Rozdział 45

745 42 6
                                    

Stałam i przez wielkie pałacowe okna obserwowałam Maxona, który podwinął rękawy swojej koszuli i bawił się na trawniku z Ahrenem i Eadlyn. Łapał ich za ramiona i kręcił się naokoło, a oni wchodzili na jego ramiona. Od ataku na pałac minęło 4 lata, a mimo tego, że tamte rany go osłabiły wciąż ćwiczył i wyglądał naprawdę dobrze zważywszy na stanowisko, które pełnił. Ten widok naprawdę mnie rozczulał. Patrzyłam na nich siedzących na trawie. Pomyślałam o dziecku i zaczęłam się zastanawiać jak to możliwe, że przez moją głowę mogłaby w ogóle przemknąć myśl, że mógłby go nie chcieć. Być może to nie jest odpowiednia pora, ale nie obchodzi mnie to. Już dawno to sobie obiecałam. Zawsze na pierwszym miejscu jest rodzina dopiero na drugiej państwo i opinia społeczna. Mam nadzieje, że dotrzymam tej złożonej sobie obietnicy. 
Po obiedzie wzięłam kąpiel, Mary przygotowała dla mnie nieco mniej obszerną suknie i ułożyła włosy w fale. Wiedziałam, że Maxon jest teraz w swoim gabinecie i prawdopodobnie pracuje nad budżetem więc skierowałam się tam z zamiarem ogłoszenia nowiny. 
Powoli otworzyłam drzwi 
- Jesteś zajęty?
- Dla ciebie zawsze znajdę czas.- powiedział, podniósł głowę znad dokumentów i uśmiechnął się. Jednak był to trochę dziwny uśmiech.
Podniosłam jedno z krzeseł i przysunęłam je do biurka Maxona
- Jak Ci idzie?- spytałam patrząc mu przez ramię. 
- Całkiem dobrze
- Dlaczego nie zlecisz tego jakiemuś doradcy?
Zaczęłam przeglądać dokumenty, a Maxon roześmiał się gorzko. 
 - Znasz mnie wolę mieć nad wszystkim kontrolę.
Wzięłam go za ręce i położyłam nasze złączone dłonie na kolanach. 
Maxon- zaczęłam patrząc mu w oczy.- wiesz, że dla mnie najważniejsza jest nasza rodzina. 
Uśmiechnął się
- Dla mnie też 
Odetchnęłam głęboko
- Wiesz, że zawszę będę cię wspierać
- Ja ciebie też 
- Wiesz, że cię kocham- powiedziałam ciszej, a Maxon uśmiechnął się szerzej i zmarszczył brwi.
- Ja ciebie też, ale Ami- łagodnie wziął moją twarz w dłonie i zrobił strapioną minę.- o co chodzi?
- Chodzi o to, że jestem...
Już prawie chciałam to powiedzieć, ale przerwał mnie ogłuszający dźwięk alarmu. 
Gwałtownie wstałam i zasłoniłam uszy.
- Maxon?!
Objął mnie i poprowadził do drzwi. Wyszliśmy z gabinetu i skierowaliśmy się wzdłuż korytarza. O jak dobrze znałam to przejście. Kiedy schodziliśmy po schodach byłam zbyt zdezorientowana, żeby mówić. Dopiero kiedy zobaczyłam Eadlyn i Ahrena odzyskałam jasność umysłu. 
- Mama, tata!- krzyknął Ahren i podbiegł do nas. 
Eadlyn zbliżyła się nieco bardziej ostrożnie z zasłoniętymi uszami.
- Dlacego tak ksycy?
- Zaraz przestanie, kochanie.- powiedział Maxon zadziwiająco spokojnie i wziął ją na ręce. 
Oprócz naszych pociech przed schronem stali wszyscy - Aspen, Lucy, Marlee z Josie na rękach, Carter, Kile, August, Georgia, Marid, Judie i Brice. 
Maxon rozejrzał się po wszystkich, a na końcu podszedł do Aspena i uścisnął mu dłoń poprawiając sobie Eadlyn na rękach, która nerwowo ssała swój kciuk. 
- Możesz wyłączyć- powiedział do niego i momentalnie alarm przestał wyć. 
Zauważyłam, że Aspen trzyma małe urządzenie, z migającym na czerwono przyciskiem.
Staliśmy przed chwilę w milczeniu. 
- Co się tu dzieje?- zapytałam trochę zbyt pikantnie i spojrzałam na Maxona.  
Widziałam, że czeka na to aż się wścieknę więc postarał się jak najbardziej odciągnąć tą chwilę.
- Może najpierw wejdziemy- odparł i otworzył drzwi od schronu przepuszczając innych przodem. 
Miałam wrażenie, że jestem w innym miejscu. Schron wydawał się dużo większy, ściany zostały przemalowane na kremowo, wstawione zostały większe łóżka, które wyglądały na dużo wygodniejsze. Po prawej i lewej stronie stały półki z jedzeniem wodą i akcesoriami dla dzieci, a za małym parawanem była nawet prowizoryczna łazienka. Jakby tego wszystkiego było mało w rogu był nawet mały kącik dla nich, w którym stało pełno zabawek. 
Dzieci od razu pobiegły do swojego królestwa, a oczy dorosłych skierowały się na nas.
Właśnie tak to jest być władcą. 
- Ami...- Maxon podszedł do mnie i złapał mnie na łokcie.- Nie mówiłem Ci tego bo wiedziałem, że się zdenerwujesz. 
Nad jego ramionami spotkałam się wzrokiem z Aspenem, który miał zaniepokojony wyraz twarzy. 
- Planowałem to już od dawna, wiem, że większość osób jest nam przychylna, ale zawsze znajdzie się grupa, która potrafi to wszystko zniszczyć. Wiem, że to może ci się wydawać okropne, ale daje słowo przezwyciężymy to. 
Nie mogłam oddychać i byłam wciekła na Aspena. Zachował się jak podwójny agent. 
Maxon mówił dalej. 
- Wszystko przemyślałem, unowocześniłem systemy, kazałem wyremontować schron. Obiecuję Ci będziemy bezpieczni. Naprawdę przepraszam, że Ci nie powiedziałem, chciałem tylko nas chronić, po to też zarządziłem ten próbny alarm. Proszę powiedz, że mi to wybaczysz?
- Nic się nie stało, naprawdę- powiedziałam i zrobiłam parę kroków w przód- Wiem, że Aspen nas obroni.- spojrzałam na niego, a on wlepił wzrok w podłogę.- prawda?
- Oczywiście- odparł szybko Maxon.- już wszystko ustaliliśmy i...
Przerwał na chwilę i potarł skroń. 
- Zaczekaj, naprawdę nie jesteś zła?
Inni mieszkańcy pałacu po prostu stali i przyglądali się tej naszej scenie.
- Nie- powiedziałam dobitnie i stanęłam obok Aspena, który głośno westchnął.
Maxon patrzył raz na mnie raz na Aspena, aż w końcu cicho powiedział w przestrzeń.
- Ty wiedziałaś
- Maxon!
Josie zaczęła płakać.
- Wiedziałaś i myślałaś, że ja nie wiem o tym, że zagraża nam atak rebeliantów?
- Bałam się, że za bardzo będziesz się tym martwił.
Złapał się za głowę i gwałtownie wypuścił powietrze.
- Do cholery, jestem twoim mężem, ojcem twoich dzieci i królem tego kraju! Myślałaś, że co jest moim największym obowiązkiem jeżeli nie zapewnienie nam bezpieczeństwa. Ale ty oczywiście chciałaś wziąć wszystko w swoje ręce, jak zawsze. 
- To też moja wina.- Aspen wystąpił przede mnie, ale zatrzymałam go ręką. 
- Nie- powiedziałam i odwróciłam się do niego.
- Ty też mi nie powiedziałeś.- wycedziłam powoli wlepiając spojrzenie w lekko poirytowanego już Maxona.- Podobno jestem twoją partnerką i działamy razem.
- Nie rozumiesz, że chciałem Cię chronić przed tym całym stresem. Zrobiłem to dla twojego dobra- zawahał się przez chwilę- w przeciwieństwie do ciebie.
Mowę mi odebrało
- Uważasz, że zrobiłam to ze względu na siebie?- spytałam z niedowierzaniem. 
- Gdybyś tylko ze mną porozmawiała... 
Opuściłam ręce
- Wiesz co? Teraz to ja już w ogóle nie chce z tobą rozmawiać!- powiedziałam i skierowałam się w kierunku wyjścia. 



( Rywalki) Rodzina SchreaveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz