Rozdział 53

567 33 3
                                    

Gładziłam ciemne włosy Eadlyn a ona bawiła się w tym czasie swoim drewnianym kucykiem. Byłam wdzięczna za te chwile spokoju ponieważ wciąż byłam jeszcze zbyt słaba, żeby wstać z łóżka. Ona o nic nie pytała. Po prostu leżała przy mnie. Mogłam czuć jej równy oddech i gładzić jedwabiste włosy. Wciąż byłam wycieńczona, bardzo chciałam wstać, ale ilość rozpaczy i bólu tak mnie przytłaczała, że nie miałam na nic siły. Nie wiedziałam co się dzieje w pałacu, po prostu czułam, że moje serce tego nie wytrzymuje.
- Mamo?- zapytała Eadlyn odwracając się do mnie i to było pierwsze słowo jakie od niej usłyszałam odkąd do mnie przyszła.- Czy jak dzidziuś się urodzi będziesz mnie mniej kochać?
- Ależ skąd- powiedziałam i przytuliłam ją.- Wszystkich kocham tak samo i wszystkich tak samo mocno.
Zastanowiła się przez chwilę a potem powiedziała.
- To musis mieć duże serce.
Odetchnęłam głęboko i uśmiechnęłam się delikatnie. Już chciałam coś powiedzieć, ale usłyszałam, że ktoś wchodzi do pokoju. 
Maxon usiadł na brzegu łózka i popatrzył na nas swoim łagodnym spojrzeniem.
- Eadlyn, mama jest zmęczona, możesz iść i pobawić się z Ahrenem?
Szybko zeskoczyła z łózka i popędziła ku wyjściu. 
Maxon uklęknął na ziemi i zaczął gładzić mnie po ramionach. Jego dotyk zawsze mnie uspokajał, ale jednocześnie miał w sobie coś elektryzującego. Jego silne ręce potrafiły dotykać delikatnie i pieścić każdy milimetr mojego ciała tak, że dostawałam dreszczy. Nie wiedziałam ile będzie trwać ta boleśnie piękna chemia między nami. Ale miałam szczęście, że mogłam się tym rozkoszować,  bo to nie tylko było przyjemne, ale dawało mi życie, pozwalało choć na chwilę zapomnieć o palącym mnie poczuciu winy i smutku.
- Kochanie- szepnął przenosząc dłonie na moje włosy i odgarniając mi je z twarzy. - Proszę musisz sobie z tym poradzić, dla siebie, dla mnie, dla naszego dziecka. 
- Próbuje- powiedziałam zachrypniętym głosem.
Myślałam, że sobie z tym poradziłam, ale po pogrzebie znowu naszły mnie czarne myśli. Wiedziałam, że już nie mogę nic zmienić, że mogę się jedynie z tym pogodzić. Ale mój rozum nie dopuszczał do siebie tej prawdy. Bolało mnie serce, moja dusza była rozdarta. 
Maxon położył mi dłoń na policzku. 
- Kocham Cię- powiedział cicho, a po moim policzku spłynęła jedna maleńka łza, która spadła na jego dłoń.
Pocałował mnie w czoło i kiwnął głową. Kiedy się odwróciłam zobaczyłam Marlee, Lucy i May stojące w progu pokoju. 
May położyła się obok mnie i przytuliła mocno, a ja pocałowałam ją we włosy, Marlee i Lucy usiadły obok mnie na łóżku.
Maxon skinął głową i cicho wyszedł z pokoju. 
Nie mówiłyśmy nic. W ciszy złapałyśmy się za ręce i zamknęłyśmy oczy. Poczułam energie jakiej potrzebowałam. Może i straciłam siostrę, ale wciąż miałam jeszcze trzy. Nie musiałyśmy się do siebie odzywać, żeby wiedzieć co każda ma na myśli. Myślałyśmy o mojej siostrze, wspominałyśmy wszystkie momenty, wszystkie uśmiechy i spojrzenia. Wszystkie piękne chwile. To było jednocześnie piękne i smutne doświadczenie. Siedziałyśmy razem jeszcze długo wspominając to co dobre. Po chwili milczenia Lucy powiedziała.
- Ja i Aspen chyba nie możemy mieć dzieci.
Popatrzyłam na nią zdziwiona. 
- Lucy, o czym ty mówisz?
- Staramy się już od jakiegoś czasu.- westchnęła i popatrzyła w dół.- Chce być matką. 
Mocniej ścisnęłam ją za rękę i zmusiłam ją, żeby na mnie spojrzała. 
- Na pewno będziesz Lucy, na pewno. 









 

( Rywalki) Rodzina SchreaveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz