Rozdział 104

579 26 12
                                    

- Ami, ale tu pięknie!- westchnęła Lucy wchodząc do mojego gabinetu.
- Prawda?- przytaknęłam i obróciłam się na krześle
Lucy podeszła do mojego biurka i delikatnie dotknęła dłonią aksamitnego mahoniowego drewna
- Teraz to gabinet prawdziwej Królowej.- skwitowała obracając się i jeszcze raz podziwiając wnętrze.  
Skrzywiłam się i podniosłam stertę papierów pochylając się. 
- Byłby gdyby prawdziwa Królowa nie zajmowała się wyborem koloru serwetek na lunch. 
Lucy zmarszczyła brwi. 
- Dlaczego to robisz? Maxon nie daje Ci poważniejszych zadań ?
Wstałam i oparłam się o biurko. 
- Chyba nie jesteś...- Lucy zatrzymała podejrzliwe wzrok. 
Przewróciłam oczami i popatrzyłam w sufit.
- Nie, nie jestem w ciąży. 
Popatrzyła na mnie jakby nie wierzyła. 
Odetchnęłam głęboko i wróciłam z powrotem za biurko. Zastanowiłam się.
Czasami miałam wrażenie, że do końca nie wiem o wszystkim co dzieje się w Pałacu. Dużo rzeczy mnie omijało, a Maxon przez większość czasu współpracował ze swoimi doradcami. Nie uważałam, żeby umniejszało to mojej wadzę, ale ostatnio zaczęłam się zastanawiać nad tym, czy nie chciałabym podwyższyć swojej decyzyjności w pewnych kwestiach. 
- Ami?- Lucy wyrwała mnie z rozmyślań i momentalnie na nią spojrzałam. 
- Musisz porozmawiać z Maxonem.
- No wiem...- oparłam się łokciami o biurko i westchnęłam ciężko. 
 Nieśmiało spojrzała w dół i przygładziła suknie. 
- Uważam, że kobiety powinny mieć większą władzę w Pałacu. 
Uniosłam brwi lekko podrapała się za uchem jakby chciała cofnąć swoje słowa. 
- Wmówiono nam, że nie potrafimy pewnych rzeczy, a to tylko dlatego, że nikt nie pozwolił nam ich spróbować. 
Ostatnie słowa wypowiadała już coraz ciszej tak jakby nie była ich do końca pewna. 
Siedziałam z wytrzeszczonymi oczami.
- Lucy...- zaczęłam i zmusiłam ją wzrokiem, żeby na mnie spojrzała.- Myślę, że właśnie mnie zainspirowałaś. 
Przyjrzała mi się dociekliwie.
- Dlaczego?
Wzięłam jedną z kartek papieru i pióro. 
- Doradcy Maxona to praktycznie sami mężczyźni.- powiedziałam zapisując swój pomysł- A co z kobietami? Czy w ogóle dajemy im szanse?
Lucy zastanowiła się nad tym
- To zależy kto zajmuje się kadrami.
- Nie wiem- powiedziałam i uśmiechnęłam się. Miałam już plan na popołudnie.- Ale sprawdzę to. 
Nastała chwila ciszy, w której Lucy przyglądała się swoim dłoniom
- Jestem z Ciebie dumna.
Popatrzyłam na nią jak nerwowo poprawia obrączkę. 
- Ja i Aspen mamy szanse na adopcje.
Podniosłam na nią wzrok i uśmiechnęłam się. To była zdecydowanie najbardziej optymistyczna i dająca nadzieje wiadomość tego dnia. 
- Lucy to wspaniale! 
- Mamy zielone światło.- uśmiechnęła się promiennie- Jeżeli uda nam się dobrze zaprezentować na rozmowie.- dodała pośpiesznie.- Kobieta nie jest pewna czy da radę samotnie wychować dziecko. 
Złapałam ją za roztrzęsioną rękę. 
- Na pewno się uda- szepnęłam.- Mogę napisać dla was rekomendacje!
Wydawała się zaskoczona, ale jednocześnie tryskała z niej radość.
- Serio Ami? Byłoby świetnie!
Uściskałam ją i czułam jak przypływa do mnie nadzieja. W takich chwilach jednocześnie cieszyłam się z tego, że wszystko sprowadza się na właściwie tory, ale jednak bałam się, że jeden niewłaściwy krok może wszystko zepsuć. I wiele nie myliłam się w tej kwestii. 


