Kiedy pojawił się kolejny członek w naszej rodzinie, byłyśmy wprost oczarowane! Był cudowny, maleńki. Miał piękne czerwone policzki niczym malinki. Uśmiechał się do nas tak, jakby uśmiechał się cały świat.
Gdy wybierałyśmy się z nim na spacer, to koniecznie z zegarkiem w ręku. Po pięć minut każda woziła go wózkiem. Cóż to były za spacery! Przez pierwsze kilka tygodni marzeniem naszym było pchać wózek z małym Michasiem. Potem nam się znudziło. I Weronika, siostra Zosi, musiała już nas zmuszać do spacerów z naszym brzdącem. Ale ileż można spacerować?
Owszem, Michaś był słodziutki, ale oprócz niego miałyśmy jeszcze inne ważne obowiązki. Jednak dobrze, że pojawił się na świecie, bo dzięki niemu, perypetie, których było u nas bez liku, jakoś się rozwiązywały. A było to tak...
Pewnego dnia odwiedziłyśmy naszą koleżankę, Ankę. Bawiłyśmy się jak zwykle bardzo dobrze i zapomniałyśmy, że czas pędzi nieubłaganie. Nasze mamy powiedziały, że mamy wrócić przed zmrokiem. Bały się o nas, żeby nam się nic nie stało. Wprawdzie wróciłyśmy całe i zdrowe. To fakt niezbity. Jednak po zmroku. I w związku z tym bez kary się nie obyło. Bo to już nie pierwszy raz, kiedy zdarzyło nam się nie przestrzegać nakazów rodziców. Kara – tydzień w domu! A myśmy miały tyle rzeczy do zrobienia, do omówienia! Przed nami był wyjazd. A tu? Masz ci los – kara. Każdego dnia, ale nie w tym czasie!
Ciężko myślałyśmy nad tym, co zrobić, żeby udało nam się spotkać z Anką? Na szczęście miałyśmy Michasia, więc tak niby od niechcenia zapytałyśmy Weronikę, czy możemy z nim pospacerować i może pozałatwiać przy okazji jakieś sprawy? Był nam potrzebny czas... Spojrzała na nas z niedowierzaniem, bo ostatnio jakoś nie pałałyśmy chęcią na wyjścia z malcem. Na szczęście jednak, nic nie podejrzewając, powiedziała, że możemy przy okazji pójść na pocztę, żeby wysłać list i pójść do sklepu po marchewkę. Wprawdzie nie było nam po drodze, bo poczta leży po jednej stronie naszej dzielnicy, a Anka mieszka po drugiej stronie, ale postanowiłyśmy to jakoś załatwić. Pędziłyśmy co sił w nogach, żeby pozałatwiać sprawy Weroniki, a potem szybko pobiegłyśmy do naszej koleżanki. Na szczęście udało nam się wszystko załatwić, to znaczy omówić sprawy naszego wakacyjnego wyjazdu. Michaś trochę marudził, bo zamiast spaceru miał wyścig, ale udało nam się go uspokoić. Przekupiłyśmy go cukierkami.
Dlatego dobrze, że pojawił się w naszej rodzinie. Wprost uratował nam życie!

CZYTASZ
Osobliwe przypadki Inki
Proză scurtăCześć, nazywam się Inka! A to jest mój pamiętnik, w którym zawarłam to, co dla mnie najcenniejsze - wspomnienia, sny, to, co przeżyłam, a także to, co wydaje mi się, że mogłam przeżyć. Pragnęłam zawiązać tutaj choć kawałek tego, co jest w moim sercu...