Część 12

2.8K 190 45
                                    


Erwin POV

Cieszyłem się na wypad na ryby z Grzesiem jak małe dziecko na przejażdżkę do Disneylandu. Niby to było nic, ale brak Montanhy przez kilka dni dał mi się we znaki i szukałem z nim jakiegokolwiek kontaktu. Wizja spędzenia z nim kilku godzin to było aż nadto.

Jechaliśmy na marinę, aby "wypożyczyć" łódkę, gdy usłyszeliśmy za sobą syreny policyjne. Oho, ktoś nas wytropił i skojarzył, że uciekaliśmy tym samochodem z napadu. Podjechali bliżej i zaczęli do nas wołać:

- Kierowco, zjedź na pobocze - usłyszeliśmy głos Parouvy. Na całe szczęście to była victoria, a nie któreś SEU.

Carbo oczywiście nie posłuchał i wcisnął gaz do dechy. Radiowóz ruszył za nami w pościg. Zaraz pewnie zleci się połowa policji, żeby nas za wszelką cenę dorwać.

- Kierowco zatrzymaj pojazd. Nie pogarszaj swojej sytuacji, która i tak jest chujowa! - Krzyczał za nami Parouva.

- Pierdol się! - Odkrzyknął Carbo.

Silny włączył radio i z głośników poleciała wdzięczna nuta "spierdalamy przed psami". Zaczęliśmy się śmiać, a Grzesiu tylko kręcił głową na to wszystko.

- Czy wy debile wzięliście samochód, którym uciekaliście z napadu? - Zapytał przekrzykując muzykę.

- Noo, a ty idioto żeś wsiadł do tego samochodu - odbiłem piłeczkę.

- A zgłosiliście chociaż kradzież?

- Nie - na to stwierdzenie Montanha uderzył się w czoło.

- Jak nas złapią to wam nogi z dup powyrywam.

- Możesz spróbować - odparłem

- Nie bój żaby, te dzbany nie dadzą rady złapać Carbonary - zapewnił Silny.

- Jak nas złapią, to polecisz za bank, w końcu jesteś tu jako czwarty - zacząłem sobie robić z niego jaja. Obrzucił mnie morderczym spojrzeniem. - No już, nie bocz się - powiedziałem szturchając go.

W trakcie naszej przepychanki słownej Carbo zdążył zgubić pościg.

- Sam najlepiej powinieneś wiedzieć, jak łatwo was... znaczy ich zgubić. - Na to stwierdzenie tylko westchnął ciężko.

Dojechaliśmy w końcu spokojnie do mariny. Silny zwytrychował jakąś łódź i ruszyliśmy na otwarty ocean. Odpłynęliśmy dość daleko, żeby jakiś przypadkowy patrol policji nas nie znalazł. Rozłożyliśmy sprzęt, zarzuciliśmy wędki i czekaliśmy. Żaden z nas się nie odzywał. Siedziałem na dziobie łodzi z moją wędką i powoli traciłem cierpliwość.

- No i gdzie te ryby? - Zapytałem.

- Cierpliwości, muszą się złapać na przynętę - odparł Grzesiu, jakby to kurwa nie było oczywiste.

Po chwili Silny złapał jakąś chronioną rybę.

- Nieźle - rzucił do siebie.

- Wiesz, że to chroniona ryba i nie wolno ich łapać. - Ach ta prawość Grzesia.

- Wiem, z nich jest najlepsza kasa - szczerość Silnego musiała go rozbroić, bo już nic nie powiedział.

Łowiliśmy dalej i chłopaki coraz bardziej zapełniali swoje wiadra, a ja nie mogłem złapać nic.

- Co jest? Zabieracie mi wszystkie ryby - oskarżyłem ich.

- Po prostu jesteś ułomem, który nie umie łowić - obraził mnie Silny.

Poirytowany odłożyłem wędkę i stanąłem na dachu łódki. Reszta stała w środku. Mój plan był diaboliczny, wjebać się w nich i zabrać im ryby. Niby nie miałem gdzie uciec i pewnie by mi je z powrotem odebrali, ale chciałem rozkręcić to spotkanie. Zrobiłem yś na środek, starając się wywalić ich za burtę. Efekt był taki, że Silny z Carbo się zachwiali, ale utrzymali w łodzi, natomiast ja i Montanha wylecieliśmy.

- Co ty robisz? - Krzyknął, gdy lecieliśmy.

Razem z nami poleciało jedno wiadro, nawet nie wiedziałem czyje. Gdy się wynurzyliśmy, od razu dowiedziałem się.

- Ty chuju, moje ryby - krzyczał Silny.

- To za obrażanie mnie - odkrzyknąłem. Pokazał mi środkowy palec, czym się mu odwdzięczyłem.

Kątem oka widziałem, że Grzesiu wspiął się już na łódź. Podążyłem za nim i również próbowałem wejść, ale się poślizgnąłem i znów wylądowałem w wodzie. No super, uwielbiam robić z siebie fajtłapę przy innych...

- Kurwa - zakląłem pod nosem.

Wtedy zobaczyłem, że Montanha wychyla się i wyciąga do mnie rękę.

- Masz to swoje ysiowanie - powiedział uśmiechając się.

Złapałem go, a on mnie wciągnął na pokład. Patrzyłem jak woda z niego ścieka. Jaki on jest seksowny. Nie myślałem, że da się jeszcze lepiej wyglądać, ale mokry Montanha to był inny poziom. Zapatrzyłem się, ale z tego transu wyrwał mnie cios od Silnego.

- Ty szmato, wisisz mi kasę za te ryby - odgrażał się.

- Weź moje - zaoferował Grzesiu, czym mnie zaskoczył.

- Nie chcę twoich, pewnie masz same leszcze albo karasie, które są gówno warte. Wolę od niego - wskazał na mnie.

- Wal się - odparłem. - Możesz wziąć sobie moje puste wiadro.

- Panowie, spokojnie, podzielimy się tym co mamy - Carbo próbował załagodzić sytuację.

- Połowimy jeszcze i zaraz zapełnimy kolejne wiadro - dodał Grzesiu.

Jako że jedyne puste wiadro było moje, to poszedłem po nie. Postawiłem je na podłodze i usiadłem obok niego.

- A ty co? Łap za wędkę i też łów - skarcił mnie Carbo.

- Słabo mi idzie - odburknąłem.

- Choć, pokażę ci jak to robić. - Powiedział Montanha i wszedł na dach kierując się na dziób.

Usiedliśmy obok siebie i wręczył mi moją wędkę. Pokazałem mu jak łowię i chłop się prawie załamał. No cóż, nie miałem zbytniego doświadczenia, więc nie dziwota, że szło mi miernie. Pokazał mi jak prawidłowo się to powinno robić. Dzięki tym lekcjom szło mi dobrze i złowiłem kilka ryb. Czułem jakąś dziwną satysfakcję gdy wyciągałem kolejne sztuki. Grzesiu znał się na łowieniu, zaskoczył mnie tym. Imponowało mi to.

W końcu zapełniliśmy wszystkie wiadra i usatysfakcjonowani wróciliśmy na brzeg. Sprzedaliśmy ryby i podzieliliśmy kasę. Grzesiu nie chciał wziąć swojej części.

- No masz, kupisz sobie coś ładnego - zachęcałem go.

- Nie narzekam na brak kasy - odparł.

- Jesteś bezrobotny, przyda ci się każdy dolar - rzucił Carbo.

- Poradzę sobie, na rolniku zawsze potrzebują rąk do pracy.

- Nuuuda - dodałem od siebie.

Nie naciskaliśmy dalej i podzieliliśmy jego dolę między siebie. Wracaliśmy na apartamenty.

- Zawieźcie mnie pod moje auto, tam gdzie mnie zgarnęliście. Może jeszcze stoi.

O dziwo stało. Wysiadł i podszedł do niego. Wysiadłem za nim.

- To co, jutro jakiś wspólny napadzik? - Spróbowałem kolejny raz. Spojrzał tylko na mnie i wsiadł do dominatora.

- Na razie - rzucił tylko do nas i odjechał. Pomachałem mu na odchodne.

No cóż, spróbować zawsze warto było. Może pewnego dnia usłyszę odpowiedź twierdzącą. Bardzo na to liczyłem.

Jestem nienormalny... albo zakochany | Morwin | Gregory x ErwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz