylko, że pił w barze AODu, aż go nie wyrzucili. Teraz mógł być wszędzie. W końcu zaczęło się ściemniać i Dia musiał wylądować. Znów się spotkaliśmy, tylko tym razem na tyłach apartamentów.

- Chyba go nie znajdziemy póki sam nie będzie chciał być znaleziony - stwierdził ponuro San.

- Czy ta jego zapijaczona dupa może w końcu odebrać! - Krzyknąłem, gdy kolejny raz mój telefon spotkał się z brakiem odzewu drugiej strony.

- Lepiej by było jakbyśmy mieli więcej ludzi - zarzucił Dia.

- Ta, tylko reszta śpi, albo będzie niechętna na poszukiwania - stwierdził Carbo.

- Dzwonię do Capeli - wybrałem numer i czekałem.

- Halo - usłyszałem jego głos.

- Capela do cholery, Montanha leży gdzieś zapijaczony, być może nie żyje, więc weźcie się na coś przydajcie i zacznijcie go szukać - odparłem do słuchawki.

- Czemu od razu twierdzisz, że nie żyje?

- Kuźwa, nie ma z nim kontaktu od kilku godzin i chłop sobie może zrobić krzywdę. Nie obchodzi cię co z nim? - Usłyszałem w słuchawce ciężkie westchnięcie.

- Więc już wiesz.

- Tak wiem. Na serio macie o nim takie zdanie, że nawet nie raczycie się przejąć jego losem?

- Posłuchaj, jest dorosłym facetem, który ma swój rozum. Nie jesteśmy od tego, by niańczyć byłych funkcjonariuszy.

- Czyli nawet podejrzenie samobójstwa cię nie rusza?

- A chociaż wiesz, że mógł się spróbować zabić, czy to twój domysł?

- Kurwa, ale jesteś tępy. Dobra, łaski bez. - Rozłączyłem się wkurwiony na Capelę. - Co za banda debili.

- Czyli nie mamy co liczyć na policję - westchnął San.

- Grzesiu już by leciał helką z poszukiwaniami - powiedziałem cicho pod nosem.

Chłopaki tylko spojrzeli na mnie, a potem po sobie. Usiadłem na murku i schowałem twarz w dłoniach.

- Erwin, robi się ciemno. Dzisiaj nic już nie zdziałamy - odparł Dia.

- Jasne, idźcie spać - odpowiedziałem zrezygnowany. - Dużo pomogliście, dziękuję wam.

- Nie ma sprawy. Jutro jak chłopaki się obudzą będzie nas więcej i będziemy mogli przeczesać większy teren. To na razie.

Dia i San poszli do swoich pokoi, a ja zostałem na murku. Czułem na sobie wzrok Carbo, ale nic nie mówiłem.

- Ty też idź spać - odparł po chwili.

- Jasne, tylko jeszcze zadzwonię. Może odbierze.

Łudziłem się, ale co mi innego zostało. Jutro może być za późno, a ja chciałem zrobić wszystko co w mojej mocy.

- Erwin, zrobiłeś wszystko co mogłeś - powiedział Carbonara, jakby czytał w moich myślach. - Widzę, że ci na nim zależy, ale nie możesz się zadręczać. To nie twoja wina.

- Przecież się nie zadręczam. Ja tylko chcę wiedzieć czy żyje - odparłem zrezygnowany.

Ponownie wybrałem numer Grzesia.

Jestem nienormalny... albo zakochany | Morwin | Gregory x ErwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz