Rozdział 107

118 12 3
                                    

Życie polega na uczeniu się na błędach i nic w nim nie przychodzi od razu. Nawet gdy jesteśmy dziećmi, na początku stawiamy niezgrabne kroki, aby w przyszłości stać stabilnie na nogach. Ale czy tak, że całe życie uczymy się chodzić? Ja tam właśnie się czułam kiedy zaczęłam być Królową, matką i ogólnie wchodząc w dorosłe życie pełne odpowiedzialności i konsekwencji własnych decyzji.

Odpowiedzialność. To słowo siedziało w mojej głowie, kiedy rozpołowiłam jestestwo pistacjowej bułeczki i wraz z bezdźwięczną puszystością zobaczyłam gęste lepkie zielone nadzienie. Z lepkimi poklejonymi palcami spojrzałam na Aspena i nagle znowu poczułam się jak dziecko. Równie dobrze moglibyśmy siedzieć w domku na drzewie i jeść wykradzione przeze mnie resztki obiadu. Tylko teraz byliśmy w Pałacu, w osobnych życiach, naznaczeni odpowiedzialnością, o której kiedyś nawet byśmy nie śnili.
Patrzyłam w jego zielone rozedrgane oczy i nagle nadzienie z przepołowionej bułeczki z gęstym ciężarem spadło na moją koszulę nocną.
- Cholera
- Typowa ty- Aspen potrząsnął głową i odebrał ode mnie kawałek przysmaku
- Czasem jeszcze mi się zdarza- powiedziałam, zbierając nadzienie palcem i oblizując go.
- Co takiego? Być sobą?
Skrzywiłam się 
- Co masz na myśli? 
Wzruszył ramionami
- Wszyscy jesteśmy inni niż kiedyś.
Wyczułam nutę wzruszenia w jego głosie. Co to było? Nostalgia? Tęsknota za tym co znane nieuchwytne i już na pewno dla nas niedostępne?
- Stresuje mnie ta adopcja- wyznał w końcu, obracając w dłoniach swoją połówkę bułki.
Bardzo rzadko widziałam Aspena w takim stanie. Był roztrzęsiony, jego wzrok wydawał się mętny, a słowa ciche i rozedrgane.
- Chyba o tym rozmawialiście?
-  Rozmawialiśmy- przyznał, kiwając głową, a następnie nerwowo przełknął ślinę i popatrzył na mnie- Ale chyba dopiero teraz to do mnie doszło.
Popatrzyłam w podłogę
- Chcieliśmy adoptować dziecko, to prawda. Ale jest we mnie tyle obaw. Boję się, że nie będę mógł je pokochać. To straszne wiem, ale ostatnio zacząłem się nad tym zastanawiać. Nie wiem, czy byłbym dobrym ojcem dla swojego dziecka, a co dopiero dla kogoś, kto pochodzi zupełnie z innej rodziny. Boję się, że popełnię tyle błędów, że...  
Popatrzyłam na niego z troską 
- Wiesz, tyle razy już się staraliśmy, ale nigdy tak naprawdę to do mnie nie dochodziło. A teraz kiedy mamy szansę, jestem pełen obaw o wszystko. Kompletnie o wszystko. A nic się jeszcze nie wydarzyło.
Tym razem uśmiechnęłam się lekko ze zrozumieniem. Dobrze znałam to uczucie  W ostatnim czasie, nieustannie przerastało mnie poczucie odpowiedzialności, poczucie gorszości, ale myślałam, że jeżeli będę w pędzie, to nikt tego nie zauważy. Ja tego nie zauważę.
Ale prawda była taka, że mimo wszystko dał się to zauważyć. W postawie, gestach i czynie. W coraz większym strachu o nienaganność wszystkich ról społecznych zatracałam siebie i swoje prawdziwe  oblicze. 
- Nieważne jakbyśmy się starali i tak będziemy popełniać jakieś błędy. A strach tylko hamuje nas przed tym czego naprawdę chcemy.
Uśmiechnęliśmy się do siebie i poczułam niezwykłe zrozumienie. I nie chodziło o podobny problem, który przeżywaliśmy. Ale o to jak wzrastaliśmy i dojrzewaliśmy razem, popełniając błędy, ale ucząc się od siebie nawzajem. 
I tak samo miałam z Maxonem,  Marlee, Lucy, Carterem czy nawet z Georgią. Czerpaliśmy nawzajem ze swoich żyć, obserwując mnogość przyzwyczajeń i schematów wyniesionych z własnych domów i sami kształtowaliśmy swoje dorosłe życie na podstawie własnych zasad. 
I tak jak niesforne dzieci, które dopiero uczą się życia siedzieliśmy na schodach w Pałacu Ileii upaćkani pistacjowym nadzieniem, uśmiechnięci do siebie w pełnym zrozumieniu.
 Nagle usłyszeliśmy czyjeś kroki.
Maxon stał przed nami w swoim grubym granatowym szlafroku z oczami opuchniętymi od snu.

 - Co wy tu robicie?

( Rywalki) Rodzina SchreaveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz