Część 15

3K 189 63
                                    


Montanha POV

Umówiliśmy się z Hankiem na wieczór w jednym z barów w Vinewood. Nie chciałem się na razie pokazywać w przybytku AODu, gdyż ostatnio mnie stamtąd wyrzucili. No cóż, opinię tam mam już wyrobioną.

Jechałem taksówką na miejsce, gdy mój telefon zaczął dzwonić. Pewnie Erwin, w końcu mówił, że się odezwie. Wyjąłem telefon i bez patrzenia odebrałem.

- Nooo - rzuciłem.

- Cześć ojciec, co u ciebie? Jak się czujesz? - Usłyszałem głos Alexa.

- Cześć synek, jest dobrze - odpowiedziałem mu. - Jadę właśnie spotkać się z Hankiem w barze.

- To dobrze, cieszę się, że spotykasz się z ludźmi. Tylko nie pij za dużo.

- Synek, ja tu jestem rodzicem, nie ty - żartobliwie go zbeształem. - Twój ojciec umie pić odpowiedzialnie.

- Dobra dobra - usłyszałem jak się śmieje. - No nic, nie przeszkadzam. Baw się dobrze - powiedział i rozłączył się.

Miło było usłyszeć jego głos i wiedzieć, że się o mnie troszczy. Otaczanie się dobrymi ludźmi było czymś, do czego powinienem dążyć, a ostatnimi czasy pełno w moim życiu było pastora. Muszę naprawdę raz na zawsze zerwać z nim stosunki. O wiele prościej było, gdy pracowałem w policji. Wystarczyło pokrzyżować mu plany i już się na mnie wkurwiał i chciał pozbyć. Tylko że cholernik wracał jak bumerang. Poboczył się chwilę, a potem wszystko było cacy i znów mnie nagabywał. A ja mu się dawałem nagabywać... Cóż, myślenie o tym po raz kolejny nic nie da, trzeba w końcu wdrożyć ten plan.

Wysiadłem z taksówki i zobaczyłem, że Hank już na mnie czeka.

- No no Grzesiu, nieźle wyglądasz - skomplementował mnie. Miałem na sobie gładką niebieską koszulę z krótkim rękawem, skórzaną kurtkę oraz ciemne jeansy. To była jedyna rzecz, którą w miarę łatwo się ubierało z jedną sprawną ręką. Dobrze, że niedługo ściągają mi ten gips, bo już wychodziłem z siebie.

- Ty też dobrze wyglądasz, chociaż ten kaszkiet to bym wywalił - Hank był ubrany w białą koszulę, kamizelkę w szarą kratę i eleganckie kremowe spodnie. No i ten szary kaszkiet, blehh.

- Odwal się od mojego kaszkietu, jest świetny - odparł.

Weszliśmy do środka. Na całe szczęście było mało osób, więc mogliśmy swobodnie rozmawiać. Zamówiliśmy po piwie i usiedliśmy.

- Jak tam Grzesiu sobie radzisz? - Zaczął rozmowę.

- Teraz już jest w miarę ok, ale na początku było ciężko - westchnąłem. Nie czułem się na siłach rozmawiać o tamtych kilku dniach. - Jestem ciekaw co wam podali jako powód mojej loty.

- W twoim wypadku powiedzieli, że za kontakty z crimem, nic więcej. O co dokładnie poszło?

- Kontakty z crimem... To wszystkich w takim razie powinni wywalić, z Janeczkiem na czele... - Czułem rozgoryczenie. - Generalnie zarzucali mi kontakty z pastorem i jego ekipą. Niby mają jakieś nagrania z dashcamów i telefonów, ale nic pokazać nie chcieli. Grozili, że jak pójdę do sądu, to będę siedzieć długie lata, więc nie mam co walczyć o swoje. Nie dali nic sobie wytłumaczyć, tylko kazali siedzieć cicho, bo na tłumaczenia był czas, który przegapiłem. No i lota, bo robią porządki w policji, dodatkowo zaklepana przez samego Rightwilla. - Znowu się wkurzałem o niesprawiedliwość jaką mi okazali.

- A robiłeś coś takiego, żeby mieli na ciebie białko?

- Nie, oczywiście że nie. To że czasem ścigałem sam Carbo, to chyba nie przestępstwo. Chłop mnie podkurwiał i chciałem go dorwać. A Janeczek się wkurzał, że nie zgłaszałem na radiu. Sam nie zgłasza wszystkiego co robi.

Jestem nienormalny... albo zakochany | Morwin | Gregory x ErwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz