Rozdział 43

833 40 0
                                    

-Sytuacja w naszym kraju ulega gwałtownym zmianom dlatego proszę wszystkich o wyrozumiałość. Wielkie czyny wymagają czasu. Nie jesteśmy w sytuacji budowania, ale w stanie totalnej reformacji, która nie wykonana z odpowiednią precyzją i bezmyślnie ponaglana może być dla nas niekorzystna, a jej skutki pozostaną w naszym kraju na lata. Staramy się wdrażać odpowiednie pomoce socjalne dla określonych prowincji jednak działania w tym zakresie muszą się charakteryzować rozwagą. Ja, wasz król Maxon Schreave, dziękuje wszystkim tym, którzy wspierają mnie oraz moją rodzinę. Dobranoc Illeo!
Kamery się wyłączyły, a światła w studiu zostały przygaszone. Dzieci od razu zaczęły biegać w kółko i zaczepiać kamerzystów.
Josie jakby na zawołanie, zaraz po skończeniu programu zaczęła niepohamowanie płakać w ramionach Marlee, która rozpaczliwie próbowała ją uspokoić.
Carter podszedł do Maxona i uścisnął mu dłoń.
- Wspaniałe przemówienie, mam nadzieje, że ludzie w końcu pójdą po rozum do głowy i przestaną wywierać na was presję.
- Sytuacja jest unormowana o ile to wszystko nie przerodzi się w agresje.- powiedział Maxon swoim rzeczowym tonem, a ja wbiłam sobie paznokcie w skórę. Maxon westchnął i potarł skroń- Wszystko zależy od precyzyjnych rozwiązań nie można doprowadzić do chaosu.
Carter uniósł brwi i uśmiechnął się krzywo.
- Wbrew pozorom to właśnie najbardziej uporządkowane systemy doprowadzają do kompletnej masakry.
- W takim razie może chaos jest najlepszy.- odparł Maxon z bladym uśmiechem i spojrzał na mnie. Nie mam pojęcia dlaczego!
Wbiłam w niego prześmiewcze rozgniewane spojrzenie, a Carter mowił dalej.
- Gramy dzisiaj z Aspenem i Augustem w pokera wieczorem, może do nas dołączysz, co jak co, ale tobie naprawdę potrzeba odrobiny odpoczynku.
Maxon uśmiechnął się, ale skierował na mnie pytający wzrok.
- Ty jesteś królem- odparłam i pocałowałam go w policzek.- Zajmę się dziećmi.
- W zasadzie- usłyszałam czyjść głos za plecami i odwróciłam się. Przede mną stała Brice trzymająca w ramionach Eadlyn, a Ahren i Kile skakali wokół jej nóg jak poparzeni.
- Oświadczam, że dzisiaj robimy dzień brudasa, jemy żelki i oglądamy bajki.
Kiedy wszyscy wytrzeszczyliśmy na nią oczy dodała ciszej.
- Jeżeli pozwolicie.
- Tato, obiecałeś- marudziła Eadlyn przytulając policzek do szyji Brice. Pomyślałam, że to naprawdę niesamowite, że zaskarbiła sobie takie przywiązanie. Tymbardziej, że Eadlyn w przeciwieństwie do Ahrena, nie obdarowywała ludzi zaufaniem tak szybko.
"Córeczka tatusia"- pomyślałam. Wystarczyło jedno jej słowo a Maxon stawał na rzęsach i robił wszystko czego chciała nasza mała księżniczka.
- Naprawdę?- zapytał zdziwiony, a kiedy po raz drugi wbiłam w niego morderczy wzrok uniósł ręce do góry.
Przewróciłam oczami i z łagodnym już wyrazem twarzy odwróciłam się do Brice.
- Brice, jesteś aniołem, dziękuje.
- Dla mnie sama przyjemność.
Marlee podeszła i objęła mnie wolnym ramieniem.
- Czy ja dobrze słyszę, czy mamy wolny wieczór?
- Chyba się nie przesłyszałam.
Marlee uśmiechnęła się całym ciałem.
- Tego mi brakowało. Położymy Josie, weźmiemy Lucy i poplotkujemy jak za starych dobrych czasów.
- Byle nie o nas.- wtrącił Carter.
- Och kochany, nic się nam nie ukryje.- szepnęłam z konspiracyjnym uśmieszkiem. 
- Byle bez szczegółów- przeraził się Maxon
Marlee odchyliła głowę do tyłu i roześmiała się, a potem skierowała mnie na przód.
- Prowadź moja królowo!

( Rywalki) Rodzina SchreaveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz