Rozdział 11

1.7K 75 6
                                    

- Niemożliwe, prawda?- spytałam Maxona.
Widziałam tylko jego sylwetkę przez drzwi. Miał na sobie tylko cienki ręcznik, związany na biodrach i stał przed lustrem z brodą w pianie.
Ja siedziałam na łóżku, przeglądając gazetę i cały czas rozmyślałam o Kennie i Jamesie.
- Prawda?- powtórzyłam się ponieważ mi nie odpowiedział.
- Nie wiem, to są ich sprawy- odpowiedział mi.
Zmarszczyłam brwi.
- Może i ich, ale nie uważasz, że to dziwne.
- Dlaczego?
Zaczęła mnie irytować, jego obojętność.
- Na litość boską, mógłbyś wykazać odrobinę empatii.
Opłukał twarz i wyszedł z łazienki wkładając piżamę.
- Dobrze- westchnął- Jeżeli to prawda, to przykro mi, ale ja nie nic z tym nie mogę zrobić.
W sumie miał rację, ale ja nigdy nie miałam takiego trzeźwego podejścia.
Walnęłam głową w poduszkę.
- Dzięki.
- Wiesz co, ty chyba wykazujesz aż za dużo empatii.
- Nie o to chodzi.- odparłam.- Chodzi mi przede wszystkim o Kenne. To moja siostra i martwię się o nią.
Rozpuściłam włosy i odłożyłam gazetę na stolik.
- Pragnę ci tylko przypomnieć, że praktycznie nie odzywasz się do swojego brata, od jakiś dwóch lat.- powiedział kładąc się obok mnie.
- To co innego.
Potrzasnęłam głową przypominając sobie mój trwający i coraz bardziej nasilający się konflikt z Kotą.
- No właśnie nie bardzo.
- To on, nie odzywa się do mnie, a nie ja do niego.
Maxon się roześmiał.
- Rzeczywiscie różnica, obaj jesteście tak samo uparci i tyle.
Musiałam znaleźć sobie jakiś argument.
- Ty nie masz rodzeństwa, nie rozumiesz.- powiedziałam.
Milczał przez chwilę.
Już chciałam coś powiedzieć, ponieważ często rozmawialiśmy o tym jakie było jego dzieciństwo. Teraz juz wiedziałam, że chociaż ja miałam ciężko, to on także.
Tylko że z zupełnie różnych powodów.
- Pewnie masz rację.- westchnął w końcu i położył głowę na poduszce.
Nie chciałam drążyć już tego tematu.
- Zgasisz światło?- zapytał.
Rzuciłam swoim kapciem we włącznik.
Objął mnie i pocałował lekko za uchem, a potem obcałował szlak od mojej szyjii, aż do brzucha
- Miałeś być zmęczony?- westchnęłam kiedy poczułam jego oddech na mojej skórze i zapach wody po goleniu.
- No bo jestem.- odparł i odsunął rękaw mojej koszuli, żeby pocałować mnie w ramię.
Odwróciłam do niego głowę i uśmiechnęłam się.
- Nie widać.
Położył rękę na moim udzie o drugą objął mnie czule.
- Nie przejmuj się- szepnął.
Potem oboje zasneliśmy.

Marlee przewiązała wstążką wazon.
- Co mam dać Carterowi na gwiazdkę?- zapytała i odłamała gałązkę jemioły.
Uśmiechnęłam się, gdy zobaczyłam jak Kile próbuje opracować zastosowanie swoich zabawek.
- Nie wiem, a co mu dałaś w zeszłym roku?
- Zegarek.- odpowiedziała poważnym tonem.
Roześmiałam się.
- Używa go!
- Nie powiem oryginalna jesteś.- odparłam.
Marlee popatrzyła na mnie przenikliwe.
- A ty niby co dasz Maxonowi?
Wzruszyłam ramionami.
- Nie wiem.
Odchyliła się na krześle.
- A ze mnie się śmiałaś.
- My w zasadzie nie dajemy sobie prezentów na święta.- powiedziałam i nalałam sobie cherbaty. -przynajmniej nie takich...materialnych.
- No to jakie ?!- roześmiała się.
Zastanowiłam się.
- No, takie z miłością.
Marlee wzięła Kila na ręce i uśmiechnęła się domyślnie.
- Powiedzmy, że rozumiem.- powiedziała i przeczesała palcami blond włosy swojego synka, a on przytulił do niej swoje małe rączki.- Ale my jesteśmy bardziej przyziemni.
Zastanowiłam się nad tym, ale nagle do głowy przyszedł mi lepszy pomysł.
I to genialny!
- Marlee, w tym roku na święta będzie dużo dzieci.
- Oo tak- przyznała. - Ale chyba nie chcesz kogoś przebrać za Mikołaja? Momentalnie przestała się śmiać, kiedy zobaczyła moja minę.
- Naprawdę?
- Yhym- przytaknęłam.
- Ale kogo?
- A jak myślisz?- uśmiechnęłam się. Naszego króla, kochanego.
Marlee odchyliła głowę do tyłu i roześmiała się.
- Już to widzę. On chyba nie będzie pocieszony.
- Guzik mnie to obchodzi.
Znów się roześmiała.
- To się nazywa prezent z miłością- stwierdziła.
- Na pewno mnie nie pobije.
Lucy weszła do Komnaty.
- Ami, wiesz, że twoja matka jest w pałacu?- zapytała.
- Tak wiem, wczoraj przyjechała, jeżeli już Cię zirytowala to przepraszam.
Lucy podeszła do okna i odsunęła zasłony.
- Chyba nie mnie.

( Rywalki) Rodzina SchreaveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz