Rozdział 6

2K 78 3
                                    

Niech wasza wysokość się teraz nie rusza.- powiedziała Mary skupiona na mojej suknii.
Znieruchomiałam i wciągnęłam powietrze, kiedy zamek błyskawiczny zasuwał się na moich plecach.
Mary stanęła naprzeciwko mnie ze szpilkami w ustach.
- Paige, muszę Ci powiedzieć, że wykonałaś kawał dobrej roboty.
- Dziękuję.- powiedziała cicho Paige, ale można było wyczuć dumę w jej głosie.
- Przysuń lustro.
Kiedy zobaczyłam siebie w odbiciu prawie się nie poznałam. Nie wyglądałam już jak księżniczka tylko jak królowa. Nie wyglądałam już jak dziewczyna tylko jak kobieta.
Maxon zapukał do drzwi ze swojego pokoju.
- Mogę wejść?
- Pewnie.- powiedziałam trochę onieśmielona.
Maxon wszedł poprawiając spinki od mankietów.
- Kochanie, jesteś już gotowa bo...
Nie dokończył ponieważ spojrzał na mnie i był tak oszołomiony, że wydawało mi się jakby lekko odepchnęło go do tyłu.
- Dobranoc, wasza wysokość.- powiedziały chórem pokojówki i wycofały się z pokoju.
Podeszłam do niego powoli.
- Zmieniłem zdanie możemy się spóźnić.
Roześmiałam się i założyłam mu ręce na szyję.
- Chętnie natychmiast ściągnąłbym z ciebie tą sukienkę.- powiedział całując szlak od mojej szyjii aż do warg.
- Nie ma mowy.- powiedziałam, kiedy zaczął mnie całować.
- Wiesz jak trudno ją założyć.
- Domyślam się.- szepnął i objął mnie w talii- Ale to rozkaz.
Westchnęłam zatracona w jego cieple i zapachu.
Poczułam, że jego ręce nieśmiało wędrują do suwaka sukni.
- Ale pomożesz mi ją później założyć? - spytałam między pocałunkami.
- Jasne.- obiecał po czym oboje przewróciliśmy się na łóżko.

- Mer, wyglądasz niesamowicie.- powiedział Aspen, kiedy wchodziliśmy do Sali Wielkiej. Oczywiście powitały mnie błyski fleszy, ale byłam pewna, że dzięki moim kochanym pokojówkom, moja mała tajemnica nie zostanie odkryta.
- Dziękuję, nie chcę być próżna, ale też tak uważam.
Roześmiał się.
- A gdzie ukryłaś dzidziusia?
Uśmiechnęłam się i dotknęłam swojego minimalnego brzuszka.
- Spokojnie jest bezpieczny.
Rozejżałam się po dekoracji Sali i stwierdziłam, że wszytko jest na swoim miejscu, więc znowu odwróciłam się do Aspena.
- A jak wybieranie domu, poczyniliście jakieś postępy?-
spytałam próbując przekąsek.
Aspen podrapał się po głowie.
- Nie zupełnie, nie możemy się dogadać.
Spojrzałam na niego.
- Nikt was nie pogania chcemy tylko waszego szczęścia.
Uśmiechnął się do mnie.
- Jesteście zbyt dobrzy.
- E tam.
Podeszłam do jednego z lokaji i poprosiłam, żeby nalał mi wody do kieliszka od szampana. Zauważyłam Maxona, Daphne i jej " nowego męża"
jak rozmawiali w kącie sali.
- Muszę już iść, baw się dobrze.- powiedziałam do Aspena i podeszłam do nich.
- Jesteś kochanie.- powiedział Maxon i pocałował mnie.
Naprzeciwko mnie stał wysoki mężczyzna z lekkim zarostem, o piwnych oczach i nieokiełznanej fryzurze.
- Wasza wysokość miło mi poznać.- powiedział z francuskim akcentem i pocałował mnie w rękę. Poczułam lekkie ukrycie jego zarostu.
- Mi również. - odpowiedziałam z uśmiechem.
- America! Pięknie wyglądasz!- wykrzyknęła Daphne i przytuliła mnie jak najlepszą przyjaciółkę.
- Dziękuję.- odparłam- Ty również.- Spojrzałam niepostrzeżenie na Maxona, który tylko wzruszył ramionami.

Wyszłam razem z Daphne na taras i postawiłyśmy swoje kieliszki na balustradzie.
- Wspaniałe przyjęcie.- westchnęła uradowana.
Miała na sobie zwiewną różową suknie, a jej jasne włosy świeciły w blasku księżyca.
- O czym chciałaś porozmawiać? - spytałam siląc się na przyjazny ton.
- Wiesz, już dawno chciałam zadać ci to pytanie. - powiedziała i popatrzyła na ogród.
- Po co ci to było? - zapytała nagle z niekontrolowanym gniewem.
Otworzyłam szeroko oczy.
- Ale co?
- Aż tak bardzo chciałaś korony? Po co ci ona? Odebrałaś mi całą przyszłość, rozumiesz? To ja powinnam być na twoim miejscu. Mogłam być szczęśliwa. Nienawidzę Cię za to!
Stałam nieruchomo i nie wiedziałam co powiedzieć. Nie mogłam się z nią nawet pokłócić. Po prostu odebrało mi mowę.
Daphne nadal mówiła pełna goryczy.
- Odebrałaś mi go! Mogłam być królową Illei. - obejrzała mnie od góry do dołu i przewróciła oczami.
-Co z tego, że przez chwilę miałam jakąś wolną wolę. I tak musiałam wyjść za mężczyznę, którego wybrał mi ojciec. Mężczyznę, którego nie kocham. Będę musiała urodzić dziecko, którego nie chcę!
Odetchnęła wyraźnie zmęczona swoim monologiem.
Obydwie milczałyśmy.
Nagle jej wzrok przeniósł się na mój kieliszek. Uniosła brwi, wzięła go do ręki i upiła łyk.
Kiedy poczuła, że to woda na jej czole pojawiły się chyba wszystkie możliwe zmarszczki.
- Ty zdziro, nie mam już żadnych szans.- jęknęła i roztrzaskała kieliszek o podłogę.
Wstrzymałam powietrze i złapałam się barierki.
- Żałosna jesteś.- powiedziałam i spojrzałam jej w oczy.
Nie odpowiedziała mi. Odwróciłam głowę, a potem słyszałam jedynie stukot jej obcasów.
Jeszcze raz spojrzałam na odłamki szkła, które lśniły w blasku księżyca.

( Rywalki) Rodzina SchreaveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz