Wycieczka w góry zimą – to była przygoda!
Już od jakiegoś czasu czekałyśmy, aż nadejdzie ten dzień. Wyobrażałyśmy sobie, że będziemy jeździć na sankach, dupolotach i że będzie to najfajniejszy wyjazd pod słońcem, choć słońca zimą jak na lekarstwo.
Rano nastąpił wyjazd. Autokar był pełen dzieciaków i opiekunów. Całą drogę śpiewaliśmy piosenki i opowiadaliśmy żarty. Było bardzo wesoło. Ja siedziałam w autokarze z Zosią, a Marzenka wybrała Olę. Zapoznawałyśmy się też z tymi, których nie znałyśmy. I tak upływał nam czas, żeby potem...
Po drodze spotkała nas dość specyficzna sytuacja, rzekłabym nawet dość straszna: z naszego autokaru wypadły sanki i inne rzeczy, które wzięliśmy ze sobą. A kierowca i my zorientowaliśmy się dopiero po dłuższej chwili. Musieliśmy wracać i zbierać nasze rzeczy. Kierowcy samochodów nie byli zbytnio zadowoleni, jak zobaczyli, że muszą stać i czekać, bo jakaś grupa ludzi zbiera swoje zguby. Swoją drogą musieliśmy dość śmiesznie wyglądać, zbierając naszą własność w odległości co najmniej kilkudziesięciu metrów. I choć dzisiaj wspominam to z uśmiechem, wtedy nie bardzo było nam wesoło, bo też i nie wiedzieliśmy, czy wszystko udało nam się z powrotem zapakować do autokaru, czy coś jednak zostało?
Na miejscu dopiero mogliśmy odetchnąć z ulgą. Wreszcie chwilę odpocząć, ale tylko chwilę, gdyż już przygoda z sankami na nas czekała! Zatem pozabieraliśmy wszystko, co było nam potrzebne i wyruszyliśmy na górki! Po pewnym czasie coś nas jednak zaniepokoiło, ponieważ szliśmy i szliśmy, i naprawdę długo już nasze nogi maszerowały do przodu. Potem jeszcze w tym śniegu wspinaliśmy się pod jakąś górkę, a było tak stromo i tyle śniegu, że udało nam się wejść jakiś metr, by ześliznąć się dwa metry! Nie było to miłe. Już nam się nie podobała ta wycieczka. Przecież miały być górki, sanki, zjeżdżanie i zabawa, a póki co mamy tylko wspinanie! Strasznie marudziliśmy wszyscy, ale zawrócić już nie było ponoć sensu. Tak więc trzeba było uzbroić się w cierpliwość i mieć nadzieję, że ta wędrówka za chwilę się skończy.
I skończyła się. Oczywiście nie za chwilę, ale dotarliśmy na miejsce. Okazało się, że wspięliśmy się na Skrzyczne. Udaliśmy się do schroniska, zjedliśmy niezdrowe hamburgery i wyglądaliśmy jak człeki, z których wampiry wyssały całą krew. Zaprawdę. Pewna pani podarowała nam paczkę gum do żucia i ze współczuciem na nas patrzała. Musieliśmy źle wyglądać. Gumy natomiast smakowały! Bardzo!
A z sanek już nie skorzystałyśmy z dziewczynami. Kilka dzieciaków tych młodszych jeszcze skusiło się, aby porządnie wykorzystać ten czas. My jednak siedziałyśmy w schronisku i gawędziłyśmy o różnościach.
W nocy wróciliśmy do domu. Przemarznięci, wręcz sztywni, ale mimo wszystko zadowoleni.

CZYTASZ
Osobliwe przypadki Inki
Short StoryCześć, nazywam się Inka! A to jest mój pamiętnik, w którym zawarłam to, co dla mnie najcenniejsze - wspomnienia, sny, to, co przeżyłam, a także to, co wydaje mi się, że mogłam przeżyć. Pragnęłam zawiązać tutaj choć kawałek tego, co jest w moim sercu...