Walka o nasz obóz to wspomnienie przeszywające mnie całą. I choć dzisiaj nie wspominam tego tak strasznie, to wtedy działo się, oj, działo!
Lubiliśmy naszą ścieżkę, nawet bardzo! I w tym miejscu, gdzie niegdyś zbudowaliśmy nasz szałas, teraz chcieliśmy zbudować obóz – prawdziwych wojowników. Nie było nas zbyt wielu, bo tylko ja, Marzenka, Zosia, Krzyś i Adaś. To jednak wystarczyło, aby mieć chęci i zacząć działać. Rankiem udaliśmy się do naszego wyjątkowego miejsca, żeby rozpocząć obozowanie. Przygotowaliśmy z gałęzi porozrzucanych dzidy, zbudowaliśmy coś na kształt muru. A następnego dnia mieliśmy przynieść koce, żeby nam było wygodnie w naszym bunkrze. Zostawiliśmy to, co udało nam się stworzyć i dumni z naszego dzieła, pod koniec dnia udaliśmy się do domu.
W nocy ciężko było zasnąć mi i Marzence. Ciągle rozmawiałyśmy o tym, co będziemy robić kolejnego dnia. Stwierdziłyśmy, że potrzeba nam jeszcze porządnego dachu, żeby nam słońce nie przygrzewało za bardzo. Trzeba też wziąć jakieś jedzenie, bo przecież znów spędzimy tam cały dzień, a nie możemy być głodni. I tak upłynęła nam noc. Z marzeniami o naszym nowym lokum.
Następnego dnia nie chciałyśmy nawet myśleć o śniadaniu. Nawet nam się myć nie chciało, bo bardziej byłyśmy zaaferowane z Marzenką tym, że z paczką będziemy kończyć budowanie naszego bunkru. Mama jednak nie dawała za wygraną i najpierw musiałyśmy się umyć, zjeść śniadanie, żeby potem móc wyjść. Mama w końcu wie lepiej.
Wychodząc z domu, od razu zauważyłyśmy Zosię, Adasia i Krzysia. Już ze zniecierpliwieniem czekali na nas. Szybko pobiegłyśmy do nich, przywitałyśmy się i razem już ruszyliśmy na ścieżkę. Dotarłszy na miejsce, zdziwieniu i niedowierzaniu nie było końca! Ktoś zburzył to, co jeszcze wczoraj budowaliśmy! – Jak tak można? – Zastanawialiśmy się. Jednak postanowiliśmy nie dać za wygraną i dowiedzieć się, kto za tym stoi?
Niedaleko naszego miejsca docelowego było takie miejsce za krzakami, gdzie mogliśmy się skryć i obserwować. Początki były trudne, bo nudno tak siedzieć w krzakach, kiedy nic się nie dzieje. Tak minął nam pierwszy dzień obserwacji. Drugiego dnia właściwie to samo. Myśleliśmy, że już nie dowiemy się, kto za tym stoi. Natomiast trzeciego dnia pod wieczór coś zaczęło się dziać: przyszli jacyś chłopaczyska i błąkali się niedaleko naszej bazy – naszej bazy! – Niemożliwe! Przecież to Przemek i jego banda! – powiedział Krzyś. Wiedzieliśmy, że tak szybko nie odpuszczą, a poza tym są silniejsi. Tego było za wiele! Trzeba coś z tym zrobić! Więc nie namyślając się długo, wyskoczyliśmy zza krzaków i zaczęliśmy ich przeganiać, ale oni w ogóle się nie przestraszyli. Zaczęło robić się nieciekawie. Tak naprawdę oni też nas chcieli przegonić, ale trochę bardziej ostro. My jednak nie poddawaliśmy się i nie ruszyliśmy z naszego miejsca.
W końcu przyszło wybawienie – Staś! Pomyślałam, że jesteśmy uratowani, ale on podszedł do bandy Przemka i z nimi rozmawiał. Zdradził nas, po cichutku z boleścią serca stwierdziłam. To już koniec.
I na całe szczęście się pomyliłam, bo okazało się, że chłopcy sobie zwyczajnie poszli. Na koniec powiedzieli wprawdzie: - Jeszcze się policzymy! – Poszli jednak i miejsce okazało się jednak nasze. Zapytaliśmy wtedy Stasia, co takiego im powiedział, że tak szybko odpuścili? A on powiedział, że kiedyś uratował Przemka przed jednym kolegą i teraz musiał się odwdzięczyć. Ależ szczęście! Wielkie, nieopisane szczęście!
Dobrze mieć takich kolegów jak Staś!
CZYTASZ
Osobliwe przypadki Inki
Short StoryCześć, nazywam się Inka! A to jest mój pamiętnik, w którym zawarłam to, co dla mnie najcenniejsze - wspomnienia, sny, to, co przeżyłam, a także to, co wydaje mi się, że mogłam przeżyć. Pragnęłam zawiązać tutaj choć kawałek tego, co jest w moim sercu...