Po obiedzie, na którym oczywiście nie zastałam Maxona, postanowiłam poszukać go w gabinecie. Jak zawsze siedział za biurkiem obłożony toną papierów i nerwowo stukał długopisem o blat. A ja miałam zajmować się serwetkami?!
Niedorzeczność.
Stanęłam nad nim z założonymi ramionami. Na początku nawet mnie nie zauważył. Potem uśmiechnął się delikatnie próbując zrozumieć moje zdenerwowanie.
- Cześć- powiedział ostrożnie.- Nie chcesz usiąść?
- Dlaczego nie było Cię na obiedzie?- zapytałam spoglądając na pusty talerz ze złożonymi sztućcami na rogu biurka. 
Złożył dłonie i podniósł na mnie wzrok.
- Tonę w papierach i...
Złapałam jeden dokument, który trzymał w dłoni.
- Pomóc Ci?- zapytałam i przyjrzałam mu się z daleka.- Co to jest?
Wstał i podchodząc do mnie od tyłu praktycznie wyciągnął dokument z moich dłoni. 
- Co to jest?- powtórzyłam artykułując każdą sylabę.
Maxon wrócił za biurko.
- Przeglądam zlecenia. Chyba czas lekko odświeżyć załogę. 
Uniosłam brwi. Czegoś takiego się nie spodziewałam. 
- I to ty za to odpowiadasz?- odparłam autentycznie zaskoczona.
- Muszę decydować z kim współpracuje.- odparł pochylając się na swoim krześle. 
Popatrzyłam na niego pełna powątpiewania.
Rzucił dokumenty na biurko. 
- Dobrze- poddał się w końcu- Ja tylko dokonuje wstępnej analizy. Przeglądam CV i je selekcjonuje.
Powiedział i przesunął stertę dokumentów w moją stronę.
- Czy ja mogę się tym zająć?
Spojrzał na mnie zdziwiony.
- Chciałabym odciążyć Cię z pracą. Abyś mógł spokojnie zjeść obiad.- stwierdziłam patrząc na niego dobitnie.- Rodzinny. Tak jak ustaliliśmy. 
Pochylił się i popatrzył mi w oczy. 
- Ami, ja...
W tym momencie przyszedł Andrews z telefonem, a Maxon od razu wyszedł z gabinetu, żeby odebrać.
- Wrócimy od tej rozmowy.- rzucił na odchodnym, a ja przyjrzałam się zgłoszeniom kandydatów. Większość z nim to byli sami mężczyźni, ale znalazłam kilka kobiet, których kwalifikacje prezentowały się całkiem obiecująco. Nie wiedziałam co robię. Ale wiedziałam, że w ten sposób wywołam przynajmniej jeden sygnał na uwadze Maxona. Nie mogłam zlekceważyć cennych uwag Lucy , a sama wiedziałam, że jeżeli będę siedzieć bezczynnie. 
Już zawsze będę mieć w sobie uczucie pustki.
Przesegregowałam wszystkie zlecenia rozdzielając te kobiet i mężczyzn na dwa osobne stosy. Nie wiele myśląc zostawiłam te pierwsze na biurku Maxona, a resztę schowałam do szuflady.
Czasami początkiem wielkiej rewolucji jest jeden znak. Nie musi on być duży, ważne jest żeby miał znaczenie. Od tego jednego znaku zaczyna się wszystko co ważne. 
Może to co zrobiłam nie miało znaczenia dla całej ludzkości, ale chciałam jedynie, żeby było początkiem dyskusji pomiędzy mną a Maxonem. Chciałam mieć swój głos w tym kraju. 
I jako dobra władczyni chciałam dać go również innym.   

( Rywalki) Rodzina SchreaveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz