Część 46

2.5K 165 148
                                    


Montanha POV

Stałem przed komendą na Mission Row. Wokół mnie kręciło się mnóstwo policjantów i cywili.

- Brawo Grzesiu, znów 01 - pogratulował mi Hank i poklepał po ramieniu.

- Dzięki - powiedziałem do niego.

Przed nami wyświetlała się tablica z wynikami wyborów drugiej tury. Wyprzedziłem kontrkandydata o sporo głosów, aż 82% wszystkich było na mnie. W końcu po kilku miesiącach mogłem znów dowodzić jednostką. Teraz im pokażę, jak powinniśmy funkcjonować. Podszedł do mnie Pisicela.

- Grzechuuuu, mordo. Gratulacje! - Powiedział i uściskał mnie. - Trzeba zrobić porządek, ale kto jak nie ty da radę. Będziesz godnym następcą.

Odpiął insygnia ze swojego kołnierza i przypiął do mojego. Odwrócił się do wszystkich i zaczął przemowę.

- Uwaga uwaga! Chciałem oficjalnie pogratulować Grzesiowi. To wspaniały człowiek, a w szczególności wspaniały policjant. Pod jego wodzą z pewnością jednostka rozkwitnie, a przestępczość zostanie stłumiona.

Na jego słowa policjanci zaczęli bić brawa i skandować moje imię. Cywile gratulowali mi i cieszyli się z takiego obrotu spraw. Byłem szczęśliwy, całe miesiące na to czekałem. Ludzie mnie uwielbiali. Policjanci mnie docenili. W końcu czułem się spełniony.

W pewnym momencie moje oczy spotkały Erwina. Widziałem, że stał na uboczu i przyglądał się tej szopce. Podszedłem do niego by porozmawiać, ale on widząc, że się zbliżam odwrócił się i zaczął odchodzić. Przyspieszyłem kroku i go dogoniłem.

- I co pastorku, znów jestem szefem - zacząłem rozmowę.

- Spierdalaj sprzedawczyku. Nie mam o czym z tobą rozmawiać.

Co jest?

- Erwin, co się stało?

- Masz jeszcze czelność pytać? Wielki bohater, który wsadził cały Zakshot do więzienia wracając do łask policji i do tego teraz jeszcze został szefem pyta się, co się stało?! Idź sobie szefuj bandą tych zjebów, skoro są tak dla ciebie ważni - rzucił i pospiesznie się oddalił.

Stałem osłupiały. Przecież nic takiego nie miało miejsca, co w niego wstąpiło? Czy może jednak to zrobiłem? Coś mi nie pasowało. Spojrzałem w dół na swoje ciuchy. Jak zwykle miałem na sobie mundur. Ale jakoś z tyłu głowy miałem wrażenie, że to niecodzienny widok. O co chodzi? Przecież jestem policjantem od lat. Czemu miałoby to być dziwne?

Powinienem się cieszyć z wygrania wyborów, a za to stałem z dala od ludzi i martwiłem się tym, co pastor powiedział. W głowie miałem myśl, że w ogóle nie powinienem tu teraz być.

***

Nagle otworzyłem oczy. Zamrugałem nimi kilka razy próbując wrócić do rzeczywistości. Podniosłem się i rozglądnąłem po mojej sypialni. Nie wiem skąd mi się wziął ten sen, szczególnie że tym razem nie było wyborów, bo sam Rightwill przejął stanowisko szefa. A jeszcze dziwniejsze było to, że od dobrych kilku tygodni nie pracowałem już w policji, a za to z Zakshotem i nie miałem najmniejszego zamiaru ich sprzedawać. No ale sny rządziły się swoimi prawami.

Obróciłem się na drugą stronę, ale Erwina nie było w łóżku. Wstałem by go poszukać. Siedział w salonie na kanapie z kubkiem kawy w rękach. Oglądał w telewizji jakiś program przyrodniczy o wydrach. Właśnie kilka z nich ślizgało się po zamarzniętej rzece.

- Dzień dobry kochanie - powiedziałem do niego. Podszedłem i pocałowałem go w skroń.

- Dzień dobry księżniczko - odpowiedział. - W końcu się obudziłeś.

Jestem nienormalny... albo zakochany | Morwin | Gregory x ErwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz