***

30 10 3
                                    

     Uwielbiałyśmy też jeździć na rowerach. Myślę, że gdyby nie pewien pan, mogłybyśmy zostać znanymi na cały kraj, ba, świat, „rowerzystkami". Gdy miałyśmy tylko wolną chwilę, choć takich było w naszym życiu naprawdę mało, jeździłyśmy na rowerze. Ja miałam rower żółty odziedziczony ponoć po dalekim kuzynie, Tadku. Zosia miała zielony, który dostała od kuzyna, Maćka. A Marzenka miała rower trzykołowy dla małych dzieci. Była wtedy tak malutka, że jeszcze nie potrafiła jeździć na „dwóch kółkach".

     Wybierając się na nasze wycieczki, musiałyśmy bacznie uważać, bo w okolicy porządku pilnował groźny Ben. Tak go nazywałyśmy, gdyż był postrachem całej naszej okolicy. Dzięki niemu nic złego się u nas nie działo. Ale niestety chyba nie lubił dzieci, bo kiedy widział, że jeździmy sobie na rowerze po ulicy, zawsze nas gonił. Zawsze. A my przed nim uciekałyśmy. Dlatego stwierdzenie, że mogłybyśmy w tej materii zrobić karierę, naprawdę było słuszne.

     Nastąpił jednak kiedyś taki dzień, że prawie by nas złapał. Słońce tego dnia świeciło, było ciepło. Ptaszki śpiewały, a my postanowiłyśmy udać się znów na wycieczkę rowerową. Zabrałyśmy nasze rowery, dobre humory i wyruszyłyśmy w trasę.

     Wiatr we włosach, promienie słońca, wszechogarniające ciepło i właściwie wszystko byłoby takie idealne, gdyby nie wyskoczył nam zza horyzontu ON, groźny Ben! Kiedy nas zauważył, od razu zaczął nas gonić na swojej motorynce. Trzeba było uciekać! Teraz już tylko wiatr we włosach pozostał.

     Kiedy dojechałyśmy na naszą ulicę i już prawie nas doganiał, stał się cud! Oto zza rogu swojego domu nagle wyskoczył nasz sąsiad, zatrzymał go i zawołał: - Panie policjancie, mam do Pana ważne pytanie! – Groźny Ben zatrzymał się i tylko coś tłumaczył, że nie ma czasu, że musi nas w końcu dopaść, że potem porozmawiają. Jednak nasz wybawiciel nie dał za wygraną i zatrzymał naszego oprawcę. W tym czasie z Zosią szybko dojechałyśmy do naszego podwórka. W biegu rowery dosłownie wrzuciłyśmy przez płot. Wróciłyśmy po moją siostrę. Ja wzięłam Marzenkę na ręce, Zosia - rower i w nogi!

     A pan groźny Ben mówi naszemu sąsiadowi: - Ale proszę Pana, może jednak później, bo ja muszę w końcu złapać te dziewczynki!

     Nie udało mu się nigdy.


~~~

Chciałam Wam podziękować za czytanie i głosy! :) Jesteście wspaniali! <3

I zachęcam do dalszego zapoznawania się z przygodami Inki. :)

Osobliwe przypadki InkiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz