Montanha POV
Świat mi trochę wirował przed oczami, jednostajny szum wody docierał do moich uszu, ale ja nawet nie rejestrowałem tego dźwięku. Wziąłem kolejny duży łyk whiskey. Czułem na języku i w gardle jak mnie piecze. Dobrze, wolałem czuć pieczenie niż tą jebaną pustkę w sercu. Od kilku dni nawet nie wytrzeźwiałem, wpierw siedziałem całymi dniami w barze, ale barmani w końcu mieli mnie dość i wywalili mnie ze swojego lokalu. Zaopatrzyłem się w duże ilości alkoholu i tak sobie z nim siedziałem nad wodospadem.
Wpatrywałem się w spadającą wodę. Była hipnotyzująca. Miałem wrażenie, że woła mnie do siebie słodką obietnicą uwolnienia od bólu, który czułem. Z tych myśli wyrwały mnie wibracje mojego telefonu. Oho, znowu ktoś dzwoni sprawdzić, czy żyję. Albo Pisi, że jednak będzie rozprawa i będzie się ubiegał o karę śmierci dla mnie. Zignorowałem telefon, ale uparcie znowu zaczął trząść się w mojej kieszeni. Po którymś razie wyjąłem go i rzuciłem za siebie w krzaki, nie patrząc kto dzwoni. W końcu przestał dzwonić, za to usłyszałem dzwonek smsa, a zaraz za nim drugi. Telefon uspokoił się na jakiś czas, po czym znowu zaczął wibrować.
- Kurwa, dajcie mi święty spokój! - Wykrzyczałem w kierunku wodospadu.
Ktoś kto dzwonił najwyraźniej usłyszał, bo telefon zamilkł. Dobrze, niech mi dadzą w spokoju raczyć się alkoholem i tak nic mi innego nie zostało...
Erwin POV
Na całe szczęście lub nie Montanhy nie było w żadnym ze szpitali. Oznaczało to, że albo żył i miał się dobrze, albo jeszcze nie zaleźli jego ciała. Oby to pierwsze, proszę...
Spotkałem się z Carbo pod Burger Shotem. Był tam też Dia i San. Wiedzieli już o całej sytuacji i przyłączyli się do naszej misji ratunkowej. W końcu oni też mieli dobre relacje z Grzesiem i chcieli go znaleźć.
- Gdzie on może być? - Zapytałem mając nadzieję, że wpadną na jakiś pomysł.
- Znając go może gdzieś pije, w końcu nie stroni od alkoholu - rzucił San.
- Czyli co, przeszukujemy wszystkie bary w mieście? - Carbo spytał niepewnie.
- To by zajęło całe wieki. - Dia był sceptyczny.
- Przecież on może być wszędzie - rzucił Carbo. - W życiu go nie znajdziemy.
- Dobra, trzeba zajrzeć do najbardziej znanych barów. Dia, weź helkę i lataj poza miastem. Może siedzi gdzieś w lesie, albo na górze Chilliad. San, idź pod aparty i popytaj ludzi, może ktoś go gdzieś widział, jacyś taksówkarze, rolnicy, albo inni. Carbo, chodź pojeździmy po barach i popytamy.
Był to jakiś plan, przynajmniej nie staliśmy w miejscu. Chłopaki spojrzeli na mnie i przytaknęli. Rozjechaliśmy się w swoje strony.
Przez kilka godzin szukaliśmy, ale bezskutecznie. San nic się nie dowiedział, Dia niczego nie znalazł, a my z Carbo wiedzieliśmy tylko, że pił w barze AODu, aż go nie wyrzucili. Teraz mógł być wszędzie. W końcu zaczęło się ściemniać i Dia musiał wylądować. Znów się spotkaliśmy, tylko tym razem na tyłach apartamentów.
- Chyba go nie znajdziemy póki sam nie będzie chciał być znaleziony - stwierdził ponuro San.
- Czy ta jego zapijaczona dupa może w końcu odebrać! - Krzyknąłem, gdy kolejny raz mój telefon spotkał się z brakiem odzewu drugiej strony.
- Lepiej by było jakbyśmy mieli więcej ludzi - zarzucił Dia.
- Ta, tylko reszta śpi, albo będzie niechętna na poszukiwania - stwierdził Carbo.
- Dzwonię do Capeli - wybrałem numer i czekałem.
- Halo - usłyszałem jego głos.
- Capela do cholery, Montanha leży gdzieś zapijaczony, być może nie żyje, więc weźcie się na coś przydajcie i zacznijcie go szukać - odparłem do słuchawki.
- Czemu od razu twierdzisz, że nie żyje?
- Kuźwa, nie ma z nim kontaktu od kilku godzin i chłop sobie może zrobić krzywdę. Nie obchodzi cię co z nim? - Usłyszałem w słuchawce ciężkie westchnięcie.
- Więc już wiesz.
- Tak wiem. Na serio macie o nim takie zdanie, że nawet nie raczycie się przejąć jego losem?
- Posłuchaj, jest dorosłym facetem, który ma swój rozum. Nie jesteśmy od tego, by niańczyć byłych funkcjonariuszy.
- Czyli nawet podejrzenie samobójstwa cię nie rusza?
- A chociaż wiesz, że mógł się spróbować zabić, czy to twój domysł?
- Kurwa, ale jesteś tępy. Dobra, łaski bez. - Rozłączyłem się wkurwiony na Capelę. - Co za banda debili.
- Czyli nie mamy co liczyć na policję - westchnął San.
- Grzesiu już by leciał helką z poszukiwaniami - powiedziałem cicho pod nosem.
Chłopaki tylko spojrzeli na mnie, a potem po sobie. Usiadłem na murku i schowałem twarz w dłoniach.
- Erwin, robi się ciemno. Dzisiaj nic już nie zdziałamy - odparł Dia.
- Jasne, idźcie spać - odpowiedziałem zrezygnowany. - Dużo pomogliście, dziękuję wam.
- Nie ma sprawy. Jutro jak chłopaki się obudzą będzie nas więcej i będziemy mogli przeczesać większy teren. To na razie.
Dia i San poszli do swoich pokoi, a ja zostałem na murku. Czułem na sobie wzrok Carbo, ale nic nie mówiłem.
- Ty też idź spać - odparł po chwili.
- Jasne, tylko jeszcze zadzwonię. Może odbierze.
Łudziłem się, ale co mi innego zostało. Jutro może być za późno, a ja chciałem zrobić wszystko co w mojej mocy.
- Erwin, zrobiłeś wszystko co mogłeś - powiedział Carbonara, jakby czytał w moich myślach. - Widzę, że ci na nim zależy, ale nie możesz się zadręczać. To nie twoja wina.
- Przecież się nie zadręczam. Ja tylko chcę wiedzieć czy żyje - odparłem zrezygnowany.
Ponownie wybrałem numer Grzesia.

CZYTASZ
Jestem nienormalny... albo zakochany | Morwin | Gregory x Erwin
FanfictionGregory Montanha to policjant z krwi i kości. Poświęcił pół życia na służbę swojemu ukochanemu krajowi. Niestety jego kariera w policji po kilku miesiącach w nowym mieście nagle się kończy. Erwin Knuckles - gangster pod przykrywką pastora. Jego jedy...