Rozdział 14

1.6K 73 4
                                    

Przez ostatnie dni nie miałam czasu na to, żeby szczerze porozmawiać z Maxonem. On miał swoją prace, a ja też, mimo swojego okresu na zwolnieniu, nie mogłam się w całości zwolnić z moich obowiązków, zwłaszcza dlatego, że zbliżały się święta. A kto inny miał się zająć przygotowaniami. Zaczynało mi się podobać, że tyle rzeczy zależy ode mnie, ale czasem wydawało mi się, że podejmuje złe decyzje, nawet w błahych sprawach.
W dodatku w mojej rodzinie wszyscy nagle zaczęli mieć jakiś problem. Każdy zupełnie inny.
Jednak najbardziej niepokoiła mnie jedna rzecz, o której bałam się nawet myśleć. Nie mogłam się na niczym skoncentrować ponieważ jednocześnie działo się tyle rzeczy.

- Czy wasza wysokość, myślała już nad imionami?- zapytała dziennikarka z tak białymi zębami, że prawie oślepił mnie ich blask.
Uśmiechnęłam się do kamery.
- Szczerze przyznam, że jeszcze się nad tym nie zastanawialiśmy.- Nawet nie pojawił się ten temat. A chyba powinien.
- Wszyscy są tacy podekscytowani i mają nadzieję, że też będą mogli mieć w tym swój udział.
Poprawiłam włosy i znowu się uśmiechnęłam.
- To naprawdę niezwykłe, że cały kraj cieszy się razem z nami, ale jednak mam nadzieję, że ostateczna decyzja będzie należeć do nas.
Dziennikarka się roześmiała.
- Jednak sugestie zawsze mile widziane- dopowiedziałam jeszcze unosząc rękę.
- Dziękuję wasza wysokość.
- Dziękuję- powiedziałam uroczo.
Wycofałam się z tego pola minowego i oparłam się o ścianę.
Rozglądnęłam się po sali. Po karuzeli fotoreporterów, dziennikarzy, polityków. Przyglądałam się tak długo, że aż naprawdę wszystko zawirowało. Zakręciło mi się w głowie, ale odetchnęłam głęboko i jakoś udało mi się wydostać z sali.
Kiedy wyszłam na korytarz, zauważyłam Maxona, który szedł przeglądając dokumenty. Kiedy mnie zobaczył upuścił wszystko na ziemię. Kartki powirowały w powietrzu.
- Ami?- podbiegł do mnie.- Kochanie, wszystko w porządku? Jesteś strasznie blada.
- Nie, nic mi nie jest...
Potem była już tylko ciemność.


Otworzyłam oczy. Leżałam na kanapie w gabinecie Maxona. W pierwszej chwili nie pamiętałam co się stało. Zamrugałam kilka razy.
Doktor Aschlar wstał z krzesła.
- Dobrze, że wasza wysokość już się obudziła.
Maxon podał mi szklankę z wodą i kucnął przy mnie.
- To było tylko zwykłe omdlenie, nie macie się czym martwić- powiedział.
Maxon wyglądał na przerażonego.
- Ale to chyba nie jest normalne, prawda?
Westchnęłam.
- Nie panikuj.

- Zapewniam, że to nic takiego, chciałbym tylko, żeby wasza wysokość uważała na siebie i ograniczała stres w miarę możliwości, dobrze?

Uśmiechnęłam się.
- Oczywiście.
Doktor Aschlar także się uśmiechnął i wyszedł z pokoju.

Spojrzałam na Maxona, ale zaraz potem odwróciłam wzrok.
- Ami? Co się stało?- zapytał, a jego głos i spojrzenie, sprawiły, że mimowolnie po moich policzkach zaczęły płynąć łzy.
Odetchnęłam głęboko i otarłam oczy.
- Lepiej ty mi powiedz.- westchnęłam
Wyglądał jakby nic nie rozumiał.
- Dlaczego nic mi nie powiedziałeś o Auguście?- zapytałam.
Momentalnie usiadł koło mnie i spojrzał mi w oczy.
- Kochanie ja...
- Myślałam, że będziesz umiał być ze mną szczery.- powiedziałam rozpaczliwie.
Przełknął ślinę.
- Nie chciałem cię denerwować- przygryzł wargę i popatrzył do góry.
- Bardziej mnie zdenerwowałeś, kiedy mi o niczym nie mówiłeś. Wiesz jak ja się czuję? Oszukana. Oszukana i skrzywdzona. Od początku wiedziałeś, że August, chce zostać królem.- W moich oczach znów pojawiły się łzy- A może... wiedziałeś też, że chciał się...- prawie nie mogłam oddychać.- Chciał się pozbyć naszych dzieci.
Maxon wyglądał na ogłuszonego.
- Że co?!
- Sama słyszałam jak z kimś o tym rozmawiał. Gdybym poroniła, to byłoby dla niego idealne wyjście.- Sama nie mogłam uwierzyć, że to powiedziałam.- Maxon, on nie chce, żebyś miał następce. On chce tylko jednego.                                          

- Korony- powiedział cicho.


Nie wytrzymałam i rzuciłam się w jego ramiona. Przytulił mnie mocno i chociaż byłam na niego wściekła, byłam jednocześnie tak słaba, że musiałam być teraz w tym miejscu.

- Ciii..- kołysał mnie i gładził po włosach, ale kiedy podniosłam głowę zauważyłam, że on także ma łzy w oczach.
- Przepraszam Ami.- powiedział-Tak strasznie Cię przepraszam.

Nie wiedziałam co mam powiedzieć. Serce mi się krajało i nie mogłam uwierzyć, że jeden człowiek był odpowiedzialny za to wszystko. Mało tego, człowiek od którego wszystko się zaczęło. Któremu ufaliśmy.

- Nie będę dobrym ojcem, jeżeli nie mogę nawet odróżnić co jest dobre dla ciebie, a co nie.- westchnął Maxon.
Zrobiło mi się go żal, kiedy patrzyłam na jego twarz pełną bólu i rezygnacji.
- Nie możesz tak myśleć- szepnęłam- Nie możesz.
Jeden z doradców bez pukania wszedł do gabinetu.
- Wasza wysokość..
- Wynocha!- warknęłam.
- Oczywiście wasza wysokość- odparł zlęknionym głosem.
Potrząsnęłam głową, a Maxon uśmiechnął się lekko.
Ja także się uśmiechnęłam dlatego, że cieszyłam się, że nawet w takiej chwili znaleźliśmy uśmiech.

Słońce pomału zachodziło za horyzont, a pokój wypełnił się pomarańczowym światłem.
- Boje się- powiedziałam cicho i przytuliłam się do niego jeszcze mocniej.
- Nie możesz się bać- odparł- To nie jest dobra pora na strach.





( Rywalki) Rodzina SchreaveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz