Część 9

3.1K 181 19
                                    

Montanha POV

Po wyjściu Erwina i Carbo czułem się zmęczony. Powiedzieli mi kilka gorzkich, ale prawdziwych słów, które moja duma nie pozwalała przyswoić. A może w końcu powinienem ją schować do kieszeni i naprawdę sięgnąć po pomoc? Tylko do kogo? Przecież nie zacznę się wyżalać kryminalistom.

Moje zmęczenie wzięło nade mną górę i szybko zasnąłem.


Gdy się rano obudziłem czułem się znacznie lepiej, przynajmniej fizycznie. Lekarz powiedział, że po południu będę mógł wyjść. Jeszcze raz zaproponował mi rozmowę z psychologiem, ale ponownie odmówiłem. Wolałem się wygadać komuś znajomemu, niż obcemu.

Gdy wyszedłem ze szpitala już chciałem dzwonić do pastora, ale zrezygnowałem. Zobaczyłem, że pisał do mnie Alex.

"Ojciec, proszę odezwij się. Wiem, że jesteś w szpitalu, lekarze mnie poinformowali. Nie wiem czy chcesz ze mną gadać, ale proszę chociaż daj znać, czy wszystko z tobą ok. Alex"

Mój własny syn nie przyszedł do mnie, bo nie był pewien, czy chcę go widzieć. Co za chora relacja. Może nie znałem go zbyt długo, ale w końcu to była moja rodzina, kochałem go. Może nie okazywałem tego, ale był mi bliski. No tak, racja, jak komuś czegoś nie okażę, to skąd ma o tym wiedzieć. Moje życie prywatne naprawdę było w opłakanym stanie. I na co mi to? Na co chojrakowanie i chowanie się za maską? Wczoraj odebranie sobie życia wydawało mi się najlepszą opcją, ale dziś uważałem to za totalną głupotę. Będę musiał podziękować Erwinowi i Carbonarze za uratowanie mnie i danie drugiej szansy. Już więcej nie popełnię tego błędu.

To już miałem za sobą, a mimo wszystko dalej czułem się psychicznie źle. Stojąc przed wejściem do szpitala czułem bezsilność i okropną samotność, mimo tego, że wokół kręciło się pełno ludzi. Większość z nich kojarzyłem, miałem z nimi większą lub mniejszą styczność w mojej pracy, a i tak mimo to samotność mnie dobijała. Spojrzałem na telefon z smsem od Alexa i postanowiłem do niego zadzwonić. Po jednym sygnale odebrał.

- Halo - usłyszałem w słuchawce.

- Cześć synek - zacząłem. - Dzwonię, bo właśnie wyszedłem ze szpitala.

- Wszystko ok? - Zapytał zatroskanym głosem.

- Tak... to znaczy nie do końca, ale jakoś się trzymam - nie wiedziałem co powiedzieć. Czułem jakieś napięcie i blokadę.

- Przyjadę po ciebie, czekaj na mnie. - Zaskoczył mnie pozytywnie. Chyba jednak się martwił i chciał zobaczyć co ze mną.

Po kilku minutach zajechał swoim radiowozem. Nie był to dla mnie przyjemny widok, ale nie miałem zamiaru narzekać. Wsiadłem na fotel pasażera i odjechaliśmy.

- Ojciec, czemu się nie odzywałeś? - Zaczął rozmowę. Trochę mnie złapały wyrzuty sumienia gdy usłyszałem to pytanie.

- Nie czułem się najlepiej i musiałem przemyśleć parę spraw - nie chciałem za dużo mówić w radiowozie, bo te cholerne dashcamy wszystko nagrywały i myśl, że wszyscy na komendzie znowu mieliby ze mnie bekę wkurzała mnie. - Możemy pogadać gdzieś poza radiowozem?

- Jasne, pojedziemy w ustronne miejsce.

Kierowaliśmy się do obserwatorium, gdy nagle Alex zmienił kierunek. Chyba nie chciał zabierać mnie w wysokie miejsca w obawie przed kolejnym skokiem. Do czego ja doprowadziłem. Podjechaliśmy na jeden z parkingów w dzielnicy Vinewood i wysiedliśmy z auta. Odeszliśmy kawałek tak, żeby dashcamy nie rejestrowały naszej rozmowy. Usiadłem na płocie z drewien, a Alex usiadł obok. Chwilę pomilczeliśmy podziwiając widok na miasto. Był całkiem ładny. Nie wiedziałem od czego zacząć. Nie przeprowadzałem zbyt często takich rozmów, wręcz mógłbym policzyć na palcach jednej ręki ich liczbę. Ale czułem, że tego potrzebuję. Nie byłem pewny czy Alex będzie do tego odpowiedni, ale nie miałem za dużego wyboru. Musiałem spróbować

Jestem nienormalny... albo zakochany | Morwin | Gregory x ErwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz